– A Wilgę mamy w dupie, tak? Ona według ciebie nie jest dość wrażliwa? Przynajmniej nie tak,jakbyś to sobie wyobrażał! Więc nie obchodzi cię, że nie ma jej w pracy, za to martwią cię jakieś idiotyczne konwenanse?
– Posłuchaj, Stern! – Mańkiewicz wstał i wsadził ręce do kieszeni. – Czasami żałuję, że wtedydo ciebie przyszedłem. Nic a nic się nie zmieniłeś, włazisz w konszachty z jakimiś czubkami, babrzesz się w samych ohydztwach, mając naszą redakcję w...
– Dokończ!
– Kuba, do jasnej cholery! Jeśli wiesz coś więcej, powiedz, a ja daję ci uroczyste słowo, że niezobaczysz tego w gazecie. Jeszcze nie wszystko jest na sprzedaż. Rozumiemy się?
– Rozumiemy, jeśli tylko mi, Marek, pomożesz.
– O co chodzi?
– O jutrzejszy dzień.
– Chodzi ci o wtorek?
– Chodzi mi o to, co stanie się jutro i czemu ani ty, ani ja nie możemy zapobiec.
– A co ma się stać? – Mańkiewicz spojrzał na niego przenikliwie. – Jeśli coś wiesz, gadaj!
– Wczoraj wieczorem dzwoniła do mnie Wilga. To był bardzo dziwny telefon. Powiedziała tylkojedno zdanie.
– Jakie?
– Żebym jej więcej nie szukał. Zadzwoniłem więc do Zięby, powtórzyłem naszą rozmowę, ale onpowiedział, żebym zostawił te sprawy policji.
– O co tu chodzi? I po cholerę zamieszana jest w to policja? Twoja koleżanka poinformowałamnie wczoraj, że bierze kilka dni wolnego! Nie wiedziałeś?
Jakub Stern stał zmieszany.
– Sam nie jestem już pewien – powiedział wreszcie cicho. – Dostała, jak ja, dziwne zaproszenie.
Była zdenerwowana. Nigdy nie dzwoniła do mnie do domu. Mam niejasne przeczucie...
– Nie zawracaj mi głowy żadnymi przeczuciami! – powiedział naczelny i wyszedł, trzaskającdrzwiami.
– Nie da się mieć ciastko i zjeść ciastko – stwierdził filozoficznie Długolato – a ponieważ
Wilga...
– Nie mów mi o niej! Przynajmniej nie ty i nie w tej chwili.
– Nie skojarzyłeś sobie, że gdyby nie twoje uniwersyteckie nauki – rudzielec od sportu zawiesiłgłos, jak ksiądz na kazaniu – nie wpakowałabyś siebie i innych w tarapaty?
– Dość! – wrzasnął Stern i pomyślał, że skoro Manio i Długi już wiedzą, że to „coś” ma nastąpićjutro, to niegłupim pomysłem byłoby ogłosić tę rewelację na pierwszej stronie dziennika. Już widział tłum czytelników żądnych krwi, którzy idą pod ratusz obejrzeć ekscytujący spektakl.
Tak samo szybko, jak zapalił się do tego pomysłu, porzucił go i patrząc na rudzielca, skonstatował, że każdy z nich, bez względu na konsekwencje, musi robić swoje.
Długi poczuł się winny i próbował załagodzić niepotrzebny spór.
– Sam gadałeś, że Wilga ma ciężarną kotkę. Skoro wzięła wolne, jak mówił Manio, pewnie terazniańczy ślepe potomstwo. Idziemy sprawdzić, co robi kocia mama?
– Odwal się – powiedział Stern.
Nawet Kazia próbowała go wyprowadzić z minorowego nastroju. Odwołała go na bok i w tajemnicy pokazała przesyłkę, która nadeszła rano z Boliwii, od Krezusa, dawnego naczelnego.
W blaszanym pudełku po herbacie leżał wysuszony liść bananowca, przycięty równo, niczym okładka książeczki do nabożeństwa. Po obu jego stronach były naczelny opisał własną ceremonię ślubną. Inicjację, śpiewy i ofiarę z upolowanego tapira. Pod spodem leżało zdjęcie jego drugiej małżonki. Niska i gruba Nynoe z plemienia Kallauja ściskała w zębach ogromnego, połyskującego chrząszcza, a Krezus klęczał u jej stóp, trzymając nad głową wijącą się anakondę.
Niespodziewanie dołączył do nich Maczała.
– Co wy się tu zmawiacie? – zapytał i wyrwał Kazi fotografię. – O Boże, mój Boże! – zaczął z nostalgią. – To był jedyny porządny facet w naszej redakcji. Jak ja go, moi mili, kochałem, jak podziwiałem jego ambicję, której dziś nie uświadczysz. Dobrze pamiętam, jak nie dojadał i roznosił rano gazety, potem porządkował kaszty... Zawsze mi się nisko kłaniał i nazywał szanownym panem Fredem.
