Stefan O. jakby nie zauważał tych problemów. Bez pośpiechu nalał do szklanki wody i napił się.
W tej samej sekundzie, gdy skończył pić, żarówki w żyrandolach na nowo rozbłysły.
I wtedy nadszedł decydujący moment – zapowiedziana w zaproszeniach prognostyka.
Na prośbę mistrza przypadkowo wylosowani goście zapisali na karteczkach pytania, które zebrał do wazy przechodzący wzdłuż rzędów profos. Gość odpowiadał, stojąc za katedrą. Wyjaśnienia były tak celne, że zainteresowani, nie dowierzając, reagowali głośnymi komentarzami. A kiedy odczytał pytanie: „Czy będzie wojna?”, wszyscy zamarli w oczekiwaniu. Mistrz namyślał się przez chwilę, potem zdecydowanym głosem kategorycznie zaprzeczył. I wtedy rozległy się burzliwe brawa.
Na koniec szacowny gość wyjął z wazy ostatnią kartkę i szybko przebiegł po niej wzrokiem. Zatroskany spojrzał na salę, jakby szukając autora, i oświadczył, że na to jedno pytanie nie może, więcej, nie chce udzielić odpowiedzi.
I tak spotkanie zakończyło się nieoczekiwanym zgrzytem. Nawet bukiet kwiatów wręczony przez wnuczkę dziekana wydziału filozofii nie zatarł przykrego wrażenia.
Przed dwudziestą Hillel i Stern wyszli z uczelni. Postanowili wracać do domu pieszo. Jakub miał wielką ochotę podyskutować z przyjacielem na temat spotkania, lecz ten, jak na złość, przez całą drogę uparcie milczał. Kiedy dotarli pod dom dziennikarza, adwokat zwrócił się do niego z dziwnym pytaniem.
– Dlaczego mistrz mnie okłamał?
– Ciebie? Nie rozumiem.
– To ja zapytałem go o wojnę.
Jakub był zaskoczony.
– Sądzisz, że skłamał? Jaki niby miałby w tym cel?
– Nie wiem, ale się przekonamy.
Hillel ścisnął dłoń przyjaciela i zniknął w gęstej mgle ścielącej się nisko nad Pohulanką.
Jakub zamknął za sobą furtkę i zamyślony wszedł na ganek. Ciekawiło go jeszcze jedno – jakie było to ostatnie pytanie, na które mistrz nie udzielił odpowiedzi.
Teraz, trzy lata po wykładzie inżyniera Stefana O., instynkt podpowiadał Sternowi, że tamto wydarzenie i te obecne mają z sobą jakiś związek. Hillel wspomniał, że jeden z jego klientów widział na Krakidałach dziwny maszynopis. Podobno zapisane kartki leżały na straganach między wiklinowymi koszami, wyszczerbionymi szablami i skubanymi gęsiami, nabierając swojskiego zapaszku i pokrywając się plamami od niemytych rąk i padających kropli deszczu.
Około południa, jakby wykorzystując nieobecność Wilgi, odwiedził Sterna Marek Mańkiewicz. Siadł na brzegu biurka i z tajemniczą miną sięgnął do kieszeni marynarki. Wyjął z niej wiśniowe wieczne pióro i teatralnym gestem położył przed Jakubem.
– Co o tym powiesz?
– Boże, przecież to mój waterman! – Jakub poderwał się z krzesła. – Ile ja się go naszukałem!
– Czy aby na pewno twój?
– Dostałem go od Krezusa. Spójrz, tu są moje inicjały. Dziwne, spisałem go na straty, a jednaksię odnalazł.
– Powiedzmy, że pewna osoba znalazła i uprzejmie przyniosła do mego gabinetu.
Stern uważnie spojrzał na Mania.
– Kto? Nie rozumiem, dlaczego kluczysz?
– To była de Brie. Napisała fantastyczny tekst – „Strach Amfitryty”, który nigdy się nie ukazał,bo ja i ty zawarliśmy umowę.
– Żałujesz?
– Nie mam wątpliwości, że gdyby jej tekst się ukazał, ludzie pisaliby do nas na bank jeszczeprzez kilka miesięcy.
– Dlaczego teraz mi o tym mówisz?
– Wilga dotarła na miejsce zbrodni, zanim zabrano zwłoki.
– Chodzi ci o tego mojego studenta Szymona?
Mańkiewicz kiwnął głową.
– Wypytywał mnie już o to Zięba i wszystko mu powiedziałem. Szedłem wtedy na ćwiczenia.
Rozglądałem się wokół fontanny, szukałem jakichś śladów, pewnie nachyliłem się...
– Załóżmy, że wiesz o czymś, o czym nie chcesz mi na razie powiedzieć. Nie mam do ciebiepretensji, bo przecież mogłeś znaleźć się tam przypadkowo, a jeśli tak, to...
