Kopiec Unii Lubelskiej. – Ona także uczęszczała na twoje nauki! Znasz ją, to Sara Reddig, córka ginekologa z kliniki przy Pijarów. Podobno dorabiała sobie w jakiejś księgarni jako sprzedawczyni. Oczywiście nie od razu ją rozpoznaliśmy. Trzeba było sporo wyobraźni, by poznać w niej twoją studentkę. Jakiś czubek wcielił się w rolę Indianina i zwyczajnie ją oskalpował.
Słysząc to, Stern o mało nie zemdlał. Spotkała go największa z możliwych kar. Wiele by dał, żeby wiadomość okazała się nieprawdziwa, lecz faktów nie dało się zmienić.
– Przepraszam cię, Kuba, ale miarka się przebrała. Masz zakaz prowadzenia zajęć na uczelnii jeszcze dzisiaj dostaniesz wypowiedzenie. Za zgodą dziekana przepytałem wszystkie studentki i studentów z twojej grupy. I wiesz co? Opowiadali ciekawe, bardzo ciekawe rzeczy. – Inspektor oderwał wzrok od wyblakłej akwarelki i spojrzał badawczo na Sterna. – Dlaczego nie powiedziałeś mi prawdy? Mówili, że za twoim przyzwoleniem brali udział w jakimś upiornym eksperymencie.
Czy mógłbyś zdradzić, na czym on polegał?
Jakub roześmiał się nerwowo. Rzucanie na niego podejrzenia tylko go rozzłościło. Był, i wcale nie musiał tego udowadniać, jak żona Cezara – poza wszelkim podejrzeniem. A ekspery-ment? Słuchacze sami sypali pomysłami, a on ledwo nadążał zapisywać je na tablicy. Nie przypuszczał nawet, że młodzi ludzie, w większości pochodzący z dobrych domów, mogą kryć w sobie aż tak mroczne pokłady zbrodni, które on jak akuszer wydobył tylko na światło dzienne. Garnęli się na jego zajęcia i nawzajem podsycali swoją wyobraźnię, która niczym projektor miała wyświetlić zapierający dech upiorny film.
Nie mógł się wyprzeć przed inspektorem, że to on – natural-nie w ramach ćwiczeń – poprosił słuchaczy o przygotowanie własnych scenariuszy dla fikcyjnego psychopaty. Ku zaskoczeniu Sterna największą inwencję wykazała Sara – najspokojniejsza z grupy, jak mu się wtedy zdawało, i sprawiająca na kolegach wrażenie lekko zakompleksionej. To ona pierwsza przygotowała nieprawdopodobny wręcz projekt. Opowiedziała z detalami, jak by postąpiła, gdyby miała się wcielić w seryjnego zabójcę. Podała miejsce, a nawet sposób uśmiercenia czterech ofiar. Niestety zajęcia zbyt wcześnie się skończyły i Sternowi udało się zapisać na tablicy tylko trzy z nich. Pierwszą „jej” ofiarą był Szymon Lach, doskonale zapowiadający się karnista pochodzący z rodziny o starych sądowniczych tradycjach.
Potem chyba poczuła się jakoś głupio, bo dla zatarcia złego wrażenia oznajmiła, że sama chętnie zostanie drugą ofiarą, i zapytała, czy może ktoś jeszcze zgłosi się na ochotnika. Wśród śmiechów podniósł się las rąk, pierwszy był Paweł Zimmer.
Ćwiczenia przeciągnęły się aż na przerwę i wtedy doszło do sceny, która Sternowi zapadła głęboko w pamięć. Pod drzwiami czekała już druga grupa studentów z niecierpliwiącym się wykładowcą Emilianem Kanclerzem. Kanclerz wszedł do sali, przeczytał zapisany na tablicy plan Sary, a potem ostentacyjnie poprosił woźnego o jego wytarcie. Studenci Sterna nawet na korytarzu jeszcze zawzięcie dyskutowali, tworząc kolejne nieprawdopodobne scenariusze, a Kanclerz odprowadzał ich chłodnym wzrokiem.
Zgodnie z prośbą Jakuba, żadna z tych informacji nie dostała się do publicznej wiadomości, a umiejętnie rozpuszczane przez agentów Zięby plotki o przysypanej śniegiem pijaczce ostudziły targające społeczeństwem emocje. Stern miał do pokonania jeszcze jedną karkołomną przeszkodę – nowego naczelnego „Kuriera”, Marka Mańkiewicza, który zaczął wokół tej sprawy niepokojąco intensywnie węszyć. Redaktor postawił więc wszystko na jedną kartę. Przeprowadził z naczelnym długą rozmowę i ten warunkowo nałożył na tę wiadomość embargo. Ceną był jednak powrót do redakcji. Pod presją Stern w końcu się zgodził.
Nie zaznał jednak spokoju. Gazeta wcale nie była bezpiecznym schronieniem. Minął ledwie miesiąc, gdy do redakcji „Kuriera” wparował Zięba, siadł na biurku Sterna i z grobową miną oznajmił:
– Żarty się skończyły! Pan redaktor ma nieziemski kłopot!
