— Ty głupi umięśniony jaskiniowcu… Czy wiesz, że mało nas nie upiekłeś tym nagłym startem!
— Nie masz racji — powiedział uśmiechając się. Po czym przewrócił się na plecy i wsunąwszy ręce pod głowę spojrzał do góry, na oddalający się płomień lądownika. Byli bezpieczni, przynajmniej w tej chwili. — Wiedziałem, że wystarczą mi trzy sekundy, aby znaleźć się w bezpiecznej odległości. Przy założeniu, że zamykanie zajmie siedem sekund… Czułem to!
— No, wspaniale! — powiedziała Lea, kopiąc go w bok z całej siły. Czubek jej buta odbił się od jego twardych jak skała mięśni nie wyrządzając mu krzywdy, niemniej ten akt protestu sprawił jej ogromną satysfakcję.
Brion chrząknął zaskoczony, po czym odwrócił się i zerwał się na równe nogi. Lea uśmiechnęła się do niego przymilnie: — A więc jesteśmy tu, sami na tej dziwnej planecie. Co teraz zrobimy?
Brion zaczął protestować, ale po chwili wybuchnął śmiechem. Chyba nigdy nie przestanie go zaskakiwać. Odczepił oba urządzenia od pasa.
— Masz coś metalowego na sobie… lub w tej torbie?
— Ani tu, ani tu. Zaplanowałam tę wyprawę starannie.
— Świetnie. Tam, gdzie rośnie ta gęsta trawa, jest rów. Pójdź tam i zaczekaj na mnie. Dołączę do ciebie, gdy tylko pozbędę się tych rzeczy.
Wrócił biegiem do krateru, wskoczył do środka i pogwizdując wesoło, ukrył starannie oba przedmioty pod wygiętym metalowym skrzydłem samolotu. Prawie skończone. Wygląda na to, że udało mi się.
Lea siedziała w ukryciu, kiedy wskoczył do kryjówki obok niej.
— Czy nie uważasz, że najwyższa pora, abyś powiedział mi, co się tu dzieje? — zapytała.
— Nie powinnaś była tego robić. Powinnaś była zostać na statku, gdzie byłabyś bezpieczna!
— Dlaczego? On może latać sam, jak się już przekonałeś. Co dwie głowy, to nie jedna, zwłaszcza teraz, kiedy znalazłeś tubylców. To w tym celu chciałeś zaopatrzyć się w Heurystyczny Procesor Językowy, prawda? Tak czy inaczej, stało się. Jestem tutaj, a nasz środek transportu jest na orbicie. Co robimy teraz?
Miała rację. Co się stało, już się nie odstanie. Brion nauczyl się zawsze akceptować realność sytuacji, której nie można było zmienić. Wskazał na pokryte drzewami wzgórza, ciągnące się skrajem równiny.
— Zostaniemy tutaj w ukryciu, dopóki nie upewnimy się, że nic nam nie grozi. Potem udamy się na tamte wzgórza i poszukamy tego brudnego, prymitywnego człowieka, którego wtedy spotkałem. Jeśli będziemy mieli szczęście, może uda nam się znaleźć również jego przyjaciół. Kiedy ich znajdziemy, będziemy mogli porozmawiać z nimi za pomocą procesora i uzyskać ewentualnie odpowiedź na pytania dotyczące tej planety.
8. Śmiertelna niespodzianka
Wieczorną ciszę przerywało jedynie brzęczenie owadów i rzadkie, odległe skrzeki latających gadów. Brion czuł, jak wraz z rosnącym przeświadczeniem, że nie byli obserwowani i że nie będzie odwetu za lądowanie, opuszczało go napięcie. Zastąpiło je nagłe uczucie głodu od ostatniego posiłku minęło sporo czasu. Wyjął z torby rację żywnościową i z rosnącym niesmakiem zdjął z niej opakowanie.
— To nie to, co obiad ze stekiem, prawda? — stwierdziła raczej niż spytała Lea, widząc wyraz jego twarzy. — Można na tym żyć bez końca, mimo iż nie ma w tym zbyt wiele życia. I, proszę, ani słowa więcej o stekach!
Lea obróciła swoją torbę i otworzyła górną klapę.