Kilka minut po drugiej Jakub Stern nadal siedział w pracy. Nie ruszał się z miejsca i wciąż czekał na telefon od Zięby. Z nudów poprawił artykuł o niemowlęciu, które ugotowało się żywcem w kotle na bieliznę, następnie skorygował plan tygodnia. Cały czas jednak myślał o porannej rozmowie z perukarzem. Próbował sobie wyobrazić wnętrze chlebowego pieca, o którym opowiadał mu rzemieślnik, a potem przypomniał sobie zawiniętą w gazetę perukę. Jasne, śliczne pukle, jak u...
Rozgorączkowany wstał i by odegnać czarne myśli, wziął się za porządki. Na jego biurku panował koszmarny bałagan. Spojrzał na schludne biurko Wilgi. Jak ona to robi? Dlaczego nie gniecie i nie kreśli kartek, tylko od razu pisze dokładnie to co trzeba?
Kiedy ułożył skoroszyty, powpinał stare pisma do segregatorów i wytarł plamy od atramentu, znowu spojrzał na biurko Wilgi. Na sterylnie czystym blacie przy połyskującej maszynie do pisania stał jej porcelanowy słonik cierpliwie czekający na właścicielkę. Stern po raz pierwszy wziął go do ręki i w tym momencie dostrzegł wyrwaną z notesika karteczkę: „Pozdrowienia, Kuba, módl się za mnie!”.
Wściekły zmiął notatkę i wyrzucił do kosza, a potem wybiegł, zatrzaskując za sobą drzwi. Jak szczur przemknął obok kajuty Freda, nie odpowiedział też na zalotny uśmiech Kazi.
Był zły i głodny. Miał zamiar, starym zwyczajem, wdepnąć do jadłodajni Teliczkowej, by przegryźć co nieco, lecz tuż przed wejściem do lokalu przy Akademickiej przypomniał sobie o urodzinach Anny. Poprzedniego dnia mocno jej dokuczył, rano też nie był lepszy, więc teraz zmienił plany i szybkim krokiem ruszył prosto do domu.
Mijał ludzi z parasolami, tak jak on z niepokojem spoglądających na wielką, ciemną chmurę. Niepoddająca się żadnemu powiewowi wiatru wyglądała jak monstrualny sterowiec przycumowany do Lwowa.
Stern przypomniał sobie, że rok temu w niewyjaśnionych okolicznościach doszczętnie spłonął w Lakehurst trzystumetrowy LZ-129 Hindenburg. Krążyła wówczas plotka, że pożar nie był efektem nieszczęśliwego wypadku, lecz zaplanowanym dziełem żydowskiego sabotażysty, który z karabinu snajperskiego wystrzelił zapalający pocisk.
Jakub zmrużył na sekundę oko, by znaleźć najsłabszy punkt podniebnego potwora, i jego myślowy pocisk pomknął w sam środek szydzącej z niego umbry.
Kiedy wrócił do domu, natychmiast spostrzegł brak róży, którą posadził rano przed gankiem. Na jej miejscu leżał płaski kamień. Przeraziła go absurdalność postępowania Anny. Swoim zachowaniem przypominała krnąbrne dziecko. Miał zamiar pogratulować jej wspaniałego pomysłu, gdy nagle przez okno wychyliła się Kasia.
– Szukasz róży, tatku? – zapytała. – Przesadziłyśmy ją z mamą do ogródka, bo właśnie tu, podganek, wprowadziła się w piątek nornica. To był mój pomysł! – oznajmiła z dumą.
– Jesteś wspaniała! – powiedział i pogłaskał ją po głowie. – A gdzie mama?
– Mama jest w łazience, ale prosiła, byś jej teraz nie przeszkadzał.
– Ja też przez kilka minut muszę być sam – uprzedził, a potem szybko wszedł do domui skierował się do gabinetu. Zamknął drzwi i od razu sięgnął po słuchawkę telefonu. Wykręcił numer komendy wojewódzkiej, lecz ponownie usłyszał zapowiedź rychłego kontaktu ze strony inspektora. Zniecierpliwiony wykręcił prywatny numer Zięby i czekał. Tym razem miał szczęście.
– Kto mówi? – usłyszał znajomy gardłowy głos.
– Tu Stern – powiedział krótko.
– O, pan redaktor Jakub Stern, który nie może się mnie doczekać!? Co za niespodzianka. –W słuchawce słychać było chrząknięcie. – Jak pan redaktor ma problem, przypomina sobie o starym przyjacielu i sam dzwoni. Pochwalę ci się, na wstępie, że jestem po dwóch piwach i nie zamierzam psuć sobie wieczoru.