Выбрать главу

Brion obrócił się powoli i obudził Leę, kładąc jej palec na ustach, kiedy zobaczył, jak mruga otwierając oczy. Przyłożył usta do jej ucha i szepnął.

— Zaraz będziemy mieli towarzystwo. Lepiej spakuj swoje rzeczy, żebyś była gotowa do drogi. — Poczuł nagle napięcie i strach, które przeszyły jej ciało, kiedy uniosła się nieco i oparła na łokciach.

— Co się dzieje?

— Jeszcze dobrze nie wiem. Ale czuję ich tam, w ciemności. Idą tutaj. Jeszcze nie wiem ilu ich jest. Wiem jednak na pewno, że idą po mnie… i nie pałają do mnie miłością. Chwileczkę…

Skoncentrował się na jednym z impulsów, starając się Wydzielić go spośród pozostałych. Użył całego swojego talentu, który doskonalił nieprzerwanie od chwili, kiedy odkrył, że jest empatykiem. Tak, to on! Brion pokiwał głową w ciemności.

— Jedną zagadkę mamy rozwiązaną. Vjer jest razem z nimi. Zatem wiemy już, że nie mieszka na wzgórzach sam. Sądzę, że jego plemię musi być liczne, ponieważ poszukuje mnie ze sporą grupą.

— Zdaje mi się, że mówiłeś mi, iż jest twoim przyjacielem — szepnęła Lea.

— Tak mi się zdawało. Wygląda na to, że wszystko się zmieniło. Chciałbym wiedzieć, dlaczego… i czuję, że wkrótce się dowiemy. — Wyprostował się i poluzował nóż w pochwie. — Zostań tutaj w ukryciu, a ja zobaczę, co się tam dzieje.

— Nie! — wpiła się mocno palcami w jego ramię. Nie możesz iść tam sam, w ciemność.

— Ależ mogę! Proszę cię, zaufaj mi, kiedy mówię, że wiem co robię — zdjął delikatnie jej dłoń ze swojej ręki. Muszę mieć dużo miejsca wokół siebie, kiedy spotkam się z nimi. Chcę uniknąć sytuacji, w której będę musiał się martwić dodatkowo o ciebie. Wszystko będzie dobrze.

Oddalił się bezszelestnie w panujący półmrok. Czołgał się w kierunku nocnych gości. Kiedy znalazł się w bezpiecznej odległości od kryjówki Lei, zatrzymał się. Impulsy stanów emocjonalnych, które odbierał, były teraz o wiele wyraźniejsze. Pochodziły od co najmniej kilkunastu osób. A może było ich jeszcze więcej? Czekał do chwili ujrzenia ich ciemnych sylwetek, było ich około dwudziestu, nim skoczył na równe nogi i krzyknął.

— Vjer! Jestem tutaj. Czego chcesz?

Poczuł falę przerażenia, które szybko zdominowało ich inne uczucia. Raptowny strach zastąpił nienawiść w chwili jego nagłego pojawienia się. Zatrzymali się wszyscy z wyjątkiem jednego, który zignorował ten gwałtowny napływ strachu, pozwalając dalej nieść się nienawiści, tłumiącej inne jego odczucia. Ten człowiek szedł nieprzerwanie naprzód i coś robił.

Z mroku wyleciała dzida i wbiła się w ziemię w odległości metra od nóg Briona Sytuacja stawała się niebezpieczna. Brion poczuł, że pozostali ochłonęli stopniowo z pierwszego szoku i ponownie zaczęli emanować tą samą nienawiścią Ruszyli kolejno do przodu, jeden za drugim. Brion cofnął się, kierując się w stronę jeziora, aby odciągnąć ich od kryjówki Lei. W ten sposób będzie bezpieczna. O swoje bezpieczeństwo się nie martwił. Był pewny, że potrafi się obronić, jeśli go zaatakują… zwłaszcza jeśli powstali są tacy sami jak Vjer. Gdyby jednak nie udało mu się ich pokonać, będzie mógł bez trudu od nich uciec. Dlaczego tu przyszli? Ponownie krzyknął, aby przyciągnąć ich uwagę. W tym samym momencie krzyknęła Lea… i jednocześnie poczuł gwałtowny impuls paniki. Ruszył pędem w jej kierunku. Nagle wyrósł przed nim mężczyzna… Dwóch. Wpadł na nich całą swoją masą i odtrącił na boki jak natrętne owady, nie zwalniając ani na chwilę. Lea krzyknęła znowu i w tym momencie zobaczył ludzi z uniesionymi dzidami, którzy ją trzymali: Nawet nie pomyślał o użyciu noża, kiedy wpadł na nich — jego ręce były wystarczającą bronią.

