Выбрать главу

— Brzmi to dość obiecująco. Są tak niezorganizowani, jak sądziłem. Teraz, kiedy śpią, mamy największą szansę ucieczki. Zanim dobiorą się nam bardziej do skóry.

— Odwal się! — potrząsnęła ciasno związanymi nadgarstkami w jego kierunku. — Chyba o raz za dużo dostałeś w głowę. Zabrali twój wielki nóż i nie możemy nawet dosięgnąć zębami tych rzemieni. Jak w tej sytuacji wyobrażasz sobie ucieczkę?

— Chwileczkę — powiedział spokojnie. Zamknął oczy i zaczął głęboko i rytmicznie oddychać.

Musiał przede wszystkim uporządkować myśli, aby móc skoncentrować całą swoją uwagę i energię. Te same ćwiczenia oddechowe wykonywał, kiedy podnosił ciężary. Wysiłek, który czekał go teraz, był tego samego rodzaju. Rozluźnił ciało i wówczas poczuł niezliczone rany i stłuczenia. Były one jednak bez znaczenia. Kiedy skoncentrował uwagę, przestał je w ogóle odczuwać. Świetnie. Teraz czuł, jak jego siła ukierunkowuje się. Otworzył powoli oczy i spojrzał na grube rzemienie owinięte wokół nadgarstków. Napiął mięśnie rąk. Lea patrzyła ze zdumieniem. Widziała przed chwilą, jak opada z sił, jak wiotczeje jego twarz. Kiedy otworzył oczy, spojrzał błędnym wzrokiem na nadgarstki. Fala drżenia przemknęła przez górną część jego ciała. Teraz dostrzegła, jak jego mięśnie pęcznieją wewnątrz postrzępionych rękawów, poszerzając dziury, a następnie rozrywając osłabiony materiał. Skórzane więzy napięły się i zaskrzypiały, rozciągane coraz bardziej i bardziej. To było wręcz nieludzkie. Jego twarz wyrażała spokój, kiedy ręce rozdzielały się powoli, z mechaniczną precyzją. Rozległ się cichy trzask — jeden z rzemieni puścił… A potem następny. Ręce Briona były wolne.

Kiedy zdał sobie z tego sprawę, dreszcz zmęczenia przebiegł jego ciało. Opadł na ziemię, zamknął oczy i ciężko oddychał, masując palcami skórę wokół głębokich ran na nadgarstkach i wyciskając przy tym krew z miejsc, w których rzemień rozciął ciało aż do kości. Trwało to tylko chwilę. Doszedłszy do siebie uniósł powoli głowę i rozejrzał się wokoło.

— Bardzo dobrze — powiedział cicho. — Miałaś rację, wszyscy śpią.

Poruszając się niczym wąż, przesunął się w pobliże Lei, wlokąc ze sobą wciąż uwiązany do nóg pal i obejrzał jej więzy.

— Jeśli będziesz próbował je rozerwać, oderwiesz razem z nimi moje dłonie — powiedziała, starając się nie patrzeć na powolne sączenie się krwi z jego rąk.

— Nie martw się, z twoimi pójdzie łatwiej niż z moimi. — Pochylił się do przodu i zacisnął zęby na rzemieniu z jaszczurczej skóry. Gryzł i żuł go z całej siły. Przerwanie więzów zajęło mu mniej niż minutę. — Smakuje obrzydliwie — powiedział, wypluwając kawałki skóry.

— Musisz mieć dobrego dentystę. — Pod wymuszoną lekkością jej słów słychać było drżenie głosu.

Brion wyciągnął rękę i odgarnął sprzed jej oczu kosmyk splątanych włosów.

— Zaraz nas tu nie będzie. Daję ci na to moje słowo. Musisz tylko poleżeć spokojnie przez chwilę.

Nie czuł się jeszcze tak odprężony, jak tego pragnął. Był już jasny dzień i ich ruchy mogły być z łatwością zauważone przez każdego, kto się obudził. Kilka następnych minut miało zadecydować o wszystkim. Wiedział, że jeżeli uda im się dotrzeć do zarośli przed podniesieniem alarmu, będą mogli uciec. Mimo obrażeń był gotów uciekać… I nie dopuścić do tego, aby złapano ich po raz drugi. Rozluźnił rzemienie opasujące nogi, po czym wsunął wskazujący palec lewej ręki pod najcieńszy z nich. Przerwał go bez wysiłku. Potem kolejno następne. Na koniec zdjął je i powoli się wyprostował. Porywacze wciąż spali. W ten sam sposób uwolnił nogi Lei.

— Idziemy — szepnął, obejmując ją i unosząc do góry.