– Dlaczego nieziemski?
– Bo ów student, który zgodził się zeznawać przeciwko tobie, od kilkunastu godzin nie żyje.
Spisałem jego zeznania, chłopak przez ciebie czuł się zagrożony, możesz być pewien...
– Jeśli wierzysz w jego słowa, po co te ceregiele? – przerwał mu Stern, demonstracyjniewyciągając złożone dłonie. Zięba zaklął, a redaktor, nie tracąc rezonu, poczęstował go papierosem.
Według relacji Zięby, u wylotu Halickiej, tuż przy rzeźbie atletycznego Neptuna, znaleziono w piątek kolejną, trzecią już ofiarę szaleńca: chłopaka o kruczych włosach – brakujący element demonicznej układanki.
Stern aż się wzdrygnął. Ofiarą był Paweł Zimmer. To on od pierwszego dnia studiów miał z Sarą na pieńku. Robił jej niewybredne kawały, a nawet otwarcie groził. Jego marzeniem było wprowadzenie na studiach zasady numerus nullus, ostrej segregacji rasowej na wzór amerykańskiego prawa wobec Murzynów.
Zimmer był wybitnie zdolnym studentem, ale też wyjątkową kanalią. Należał do organizacji, której celem było zwalczanie „żydostwa rozwijającego się w gospodarce i sztuce”. Stern odmówił wtedy zapisania na tablicy podyktowanego przez Pawła zdania, że „Scenariusz Sary jest tylko chałatem, który może przymierzyć byle szuja”. Tym porównaniem Paweł Zimmer jeszcze bardziej naraził się całej grupie. Najwyraźniej chciał zrobić dziewczynie na złość, bo dodał, że w tak skrojonym ubranku powinien się znaleźć zaplanowany feler. „Jakaś wada, miła koleżanko – kpił w najlepsze – która uczyni go bardziej naturalnym, na przykład biały guzik przyszyty do przepoconej, zawszonej mycki”.
Kiedy wygłosił przed grupą tę swoją chamską tyradę, Stern nie wyrzucił go z sali, tylko próbował obrócić jego słowa w nonsensowny żart. Sara Reddig milczała dla świętego spokoju, lecz jej spojrzenie wyraźnie mówiło, że się zawiodła na wykładowcy.
Ledwie Zięba opuścił redakcję, rozpętała się burza. Jakub został wezwany do naczelnego. Tym razem, mimo długiej rozmowy z Maniem, nie udało mu się utrzymać embarga na wiadomość. Szef oświadczył, że nie ma zamiaru robić z „Kuriera” gazetki kościelnej. Jego podstawowym celem było zwiększenie nakładu i szybko dopiął swego.
Rewelacyjny temat otrzymała Wilga de Brie. Dziennikarka wykorzystała podarowaną przez los szansę i przedstawiła hipotetyczny przebieg zdarzeń, oparty na relacjach świadków. Przepytała nocnych stróżów z narożnych kamienic, mleczarzy i piekarzy, a nawet panienki wiadomej profesji, które nad ranem mogły wracać od klientów. Potem znalazła idealny punkt obserwacji: okno w ratuszu, skąd rozpościerał się fantastyczny widok na kamiennego władcę mórz.
Stern musiał przyznać z nieukrywaną zazdrością, że doskonale wykonała swoją pracę. Opisała wystający z gardła studenta trójząb i dziwną lekkość zastygniętego ciała, pasującą do stworzonej przez Hartmana Witwera rzeźby. Bez skrupułów wykorzystała nadarzającą się okazję, by zaistnieć jego kosztem.
Kończyli już drugą butelkę, a mimo to mroczne myśli nie opuszczały Jakuba. Nalał sobie kolejny kieliszek wódki i szybko przełknął, nie patrząc na adwokata. W tej samej sekundzie poczuł zaskakujący ból, który rozlewał się po całym ciele i z każdym głębszym oddechem zakorzeniał się pod żebrami. Miał wrażenie, że trafił do jatki za starym teatrem, w której jakimś zmyślnym narzędziem włożonym przez usta lub odbyt oprawcy pozbawiali go właśnie wnętrzności. Próbował stłumić niepokorną wyobraźnię, lecz dziesiątki scen odrażających mordów, które kiedyś opisał, trawiły go od środka.
Machinalnie napełnił kieliszek i znów wypił, lecz przyniosło to tylko chwilową ulgę. Kiedy oparł się o bordową welurową kanapę, słuchając śpiewanego przez pianistę szlagieru Ordonki, uwolniona wyobraźnia zastawiła na niego kolejną pułapkę. W jednej sekundzie siedząca pod oknem młoda prostytutka, studiująca przyniesione przez kelnera menu, wiła się w jego wyobraźni pod kamienną figurą Diany, osaczona przez psy spuszczone przez boginkę ze smyczy.