Выбрать главу

– Nawet gdybym miał coś ważnego do powiedzenia.

– Na przykład, że...

– ...że to będzie jutro.

– Zawsze jest jakieś jutro, panie Jakubie, proszę mnie poprawić, jeśli się mylę.

– Czy możesz rozmawiać ze mną serio?

Słychać było, jak Zięba wlewa sobie do gardła kolejną porcję chmielowego trunku.

– Jasne, wal bez krępacji! A może to jakiś kolejny rewelacyjny pomysł? Było już tyle waszychradiowych ogłoszeń, kto by je wszystkie spamiętał. – Zięba zaczął się śmiać.

– To stanie się jutro w południe przy ostatniej fontannie! – powiedział spokojnie Stern.

– Pan redaktor nie fantazjuji? Czyżby przy miejskim wodotrysku? Przepraszam. – Ziębawreszcie zrozumiał. – Obstawię, kurwa, cały rynek, nawet mysz się nie prześlizgnie! Wszystko dla ciebie i... – To „i” zawisło na moment, by zamienić się w kategoryczne „nie”. – Nie! Oddzwonię do ciebie za chwilę, muszę to sobie poukładać i pójść w jedno szacowne miejsce. Zaczekasz? Nie odchodź od telefonu. Oczywiście, że zaczekasz – odpowiedział sam sobie i rozłączył się.

Kiedy dzwonek telefonu odezwał się ponownie, Jakub natychmiast podniósł słuchawkę.

– Co byś powiedział na spotkanie, powiedzmy, za pół godziny w „Engelkreisie”? – usłyszał głosZięby.

– W tej spelunie?

– A czy ja mówię, że to porządny lokal?! – odparł Zięba z żydowskim zaśpiewem. – Dasz radęwyrwać się na trochę? A jak nie, to ja ci radzę, wymyśl coś, byle prędko.

– Spróbuję – powiedział markotnym głosem Stern i spojrzał na wiszący w gabinecie zegar.Potem zszedł do pokoju dzieci. Piotruś spał w łóżeczku, a obok Kasia zajęta była układaniem do snu rękawiczkowego kociorka.

Zanim wyszedł na spotkanie, córka zadała mu jedno ze swych kłopotliwych pytań, których miała w zanadrzu pewnie tysiące.

– Tato, a czy zwierzętom jest gorzej?

– Spieszę się – powiedział, wkładając buty. – Idę spotkać się z inspektorem Ziębą. Obiecuję ci,że jak wrócę...

– Na pewno wiesz, tato. Bo Szymon z naszej klasy rozpowiada, że one mają od nas sto razylepiej, ale ja myślę, że on specjalnie nas okłamuje.

Jakub chciał szybko potwierdzić, lecz przypomniał sobie polowanie hycli na Miodowej i syberyjskie koty zamknięte w klatce na placu Teodora, które pokornie czekały na zdarcie futer.

Klientami mieli być „lepszy państwu, cierpiący na kurzonki”.

– Powiedz Szymonowi, że jest... no, że jest w błędzie i że jak dorośnie, na pewno zmieni zdanie.

– Ty też zmieniłeś zdanie? – zaskoczyła go kolejnym pytaniem, gdy brał kapelusz z wieszaka.

– Dwa, a może trzy razy! Kiedyś ci o tym opowiem – oznajmił z tajemniczą miną i delikatniepocałował Kasię w czoło. – Muszę już iść. Powiedz mamie, że musiałem pilnie wyjść. Obiecujesz, mały filozofie?

– Jak mnie nazwałeś? – zawołała za nim.

– Mądrala! – odpowiedział ze śmiechem, zamykając furtkę.

Po dwudziestu minutach szybkiego marszu dotarł pod masywne drzwi „Engelkreisa”, a kiedy je otworzył, buchnęła w niego gęsta mieszanka dymu, alkoholu i męskiego potu. Gdzieś pośród kłębiącej się i przekrzykującej masy, niczym samotna wyspa, czekał na niego inspektor Zięba.

Jakub przecisnął się przez grupkę mężczyzn i zatrzymał przy ladzie, wlepiając wzrok w wielką jak szafa bufetową. Właśnie zastanawiał się, jak zapytać o Ziębę, gdy poczuł czyjś palec wwiercający mu się w plecy.

– Pieniążki albo... pieniążki? – usłyszał głos inspektora, a potem jego rubaszny śmiech. –

Powiedz, Jakub, żeś się mnie wystraszył, co?

– Jasne, cholernie się ciebie boję! – odparował Stern, rozglądając się po mordowni.

Inspektor wziął Jakuba pod łokieć i zaprowadził w kąt, gdzie na okrągłym stoliku czekało na niego zimne piwo marcowe.

Stern bez ceregieli wydudlił połowę, odstawił kufel na kartonową podstawkę z rysuneczkiem lwa i czekał, aż Zięba pierwszy się odezwie.

– Nie pytam cię, kurwa, skąd wiesz! Ja mam swoje, a ty masz swoje dojścia, coś mi się jednakzdaje, że twoje źródełko woniajet na kilometr.

– Nie wierzysz mi?

Stern wyjął zapałkę z pudełka z Poleszukiem i efektownie przypalił Ziębie papierosa.

