— Ten pojazd jest szybki i wytrzymały, ale główne działa poradzą sobie z nim…
Nagle ziemią wstrząsnęła potężniejsza od poprzednich eksplozja, która szczękiem odbiła się od otaczających Hartiga metalowych ścian, wywołując deszcz rdzawego pyłu. Wyjrzał na zewnątrz, zamarł w bezruchu i zaczął mówić matowym głosem:
— Mój lądownik wyleciał w powietrze. Wystarczył jeden strzał z tego cholernego pojazdu, a nasze działka nawet go nie drasnęły. Teraz skręca w moim kierunku. Na pewno namierzył wysyłane przeze mnie sygnały radiowe, promieniowanie cieplne lub coś jeszcze innego. Teraz już nie ma sensu wyłączanie radiostacji. Sunie prosto na mnie. Strzelam do niego, ale bez skutku. Nie widzę żadnych okien ani wzierników. Jego załoga musi korzystać z przekaźników telewizyjnych. Próbuję strzelać do występów znajdujących się z przodu pojazdu. To mogą być detektory albo co… Nawet nie zwolnił…
Odgłos eksplozji przerwał dalszy przekaz. Anteny krążącego wokół planety statku zaczęły automatycznie poszukiwać utraconego sygnału. Bez skutku. Wtedy, zgodnie z programem, centrum kontroli sprawdziło inne kanały. Nic. Z typową dla automatów nieustępliwością zaczęło od początku, lecz nie wykryło nic poza promieniowaniem atmosferycznym. Po godzinie spróbowało raz jeszcze i powtarzało to następnie co sześćdziesiąt minut przez całą dobę. Kiedy ta część programu została zakończona, zgodnie z instrukcją włączyło radiostację nadświetlną i wysłało całą relację otrzymaną od zwiadowcy z powierzchni planety. Wypełniwszy swą powinność, wyłączyło wszystkie obwody prócz czuwających i zamarło w nieskończenie cierpliwym oczekiwaniu na następną instrukcję.
2. Zapach Śmierci
— Co to? Coś złego? — zapytała Lea.
W miejscu, w którym jej ciało stykało się z Brionem, poczuła jego nagłe napięcie. Leżeli obok siebie w głębokiej koi całkowicie zrelaksowani i patrzyli przez bulaj na usianą gwiazdami kosmiczną przestrzeń. Czuła, że jego potężne ramię obejmujące jej drobne ciało wyraźnie zesztywniało.
— Nic takiego. Spójrz tylko na te kolory…
— Posłuchaj, kochana bryło mięśni, może jesteś najlepszym zapaśnikiem w Galaktyce, ale jesteś za to najgorszym kłamcą. Coś się stało. Coś, o czym nie wiem.
Brion wahał się przez chwilę, po czym powiedział: — Jest tu ktoś. Niedaleko. Ktoś, kogo przedtem nie było. Ten ktoś zwiastuje kłopoty.
— Wierzę w twoje zdolności empatyczne. Widziałam, jak się sprawdzały i wiem, że potrafisz wyczuć stany emocjonalne innych ludzi. Ale teraz jesteś daleko w przestrzeni kosmicznej, w drodze pomiędzy dwiema gwiazdami oddalonymi od siebie o całe lata świetlne, skąd więc tu nowy człowiek na pokładzie… — urwała i spojrzała nagle na zewnątrz, na gwiazdy. — Oczywiście, wahadłowiec. To pewnie jakieś spotkanie, a nie rutynowa korekta kursu. Czyżby tam był jakiś inny statek nadświetlny? Ktoś będzie się przesiadał…
— On nie leci… on już przyleciał. Jest już na pokładzie. Idzie prosto do nas. Nie podoba mi się to wszystko. Nie podoba mi się ten facet… ani ta wiadomość, z którą przybywa.
Jednym płynnym ruchem Brion zerwał się na nogi, odwrócił się do tyłu i zacisnął pięści. Mimo iż miał ponad metr osiemdziesiąt wzrostu i ważył blisko sto trzydzieści pięć kilogramów, poruszał się zwinnie jak kot. Lea spojrzała na wyprostowaną postać i prawie poczuła wypełniające ją napięcie.
— Nie możesz mieć pewności — powiedziała cicho. Niewątpliwie masz rację, ktoś przybył na statek Ale nie musi to wcale oznaczać, że ma jakikolwiek związek z nami…
— Jeden martwy człowiek, być może nawet dwóch. Ten, który się zbliża, sam cuchnie śmiercią. Już tu jest. Lea westchnęła głęboko, kiedy usłyszała za sobą otwierające się drzwi do kajuty. Z lękiem spojrzała przez ramię, nie wiedząc, czego oczekiwać. Słychać było odgłos delikatnego szurnięcia nogą, po którym nastąpił głuchy stukot. I znowu: szurnięcie, stukot. Coraz bliżej i głośniej. Zaraz potem w drzwiach ukazał się mężczyzna. Zawahał się i rozejrzał na boki, mrugając, jak gdyby miał kłopoty ze wzrokiem.