Wywiązała się zaciekła walka wręcz w rozświetlonym gwiazdami mroku. Byli tak blisko siebie, że broń była bezużyteczna, a nawet stała się zagrożeniem dla trzymających ją. Rozległy się chrapliwe krzyki bólu, kiedy Brion uniósł jednego z napastników i cisnął nim w największą grupę jego pobratymców. Niemal dosłownie zmiażdżył trzech pozostałych, którzy trzymali Leę. Ustawił ją za sobą, aby chronić ją swoim ciałem i odtrącał rękoma drzewce dzid. Kontratakował, zadając ciosy pięściami. Były niebezpieczniejsze od maczug. Napastnicy zaczęli odpadać od niego i wówczas pierwszy kamień trafił go w bok głowy. Brion zawył z bólu, kiedy trafiły go następne. Wtedy po raz pierwszy poczuł obecność kobiet, podążających za uzbrojonymi w dzidy mężczyznami. Ich bronią były obłe kamienie, które w ich rękach były śmiertelnie niebezpieczne. Brion chwycił jednego z napastników, aby posłużyć się nim jako tarczą… ale było już za późno. Seria ostrych ciosów trafiła go w szyję i głowę, ale nie poczuł ich nawet, gdyż straciwszy przytomność zachwiał się na nogach i upadł na ziemię jak. ścięte drzewo. Ostatnią rzeczą, którą rejestrowała jego świadomość były krzyki przerażenia Lei i jego niemożność udzielenia jej pomocy na skutek wszechogarniającego go mroku.

Potem był już tylko chaos. Zmącona świadomość. Mrok i ból. Kołysanie się tam i z powrotem, ból w nadgarstkach, w ręce i głowie. Ruch. Ponownie mrok. Po jakimś czasie zobaczył kołyszące się nad nim gwiazdy. Zawołał Leę. Czy odpowiedziała? Nie mógł sobie tego przypomnieć. Ból i niepamięć były jedyną odpowiedzią.

Było już szaro, kiedy zaczął odzyskiwać świadomość. Stopniowo docierało do niego wołanie Lei, kiedy próbował otworzyć zaskorupiałe oczy. W jakiś sposób miał unieruchomione ręce i nogi. Mrugał tak długo, dopóki majaczące przed nimi plamy nie nabrały wyraźnych kształtów. Był przywiązany skórzanymi rzemieniami do długiego pala. Jego prawa ręka była zakrwawiona i tętniła bólem. Spojrzał na nią i chrząknął z niepokojem. Wyszeptane przez Leę słowa były pełne troski.

— Żyjesz? Słyszysz mnie? Brion, proszę, słyszysz mnie? Możesz się ruszać?

Kiedy starał się poruszyć głową, jęk bólu wyrwał się z jego ust. Była cała pokaleczona, a jedno oko nie otwierało się do końca. Drugie było jednak dostatecznie sprawne, żeby mógł dostrzec Leę leżącą w odległości kilku metrów od niego, przywiązaną do drugiego pala tak samo jak on. Z początku zdołał jedynie kaszlnąć, kiedy próbował jej odpowiedzieć, ale w końcu wykrztusił z siebie kilka słów.

— Czuję… się… świetnie…

— Świetnie! — w jej głosie czuć było łzy, pod którymi kryła się wściekłość. — Wyglądasz strasznie, jesteś cały potłuczony i zakrwawiony. Gdyby twoja głowa nie była jak z kamienia, już byś nie żył… Och, Brionie. To było straszne! Przywiązali nas do tych pali jak zwłoki. Nieśli nas całą noc. Byłam pewna, że cię zabili.

Próbował się uśmiechnąć, ale wykrzywił jedynie twarz. — Te przypuszczenia na temat mojej śmierci są mocno przesadzone. — Poruszył z całej siły rękoma i nogami napinając do oporu więzy. — Czuję się potłuczony… ale nie wydaje mi się, abym miał coś złamanego. A co z tobą?

— Nic szczególnego, tylko kilka zadraśnięć. Pastwili się głównie nad tobą. Zawzięcie. Strasznie…

— Nie myśl teraz o tym. Żyjemy i to jest w tej chwili najważniejsze. Opowiedz mi teraz o wszystkim, co widziałaś po drodze.

— Niewiele widziałam. Jesteśmy gdzieś wśród wzgórz. Na polanie przed czymś, co wygląda jak groty w ścianie skalnej. Całą polanę otaczają wysokie drzewa. Kobiety weszły do środka, kiedy tu dotarliśmy i przebywają tam do tej pory. Mężczyźni śpią wokół nas.

— Ilu ich jest? Czy któryś z nich czuwa?

— Naliczyłam osiemnastu… nie, dziewiętnastu… dwudziestu. Sądzę, że to wszyscy. Jeżeli jest jeszcze ktoś na straży, to znajduje się poza zasięgiem mojego wzroku. Co jakiś czas któryś z nich budzi się i idzie w zarośla. Przypuszczam, że za potrzebą. .