Po powrocie do domu nie mógł sobie znaleźć miejsca. Nie smakował mu obiad, denerwowały go paplanie Kasi i płacz Piotrusia, więc wcisnął Annie jakieś kłamstwo i po prostu wyszedł. Musiał poprosić Hillela o radę, jak powinien postąpić.
Ani się spostrzegł, jak znalazł się na Zielonej. I znowu, jak kiedyś, omal nie wpadł pod koła rozpędzonego tramwaju z żółto-czarną reklamą oleju samochodowego Galkar-LUX, który nagle wynurzył się z ulicy Szewczenki.
Z bijącym sercem przebiegł przez jezdnię i stanął przed dwupiętrową secesyjną kamienicą. Oparł się plecami o ścianę i ciężko łapał powietrze. W końcu głęboko odetchnął i nacisnął dzwonek przy tabliczce „Samuel Hillel – adwokat”, którą ktoś złośliwie porysował jakimś ostrym narzędziem.
Wszedł do Hillela, rzucił się na szeroki fotel i bez żadnych wstępów zapytał go o chmurę.
– Chmura? – Samuel starał się zachować powagę.
– Przynajmniej ty nie udawaj.
Adwokat nie udawał. Widział w Jakubie rzadki przypadek paranoi i szukał sposobu, by jak najdelikatniej mu to powiedzieć.
– Powiadasz, że jakaś czarna morda wisi nad miastem – bawił się z Jakubem w kotka i myszkę –i że się do ciebie szczerzy?
– Tak, lecz z tego okna jej nie widać. Musielibyśmy...
– Zapewne coś musimy zrobić! Tyle że bardziej martwi cię jakiś szkaradny obłok niż sobotniprzyjazd Hitlera do Rzymu?
Stern nie podchwycił tego tematu. Znał erystyczne zapędy Hillela i nie zamierzał stawać z nim do słownego pojedynku. Przyjaciel tymczasem wyjął z barku karafkę i dwa kryształowe kieliszki.
Powoli napełnił je po brzegi.
– Gdybyś się pytał, to „Mikolasch” z moich starych zapasów!
Stern wypił starkę jak należało – „dwoma strzałami” i z trudem łapał oddech.
– Miałeś wczoraj w „Atlasie” nietęgą minę. Wyglądałeś, chłopie, jakbyś chciał nas wszystkich...
– Co?
– Mniejsza o to. Czy bywszy asystent ryczałtowy, a obecnie wybitny pismak ma wolną chwilkę?
– Hillel popatrzył na Jakuba niewinnym wzrokiem. – Chciałbym cię zabrać w pewne niezwykleważne dla mnie miejsce, gdzie kiedyś czekałem na ciebie, lecz ty miałeś ponoć jakieś ważniejsze sprawy. Więc jak?
– Nie mógłbyś jaśniej?
– Pójdziemy na Pasieczną, na grób hrabiny Sołowiowej, a potem odprowadzę cię do domu.Zgoda? – rzucił i nie czekając na odpowiedź, ciągnął: – Niedługo miną dwa lata, jak hrabina pojednała się ze swoim Bogiem... Pojednała się albo i nie, kto to może wiedzieć... Muszę jej zameldować, że tak jak chciała, sprzedałem jej ruchomości, a pieniądze przekazałem na ołtarz u Świętego Jura.
Stern nie oponował. Zaczekał, aż Hillel zamieni ciemnozielony jedwabny szlafrok na garnitur i przygładzi krótko przyciętą bródkę.
Po kilku minutach opuścili dom przy Zielonej. Adwokat z jakiegoś powodu prowadził go dłuższą drogą, cały czas zagadując. Szli ruchliwą o tej porze Łyczakowską, mijali sklepy, zakłady rzemieślnicze i knajpy, w których skupiało się życie legendarnej ulicy.
Cmentarz był niemal pusty. Przy jakimś dalszym grobie kręciła się ubrana na czarno kobieta, modląc się i podlewając kwiaty.
– Swietłana przez całe dorosłe życie chciała być sama – powiedział Hillel, zapalając zapałkąznicz. – Zerwała wszelkie kontakty, wyrzuciła zdjęcia, podarła listy, skrupulatnie oczyściła swoją przeszłość ze śladów po kimś, kogo kiedyś kochała i kto nikczemnie ją oszukał. Po cichu wyjechała z Petersburga, by we Lwowie przestać istnieć. I udało się jej: teraz tylko ja i ty znamy miejsce jej pochówku.
