Выбрать главу

– A więc to jej należy się za to nagroda od Mańkiewicza?

Stern przytaknął i wolno wypuścił dym.

– Słyszałem złośliwe plotki, że woźny był synem jakiegoś naukowca, to prawda? – zapytał.Zięba spojrzał na Jakuba.

– Zgadza się, był synem pewnego profesora, który lubił nie tylko wykłady, ale i wyszukanerozrywki i mocne trunki. Zdarzyło się kiedyś, że ów profesorek poszedł w rejs i podłapał prawdziwą łyczakowską kurwę, niejaką Genię Smoczek. Upodobał ją sobie, i kwita! Wic w tym, że nie była to już ta dawna, olśniewająca królowa Łyczakowa. Miała żylaki i siwe włosy, a jednak coś go do niej ciągnęło. Dlaczego nie poszedł, jak jego szanowni koledzy, na girlaski do „Bagateli”, czort jeden wie. Faktem jest, że owocem ich szalonej miłości był mały Zyga, który urodził się, gdy Genia powinna była już myśleć o wnukach. Matka z synem zamieszkali w kupionym przez profesorka mieszkaniu na Krakidałach. – Zięba z zadowoleniem wypuścił pod niebo kółeczko. – Oczywiście profesor, jak przystało na człowieka honoru, za wszystko płacił. Zawarł z Genią układ, że będzie łożył na syna do pełnoletności, pod warunkiem jednak, że nigdy, ale to przenigdy syn się o nim nie dowie. Kiedy Zyga wyrósł na przystojnego faceta, stary dyskretnie załatwił mu posadę woźnego na swoim wydziale. Chłopak po ojcu był nieprzeciętnie zdolny, ale po matce nieobliczalny. Miewał zagrania, które kosztowały ojczulka sporo grosza.

– Czy to prawda, że po jakiejś awanturze z batiarami wyrzucili go z tramwaju?

– To też się zgadza. Ojciec opłacił w sekrecie najlepszych chirurgów. Zszyli go i poskładali, leczmimo starań od tamtej pory kulał. Głośnym jego wyczynem było rzucenie butelki zapalającej na scenę Teatru Wielkiego. Chłopak chciał dodać ognia nudnemu przedstawieniu „Żądzy”. Na szczęście butelka nie wybuchła, ale aktorzy uciekli przerażeni. Za takie „cóś” idzie się siedzieć na Brygidki do furdygarni, a on jak piskorz się wywinął! Uprzedzę teraz twoje pytanie o samochód. Przyznaję, że ten szczegół nie dawał mi spać przez całą noc. Dziś rano przepytałem na tę okoliczność pannę Winkler. Ze łzami w oczach powiedziała, że tamto poniedziałkowe popołudnie i noc, gdy zginął Zimmer, spędziła z Kanclerzem w jakimś hoteliku. Zarzekała się, że profos miał odstawić samochód spod uczelni do domu, więc faktycznie auto miał aż do rana do swej dyspozycji.

– Wciąż zastanawiam się, dlaczego to wszystko zrobił? – zapytał zamyślony Stern.

– To proste! Nie mógł być naukowcem jak jego przyrodni brat.

– O czym ty bredzisz?

– To jest właśnie ta ostatnia, najważniejsza tajemnica! Zenon Smoczek przez wiele lat żył obokswego brata z piętnem, jakie zafundował mu ojciec. Nasz profos powinien nazywać się Kanclerz, a nie Smoczek! Nie zauważyłeś, że byli do siebie trochę podobni?

– Chryste, teraz zaczynam rozumieć jego słowa. Powiedział przed śmiercią, że chciał cośudowodnić bratu i pokazać nam wszystkim, że... Dlaczego nie powiedziałeś mi o tym wczoraj?

Zięba napuszył się jak paw.

– Powiedzmy, że z tą informacją czekałem na stosowny moment.

– Masz jeszcze jakieś inne rewelacje?

– Dowiedziałem się od pewnej damy z Łyczakowa, której pożałowałeś niedawno dwóch stówek,że Genia, tuż przed śmiercią, za jej właśnie namową zdradziła synowi swój sekret. Nie przypuszczała chyba, jak wielką rozpali tym wyznaniem nienawiść.

– Na uniwersytecie opowiadano, że nasz profesor, który uczył innych, jak poznaje się dobro,powiesił się ze zgryzoty za Domem Inwalidów. Przeżył podobno załamanie nerwowe. Ominęła go jakaś ministerialna nagroda?

– To urzędowa wersja. Nieoficjalna jest taka, że ktoś mu w tym pomógł.

– Kto?