– Insynuujesz, że mam coś wspólnego z tym parszywym zdarzeniem.
– Czy coś takiego powiedziałem?
– Manio, przestań bawić się ze mną w ciuciubabkę. Przychodzisz z tym po paru miesiącach?
Lepiej od razu powiedz, o co ci chodzi?
– Ta nowa od początku ma wyjątkowe szczęście – powiedział naczelny, ziewając. – Przeszukaładokładnie fontannę i znalazła leżący w śniegu zgubiony przez ciebie drobiazg. A jak się dowiedziała, że ofiarą był właśnie twój student, skojarzyła fakty i...
– Chyba mnie nie podejrzewasz? Znasz mnie od lat i wiesz, że muchy bym nie skrzywdził...–Jakub się nastroszył.
– Przepraszam, jeśli cię uraziłem, ale gdybyś mógł coś sobie przypomnieć...
– Sęk w tym, że mam w głowie pustkę – powiedział Stern, zaciskając zęby.
– Wierzę ci już, chłopie, wierzę, ale gdyby tak przypadkiem wróciła ci pamięć, to po prostuzajdź do mnie. – Mańkiewicz uśmiechnął się rozbrajająco i nie wiadomo dlaczego puścił do Sterna oko.
Gdy Manio wyszedł, Jakub niecierpliwie odkręcił nasadkę pióra. Dokładnie obejrzał stalówkę i stwierdził, że jest w idealnym stanie. Potem sprawdził tłoczek, podnosząc go pod światło. Odkręcił zakrętkę kałamarza i powoli, precyzyjnym ruchem nabrał atramentu. Delikatnie strzepnął i z namaszczeniem wykaligrafował na czystej kartce jedno słowo: „Sara”.
Z zadowoleniem przyglądał się, jak ciemnoniebieski atrament szybko wsiąka w papier. Pióro jak wyrzut sumienia domagało się dalszych odpowiedzi i dlatego, by nie kusić losu, Jakub na wszelki wypadek schował je do szuflady biurka. Akurat w tym momencie weszła Wilga i zauważyła jego zmieszanie.
– Dowiedziałam się, że masz przede mną jakieś tajemnice.
Stern nie miał zamiaru brnąć w jej słowne pułapki i czekał na wyjaśnienia.
– Czemu nie powiedziałeś mi o twoim poprzedniku?
– Bo nie widzę żadnego związku między nim a naszym śledztwem – odrzekł spokojnie, gniotąckartkę z wykaligrafo--wanym imieniem i wrzucając ją do kosza.
– A ja przeciwnie – powiedziała, siadając na krawędzi biurka. – Czy wiesz, że on z tobąrywalizował?
– Szczere gratulacje! Już po pierwszej wizycie na uniwersytecie masz takie osiągnięcia?
– Nie kpij. Ustaliłam, że twój poprzednik, Emilian Kanclerz, wcale nie był lubiany. Studenciprzezywają go Wykałaczka, bo nawet na wykładach nie przestaje dłubać w zębach, albo Maska, gdyż jego pokerowa twarz nie odzwierciedla żadnych uczuć.
– Mogłabyś jaśniej?
– Co powiesz o facecie, który kupuje markowe papierosy, chociaż nie pali? O kimś, kto uwielbiazapach tytoniu i częstuje studentki, a niełatwo mu, jak powiadają, odmówić.
– Coś sugerujesz?
– Na uczelni chodzą słuchy, że prawie wszystkie dziewczyny zaliczały prawo rzymskie przezłóżko.
Stern milczał. To fakt, jego poprzednik wydawał mu się nieco zagadkowy. Był też może trochę wyniosły, ale jeśli wziąć pod uwagę osiągnięcia naukowe, nie ta wada wyróżniała go spośród innych uczonych. Miał na koncie kilkanaście prac naukowych i rozpraw, za które dziennikarz wysoko go cenił.
– Kanclerz jest wybitnym znawcą prawa rzymskiego – powiedział Stern. – Jego specjalnościąjest ustawodawstwo Augusta. To tytan pracy, autor wielu podręczników z dziedziny prawa rodzinnego, a do tego znany działacz sportowy. Jest też inicjatorem i sponsorem wystaw malarskich. Podobno nie ma dzieci. Mieszka gdzieś na Kleparowie, skąd dojeżdża na uczelnię samochodem.
– I nie zastanowiło cię, co czuł taki „wybitny znawca”, kiedy odebrałeś mu pracę?
Stern nie odpowiedział. Nigdy nie przyszło mu do głowy, że rywalizował z Wykałaczką, nie interesowały go też rozważania o zaplanowanym upokorzeniu. Wyrzuty sumienia? Przerabiał to już setki razy, zawsze wtedy, gdy opublikował jakiś krytyczny artykuł o kimś, kto zaraz potem przestawał mu się kłaniać.