Stern nie słuchał Hillela. Zgodnie ze swoim przyzwyczaje-niem sumował i dzielił cyfry z daty urodzin i śmierci hrabiny. W końcu zaplątał się w tych operacjach i uspokoił się dopiero, osiągnąwszy niepodzielną trójkę. Potem przeczytał napis wykonany srebrnymi literami: Jest’ żyzń i woskriesienije.
– Wiesz, z czym będę ją kojarzył? – usłyszał ciche pytanie Samuela.
– Ze zdychającym szpakiem zamkniętym w klatce?
– Pudło.
– A może z kadzidełkami zabijającymi starczy smród? – rzucił złośliwie Stern, lecz Hillel nieprzejął się jego uszczypliwością.
– Z aromatycznymi rydzami, które piekła na rozpalonych do czerwoności fajerkach,i z posiwiałym warkoczem, który upinała w kok w świetle naftowej lampy. Jak ona ślicznie śpiewała, zanim zaczęła palić te swoje ohydne cygaretki. Mogłem słuchać godzinami, gdy nuciła:
Utro tumannoje, utro siedoje...
– Jesteś romantyczny?
– Może właśnie dzięki niej?
Po chwili zmówili swoje modlitwy za spokój zmarłej. Słowa „Ojcze nasz” mieszały się ze słowami kadyszu: „Niech będzie wsławione i poświęcone wielkie Jego imię”.
– Oby dusza jej została związana w węzełku życia! – powiedział smutno Hillel, zamykającna sekundę oczy.
Za bramą cmentarną adwokat znów stał się bardziej rozmowny, jakby przychodząc na grób, zrzucił krępujące brzemię.
– W tym mieście nic się przede mną nie ukryje. Słyszałem niepokojące plotki o tobie. Są tacy,którzy winią cię za wszystkie nieszczęścia.
– Zdążyłem się już do tego przyzwyczaić – powiedział Stern i zaśmiał się jakimś diabolicznymśmiechem, płosząc siedzącą na gałęzi wronę.
– Ja, oczywiście, nie wierzę w nie – dodał szybko Hillel. – Nieboszczyk Witwer, ten którypoustawiał swoje rzeźby na Rynku, z pewnością też by nie uwierzył. Znam rodziców Sary Reddig. To zresztą moja daleka rodzina. Mieszkają na Sygniówce. Wiem, że planowali ślub córki, a jej przyszłym mężem miał być syn właściciela papierni ze Stanisławowa. Obrzydliwie bogaty chłopak. Rodzice, rzecz jasna, przyklepali ten związek. Sara miała tylko zdobyć dyplom. Była...
– Była nieprzeciętnie zdolna – zakończył Stern.
– Tak. Jej ojciec i matka byli z niej dumni, lecz kiedy córka zbuntowała się przeciw ich woli,po prostu wynajęli jej mieszkanie.
– Trudno uwierzyć, że spisali ją na straty.
– Ojciec gotów był jej wybaczyć – powiedział Samuel – ale matka...
Samuel spojrzał na Jakuba pytająco, lecz kiedy zauważył zamyślenie kolegi, niespodziewanie zmienił temat i zaczął barwną opowieść o żydowskiej orkiestrze ze Lwowa, przygrywającej teraz na weselach w palestyńskim kibucu.
Kiedy po trzech godzinach Jakub pojawił się w domu, Anna mogła wreszcie dać upust emocjom.
– I co, jesteś zadowolony? Hillel jest dla ciebie ważniejszy niż rodzina? Szwendasz się z nimod wczoraj, narażając się na kpiny. A może się już do niego przeprowadziłeś?
– Byliśmy na cmentarzu zobaczyć grób Sołowiowej – zaczął tak spokojnie, jak tylko potrafił. –To rosyjska hrabina – dodał. – Samuel opowiadał, że śpiewała Wertyńskiego i że była mistrzynią w smażeniu rydzów.
– Zdziecinniałeś? Zostawiasz mi na głowie dom, bo jakaś ruska hrabina zawodziła romansei smażyła grzyby? Zapominasz o swoich obowiązkach, no, ale skoro już jesteś, może jej coś wreszcie powiesz. Niech przestanie trajkotać, bo obudzi małego.
– Kto?
– Kasia! Niech przestanie mnie drażnić tym idiotycznym prymitywnym akcentem.
– „Lwowskiej Fali” słucha cała szkoła. Nie wydaje ci się zabawne, że naśladuje Tońciai Szczepcia?
– Beznadziejne mizdrzenie się do publiczności. Obawiam się, że Magda też przykłada siędo tego. Zastanawiałam się na poważnie, czy...