– Mam dla ciebie dwie wiadomości: dobrą i złą, którą wolisz na początek?

– Zacznij od tej dobrej.

– Dobra to ta, że dziś przed południem go przyskrzyniliśmy!

– Dopiero teraz mi o tym mówisz? – rzucił Stern z pretensją. – Kto to?

– Dobrze go znasz, to doktor Emilian Kanclerz, twój uniwersytecki rywal. Widzę po twojejminie, że mi nie wierzysz?

Jakub milczał. W jego głowie trwała galopada myśli. Nie był w stanie uwierzyć, że jego poprzednik zdolny był do takich czynów.

– Chcę ci podziękować. Na jego ślad naprowadził nas przysłany przez ciebie Robert Barecki.Chłopak opowiedział o swojej bójce z Zimmerem i o zniknięciu ciała tamtego. I wtedy, tak jak ty, zdałem sobie sprawę, że kluczem do sprawy musi być samochód. Barecki opisał dwa samochody, które tamtego wieczoru stały w okolicy parku. Granatowego szewroleta, który należy do rektora, i czarnego fiata, własność dawnego wykładowcy. W dokumentach sprawy znalazłem zapiski, że dwaj redaktorzy z Radia Lwów wracający z imprezy w „Atlasie” widzieli nad ranem takiego samego czarnego fiata, jakiego ma Kanclerz, na Halickiej, i to zanim twój Zimmer znalazł się na fontannie Neptuna z trójzębem w trzewiach. O tym samym samochodzie wspominał również kolejarz, którego wspólnie z Wilgą posłaliście w piątek trzynastego w diabły. Był na was obrażony i odgrażał się, że złoży skargę. Pojechaliśmy więc w środku nocy do Kanclerza, lecz zastaliśmy tylko wystraszoną żonę, gosposię i zaspanego lokatora. Pana domu nie było. Nie było też jego samochodu. Barecki powiedział nam jeszcze coś ważnego: że Maska przystawiał się ostatnio do jego koleżanki. Podał nam usłużnie jej adres, a my zaryzykowaliśmy i...

– Gdzie był? – przerwał zniecierpliwiony Stern. – Czy nie możesz choć raz gadać po ludzku?

– Nigdy byś nie zgadł! Czarny fiat Kanclerza stał przed domem Róży Winkler, a w środku...

– Nie uwierzę!

– Sic! Wydawałoby się to niemożliwe, a jednak skorzystał z okazji, gdy jej rodzice wyjechalina wakacje do Wenecji. – Zięba zgasił niedopałek na podstawce, potem grubym, ruchliwym językiem zlizał pianę z brzegu kufla. – Twój doktorek siedział dziś rano za kratkami i płakał jak bóbr. Był w szoku i się jąkał. Wzięliśmy go w obroty i nie uwierzysz, ale zaczął szczerze gadać.

Przyznał się do kontaktów z Sarą, więc wychodzi na to, że nie byłeś pierwszy.

Stern zacisnął zęby, mając nadzieję, że inspektor nie zauważy, jakie wrażenie zrobiła na nim ta osobista wycieczka.

– Czemu powiedziałeś: siedział? – zapytał podejrzliwie dziennikarz.

– Spokojnie, nie poganiaj mnie. Zabrałem Kanclerza i pojechaliśmy do jego domu na Akacjową.Trząsł się jak galareta i płakał przy żonie, że jest niewinny. Poprosił grzecznie, czy może skorzystać z toalety, więc postawiłem pod drzwiami stójkowego, a sam udałem się do jego gabinetu. Czego tam nie było! W jego biurku znalazłem szkic Rynku z zaznaczonymi fontannami i interesującymi komentarzami, wycinki z gazet i niewypełnione blankiety zaproszeń. Pakowałem je akurat do teczki, gdy stójkowy z korytarza zaczął walić w drzwi i drzeć gębę. Poleciałem, lecz okazało się, że wystraszony mężulek dał już gdzieś dyla przez ogród. Rozbiegliśmy się, szukaliśmy, ale facet jakby się pod ziemię zapadł. I to jest ta zła wiadomość!

Inspektor nie dał dojść Sternowi do głosu i aby pokryć zmieszanie, przystąpił do dalszej opowieści.

– Dostałem od jego żony adres, ten sam, który dała Wildze. Byłem na Starozakonnej, gdziemieszkał majster prowadzący budowę jego kancelarii. Po majstrze ani widu, ani słychu. Zajrzałem do szafy, znalazłem kartkę z terminarza z datą, która dała mi wiele do myślenia. Przepytałem sąsiadów. Potwierdzili, że dwa, a może trzy razy parkował tam czarny fiat. Kobiety, niestety, nie widzieli, zapamiętali za to mężczyznę, wypisz wymaluj jak nasz prawnik. Do roboty wziął się nasz technik kryminalny, pan Tomasz, znasz go. Znalazł jakieś ślady. W południe zameldował mi, że nie ma ich w naszym rejestrze, ale potwierdził, że pokrywają się one z odciskami zebranymi w willi pana doktora, a to oznacza, że po nitce do kłębka wreszcie doszedłem do...