— Wspomniałam o nich, bo zabrałam jeden dla ciebie — uśmiechnęła się niewinnie w odpowiedzi na jego zdziwioną minę. — Przygotowałam go według przepisu, który znalazłam kiedyś w pewnej historycznej książce kucharskiej. Nie wyjaśniając dlaczego, zalecano tam przyrządzanie go w czasie zimy. — Zaczęła ściągać plastikową folię z dużego zawiniątka. — Naprawdę bardzo prosty w przyrządzaniu. Rozcina się bochenek chleba przez całą jego długość, kładzie się na dolną połówkę kawałek świeżo upieczonego steku i polewa go jego własnym sosem, po czym całość zamyka się. Obie części bochenka dociska się do siebie, aby chleb wchłonął lepiej sos, i…
Uniosła w dłoniach spłaszczony bochenek Biorąc go od niej, Brion przełknął głośno ślinę. Odgryzł kawałek i przełknął go z błogim wyrazem twarzy.
— Jesteś wspaniała, Lea! — powiedział, oblizując wargi. — Wiem o tym… Cieszę się, że i ty również tak uważasz. No, ale opowiedz mi teraz o swoim cuchnącym tubylcu.
Brion nie odezwał się ani słowem, dopóki nie zjadł jednej trzeciej swojej ogromnej kanapki. Zaspokoiwszy pierwszy głód, resztę jadł już bez pośpiechu, delektując się każdym kęsem i opowiadał.
— Jest bardzo dziecinny… ale dzieckiem nie jest. Nazywa się Vjer lub coś w tym rodzaju. Kiedy zetknąłem się z nim po raz pierwszy, był przerażony, ale kiedy mnie zaakceptował, strach opuścił go całkowicie. To było wręcz nieprawdopodobne. Jak pstryknięcie przełącznikiem. Gdy jednak później chciałem iść za nim, tak się tym zaniepokoił, że aż zaczął płakać. Pozwoliłem mu więc odejść samemu, ponieważ stwierdziłem, że nie będę miał kłopotu z odnalezieniem go.
— Jest niedorozwiniętym umysłowo… czy jakimś wyrzutkiem?
— Być może, chociaż nie sądzę. Jeśli spojrzy się na niego na tle jego środowiska, to okaże się, że jest dobrze do niego przystosowany. Potrafił wytropić i zabić roślinożerne zwierzę, potem z wielkim apetytem zjeść jego surowe mięso. Odchodząc, zabrał resztę ze sobą do obozu czy osady, w której zapewne mieszka. Nie czas teraz jednak na teoretyzowanie na ten temat. Nie mamy dostatecznych informacji, aby snuć jakiekolwiek domysły. Musimy znaleźć go i nauczyć się jego języka, a potem zadać mu parę pytań. — Brion spojrzał na słońce, które kryło się właśnie za horyzontem. — Na razie zostaniemy tutaj. To miejsce jest równie dobre na spędzenie nocy, jak każde inne. Tamte przyrządy zostawimy na noc w kraterze, zabierzemy je o świcie.
— Nie mam nic przeciwko temu. Jeśli o mnie chodzi, było dosyć wrażeń jak na jeden dzień. — Wyjęła z plecaka śpiwór i rozłożyła go na ziemi. — Być może podróżowanie z niewygodami to dla ciebie chleb powszedni, ja jednak wolę bardziej wyszukane przyjemności, takie jak na przykład ciepłe łóżko. Zabrałam także ze sobą kilka kanapek dla siebie. I trochę wina w biorozkładalnym pojemniku. Możesz się nim częstować tak długo, jak długo nie będziesz uważał go za zbytek.
— Z przyjemnością. Zaczynam wierzyć, że twoja rodzinna planeta Ziemia jest naprawdę domem ludzkości!
Oboje spali dobrze… dopóki Brion nie obudził się nagle w środku nocy. Coś zmąciło jego spokój, choć nie potrafił określić, co to było. Leżał spokojnie, wpatrując się w gwiazdy. Poprzedniej nocy zapamiętał układ głównych gwiazdozbiorów, dzięki czemu mógł teraz określić orientacyjnie czas na podstawie ich ruchu. Było dobrze po północy, kilka godzin przed świtem. Na niebie nie było księżyca. Selm — II go nie posiadała, niemniej ziemia oświetlona była nikłym światłem gwiazd. Cały ten układ planetarny położony był blisko centrum Galaktyki, toteż miriady gwiazd świeciły jasno z szerokiego pasa ciągnącego się wzdłuż całego nieboskłonu.
Co go zaniepokoiło? Noc była cicha, tak cicha, że słyszał wyraźnie łagodny i rytmiczny oddech śpiącej Lei. Czyżby to był jakiś impuls emocjonalny? Skoncentrował się i odczuł coś nikłego. Na granicy wrażliwości. To pochodziło od człowieka… Był to impuls pojedyńczego stanu emocjonalnego. Nienawiści. Ślepej nienawiści, wściekłości i żądzy śmierci. Nie pochodził od jednego osobnika, lecz od wielu. Był skierowany w jego stronę.