Lea musiała zdobyć się na niemały wysiłek, aby ukryć uczucie wstrętu, którego na jego widok doznała, a także aby nie odwracać wzroku. Jedyne oko mężczyznny spojrzało powoli za nią, na Briona. Kiedy go dojrzał, ponownie ruszył do przodu, powłócząc wykręconą dziwnie stopą i stawiając ciężko kulę przy każdym kroku. Zapewne ta sama siła, która okaleczyła jego nogi, oderwała mu również fragment prawej połowy twarzy. Nowa skóra, która wyrosła w tamtym miejscu, była jasnoróżowa. Pusty oczodół zakrywała opaska. Nie miał także prawej ręki. W jej miejscu znajdowała się przeszczepiona do obojczyka jej miniatura, która dopiero po roku osiągnie normalną wielkość. Teraz była jeszcze nieduża, przypominała z wyglądu rękę dziecka — miała około trzydziestu centymetrów długości — i zwisała bezwładnie. Przybyły poczłapał bliżej do masywnej postaci Briona.
— Nazywam się Carver — przedstawił się. — Przybyłem tu, aby się z tobą zobaczyć, Brandd.
— Wiem. — Napięcie opuściło teraz ciało Briona równie szybko jak nim owładnęło. — Usiądź i odpocznij.
Lea nie mogła powstrzymać się od odsunięcia na bok, kiedy Carver westchnąwszy głęboko opadł na koję tuż przy niej. Słyszała jego ciężki oddech i widziała kropelki potu na skórze, kiedy grzebał w kieszeni, szukając kapsułki, którą następnie włożył do ust. Spojrzał na dziewczynę i skinął głową.
— Doktor Lea Morees — powiedział. — Pani także potrzebuję.
— Culrel? — zapytał Brion. Carver przytaknął.
— Cultural Relationships Foundation. Rozumiem, że pracowaliście już kiedyś z nami?
— Owszem. To był nagły wypadek…
— Każdy wypadek jest nagły. Stało się coś bardzo ważnego i wysłano mnie, abym spotkał się właśnie z wami.
— Dlaczego z nami? Dopiero co wróciliśmy z zadupia, jakim była planeta Dis. Lea tylko co wyzdrowiała. Obiecano nam, że będziemy mieli trochę odpoczynku przed następną akcją. Zgodziliśmy się pracować dalej dla waszych ludzi, ale nie już teraz…
— Powiedziałem wam… To nagła sprawa — głos Carvera był chrapliwy. Wcisnął zdrową rękę między kolana, aby powstrzymać drżenie. Był to ból lub przemęczenie albo obie te rzeczy na raz i starał się im nie poddać. — Właśnie, jak zapewne dostrzegacie, wróciłem z innej tego typu nagłej akcji. Jeśli to polepszy wam samopoczucie, powiem, że wiem, co się wam przytrafiło na Dis i że w związku z tym zaproponowałem nawet, że sam przeprowadzę tę robotę. Wyśmiali mnie. Dla mnie nie było to wcale takie śmieszne. No jak, zgadzacie się? — Odwrócił się, aby spojrzeć Brionowi w twarz.
— Nie możesz nalegać na Leę, nie teraz. Zajmę się tym sam.
Carver sprzeciwił się ruchem głowy.
— Musicie działać razem, jako zespół. Rozkazy w tej sprawie są wyraźne. Jednakowe zdolności, synergiczny związek…
— Polecę z Brionem — powiedziała Lea. — Czuję się już znacznie lepiej. Zanim dotrzemy na miejsce będę w pełni sił.
— Miło to słyszeć. Jak zapewne wiecie, jesteśmy organizacją całkowicie dobrowolną — Carver zignorował drwiące prychnięcie Briona i wygrzebał z kieszeni płaskie plastikowe pudełko. — Nie sądzę, abyście nie wiedzieli, iż prawie wszystkie nasze akcje dotyczą kultur, które przeżywają kłopoty, społeczeństw zamieszkujących planety, które zostały odcięte od głównego nurtu ludzkich kontaktów przez tysiące lat. Nie zajmujemy się z zasady odkrywaniem planet na nowo, to zadanie Zwiadu Planetarnego. Oni lecą zawsze pierwsi, potem przekazują nam zgromadzone informacje. To twarda jednostka. Służyłem tam cztery lata, dopiero potem przeszedłem do Fundacji. — Uśmiechnął się ironicznie. — Myślałem, że ta nowa robota będzie łatwiejsza. Zwiad Planetarny ma jednak jakieś problemy i zwrócił się do nas o pomoc. Czy jesteście gotowi już teraz zapoznać się z tymi nagraniami?