Ostrożnie i cicho przechodzili pomiędzy ciałami śpiących, spodziewając się w każdej chwili podniesienia alarmu. Sześć, siedem, osiem kroków… Byli już między drzewami i przedzierali się przez zarośla.

— Wrócę za chwilę — szepnął, stawiając ją na ziemi. Przyłożył jej palec do ust, aby zapobiec protestowi. W chwilę potem zniknął, odchodząc w stronę polany.

Lea nie wiedziała, czy ma się śmiać, czy płakać. To był śmiech. Z trudem powstrzymywała swoją na wpół histeryczną wesołość, widząc, jak niesie jednego z porywaczy. Zwykła ucieczka nie wystarczała mu… o, nie. Musiał wziąć ze sobą jeńca! Jeniec opierał się i wierzgał nogami, ale nadaremnie. Brion pojmał go bezszelestnie, jedną ręką zasłaniając mu usta, a drugą podnosząc z ziemi. Jeniec miał wytrzeszczone oczy i był ledwie żywy. Kiedy Brion zwolnił uścisk, wciągnął łapczywie powietrze do płuc, drżąc na całym ciele. Zanim je wypuścił i mógł krzyknąć, twarda pięść Briona uderzyła go pod uchem. Bez czucia osunął się na ziemię.

Brion zignorował go i pomógł Lei stanąć na nogi. — Możesz iść? — zapytał.

— Odpowiedniejszym określeniem byłoby wlec się. — Postaraj się. Jeśli zajdzie potrzeba, pomogę ci. Bez wysiłku przerzucił jeńca przez ramię, wziął Leę za rękę i ruszyli w dół zbocza, przedzierając się między drzewami. Z każdą chwilą oddalali się coraz bardziej od obozowiska. Nie było słychać żadnego alarmu. Byli wolni — przynajmniej na razie.

9. Elektroniczne przesłuchanie

Brion doszedł do skraju lasu i zatrzymał się przy największym drzewie. Powiódł wzrokiem po trawiastym zboczu, a potem przez pustą równinę aż do błękitnych wód Jeziora Centralnego, które ciągnęło się po horyzont. Było już ciepło i słońce wznosiło się wysoko na niebie. Słyszał za sobą Leę przedzierającą się przez zarośla. Potykała się co chwila i wymrukiwała dławionym głosem jakieś obelgi. Zdolnością empatii wybiegł daleko poza nią aż do kresu swoich możliwości, lecz nie wyczuł żadnego śladu pościgu.

— Czy jest jakiś powód… Nie możemy tu odpoczywać… ani przez chwilę — sapnęła opierając się o drzewo obok niego.

— Nie zgadzam się z tobą. To jest dobre miejsce na postój. — Osunęła się z ulgą na ziemię. — Dopóki mogę stwierdzić, że nikt nas nie ściga, dopóty jesteśmy tu bezpieczni. Kiedy wyjdziemy na równinę, będzie nas łatwo zauważyć. Musimy teraz postanowić, co robimy dalej.

— Może byś tak zdjął z siebie tego siwobrodego starca — powiedziała Lea, wskazując ręką na wiotkie ciało zwisające z jego ramienia. — A może zapomniałeś, że go niesiesz?

Brion spuścił powoli swój bagaż na kupkę liści.

— Nie jest wcale taki ciężki. Jak widzisz, jest bardzo chudy i stary.

— Lepszego nie było?

— Nie. Przypuszczalnie reprezentuje pewien autorytet, ponieważ jest jedyny, który nosi nie mającą praktycznego zastosowania ozdobę. — Brion odchylił na bok zmierzwioną, siwą brodę starca, aby pokazać Lei zawieszony na jego szyi naszyjnik ze zbielałych kości. W przeciwieństwie do reszty, może znać odpowiedzi na interesujące nas pytania.

— Czy chcesz powiedzieć, że kiedy poszedłeś po jeńca, poświęciłeś nieco czasu, aby dokonać jakiegoś wyboru?

— Oczywiście. To była wyjątkowa okazja.

— Mam nadzieję, że kiedyś cię zrozumiem… ale nie nastąpi to dzisiaj. Jestem spragniona, głodna, wyczerpana i czuję się, jakby przeszedł się po mnie ktoś w kolczastych butach. Zastanawiałeś się może nad naszą przyszłością?

— Owszem. Miałem na to trochę czasu podczas marszu. Po pierwsze, musimy pogodzić się z pewnymi nieprzyjemnymi faktami. Straciliśmy całe nasze wyposażenie, które mieliśmy przy sobie, to znaczy jedzenie, wodę, mój nóż…