– Teraz możesz sam to sobie dopowiedzieć. Czy słyszałeś kiedyś, żeby desperat powiesił sięnogami do góry?

Stern zaniemówił. Rzucił pod nogi niedopałek, dociskając go ze złością do chodnikowej płytki obcasem.

– Znalazły go dwie uczennice zbierające czereśnie...

Zięba wsadził niedopałek papierosa do ust i zagryzł ustnik.

– Dzierlatki opisały z detalami, że kiedy poszły sobie na wagary, natknęły się w krzakachczerechy na wiszącego na sznurze stracha. Pod jego głową, a mówiąc uczciwie, pod tym, co zostawiły z niej głodne ptaszki i lisy, leżały porozrzucane notatki do wykładów z etyki prawniczej.

Znowu zagrzmiało. Spojrzeli na chmurę, która niespodziewanie zmieniła kierunek i powoli zaczęła się przesuwać nad Sygniówkę. Deszcz zelżał i na kałużach zaznaczały się teraz pojedyncze, ospowate kręgi spadających kropli.

– Widzę po twojej minie, że aż się rwiesz, by to opisać – powiedział Zięba i z fantazją strzeliłniedopałkiem w kierunku rynsztoka.

– Jeśli nie masz nic przeciwko temu – podchwycił Stern, przypominając sobie w końcuo zostawionym na pastwę losu Piotrusiu. – Cholera! Muszę natychmiast zobaczyć się z moim synkiem!

– No, to wiśta, wio, wyrodny tatusiu! – Inspektor dał komendę i omijając kałuże, ruszyli pędemw stronę redakcji.

Kiedy przecinali ulicę Legionów i wózek podskoczył na szynach tramwajowych, Wilga ocknęła się na moment. Wolno podniosła głowę i powtórzyła pijackim głosem:

– No, to wiśta, wio!

EPILOG 

W ten sam wtorek, dziesięć po czwartej po południu, do drzwi pokoju inspektora Andrzeja Zięby w komendzie wojewódzkiej przy ulicy Sapiehy zapukał wykładowca prawa rzymskiego Emilian Kanclerz. „Wykałaczka” był roztrzęsiony. Oznajmił, że jest gotów ponieść konsekwencje swych nierozważnych czynów. Skruszonym głosem wyjaśnił, że powodem jego ucieczki z domu przez okno w sanitariacie był nerwowy szok. Szok, który już w starożytnej kazuistyce był czynnikiem usprawiedliwiającym. Posłużył się łacińską sentencją: Nemo tenetur se accusare, co oznaczało według jego słów, że: „Nikogo nie można zmusić do oskarżania samego siebie”. Prawnik przyznał się, że w minioną sobotę spotkał się z panną Różą Winkler w kawiarni hotelowej u „George’a” na kolacji. Dodał, że kiedy jedli ostrygi i pili szampana, niespodziewanie dowiedział się, że na początku nowego roku zostanie tatusiem. Właśnie ta szokująca wiadomość pchnęła go do nieprzemyślanych zachowań. Inspektor Zięba przyjął to wyjaśnienie z kamienną twarzą. Spisał zeznanie Emiliana Kanclerza, a kiedy naukowiec zostawił na formularzu wycyzelowany podpis, w rewanżu przekazał mu informację, po której gość nie miał siły podnieść się z krzesła. Uniwersytecki prawnik nie mógł uwierzyć, że pod jego dachem mieszkał jego przyrodni brat Zenon Smoczek, który od kilku miesięcy terroryzował całe miasto.

W środę redaktor naczelny „Kuriera” Marek Mańkiewicz, w obecności Wilgi de Brie i Jakuba Sterna, przyjął w swoim gabinecie honorowego gościa, panią Eulalię Ewelinę Stelze. Manio przy błyskach fleszy, patrząc w obiektywy aparatów, wręczył jej czek na tysiąc złotych, stwierdzając uroczyście, że społeczeństwo Lwowa było i jest odpowiedzialne. Pani Eulalia otrzymała główną nagrodę „Kuriera” za pomoc w wykryciu sprawcy morderstw na lwowskim Rynku i oznajmiła, nie kryjąc łez, że na początku lipca wyprowadzi się z obskurnego mieszkania na Krakidałach do centrum.

We wtorek, 24 maja, Anna Stern, wychodząc na dyżur do apteki „Pod Aniołem”, zatrzymała się na moment w ogródku. Była rozemocjonowana, bo na jej ulubionej róży „Marechal Niel”, którą dostała od męża na urodziny, pojawiły się trzy żółte pączki. Nachyliła się, by je powąchać, i podniecona delikatnym zapachem, uśmiechnęła się do siebie, święcie wierząc, że spotkało ją tego dnia szczęście.