— Musimy poczekać do zmierzchu i potem zejść do jeziora, aby ominąć to miejsce — powiedział Ravn wskazując na ciągnące się przed nimi wzgórza.
— Nie będziemy czekać — rozkazał Brion. — Jeszcze daleko do wieczora.
— Nie możemy. Przed nami jest Święte Miejsce. Nie możemy tam iść. Musimy je ominąć. Tylko nocą można iść bezpiecznie wzdłuż jeziora.
— Święte Miejsce? Podoba mi się ta nazwa. Musimy rzucić na nie okiem…
— Nie! To zakazane! Nie możesz!
Brion poczuł silną falę emocji, która ogarnęła Ravna strach, jakiego dotychczas nie czuł, silniejszy nawet od strachu przed nim. Ravn zaskrzeczał i rzucił się na Briona z nożem. Ten zablokował jego cios ręką i złapał go za przegub dłoni. Drugą ręką chwycił go za szyję i ścisnął ją mocno. Trzymał go w uścisku tak długo, aż jego wijące się ciało zwiotczało.
— Będzie nieprzytomny przez dłuższy czas, ale dla spokoju przywiążę go do palika. Gdybyśmy się nieco spóźnili, to nie zniknie jak sen złoty.
— Masz na myśli nasz wypad do Świętego Miejsca? — Nie nasz, mój. Ty zostaniesz z nim. On boi się naprawdę. Cokolwiek tam jest, jest niebezpieczne.
Lea prychnęła z niezadowoleniem:
— A co nie jest niebezpieczne na tej planecie? Pójdziemy razem. Zgoda?
Brion otworzył usta, aby sprzeciwić się, ale szybko je zamknął i z niechęcią przytaknął.
— Trzymaj się blisko mnie. Nie mamy pojęcia, co może nas czekać po drugiej stronie.
Szli powoli w górę między drzewami. Kiedy dotarli do trawiastego zbocza, przystanęli. Biegło kilka metrów dalej aż do szczytu wzgórza. Brion nachylił się nad nią i szepnął:
— Zostań tutaj, a ja zobaczę, co jest po drugiej stronie. Obiecuję, że dam ci znać, abyś dołączyła do mnie, jeśli wszystko będzie w porządku, zgoda?
Skinęła głową potakująco i usiadła pod dużym drzewem. Brion przepełzł wolno ostatnie metry centymetr po centymetrze. Znalazłszy się na samym szczycie, zamarł w bezruchu i odczekawszy chwilę, ostrożnie uniósł głowę. Popatrzył dookoła, po czym uniósł głowę jeszcze wyżej, aby spojrzeć w dół na drugą stronę. Potem podniósł się i pomachał na Leę:
— Chodź, wszystko w porządku. Chodź i zobacz, co odkryliśmy!
13. Poznanie wroga
Lea wdrapała się na szczyt wzgórza, płonąc z ciekawości. Co to może być? Ravn bał się tego śmiertelnie, a Brion stoi tam sobie jak gdyby nigdy nic i woła ją. Podał jej rękę i pomógł wejść na szczyt.
— Spójrz — powiedział.
Ruiny, starożytne pozostałości budynków. Pokiwała głową.
— To jest to Święte Miejsce? Toż to rozpadające się ruiny. Przecież tu nie ma nic, czego można by się bać. — Dla ciebie. Dla tutejszych ludzi to miejsce jest z pewnością czymś ważnym. Owszem, to ruiny, ale nie zapominaj, że to pierwsze stałe obiekty, jakie widzimy na tej planecie. Myślę, że jest tam dostatecznie bezpiecznie, żeby się można było nieco rozejrzeć.
Z pewnością nie było w tych walących się ruinach nic, co mogłoby stanowić jakiekolwiek zagrożenie. Te budynki musiały liczyć setki lat. Niektóre z nich musiały być ze stali. Teraz zostały po nich tylko czerwone ślady w ziemi. Większe budowle — dwie prostokątne konstrukcje wykonane były z zagęszczonego gruntu pokrytego z zewnątrz elementami ceramicznymi. Tam, gdzie ceramika była popękana, grunt był wypłukany, lecz mimo to sporo było go jeszcze w środku, dzięki czemu w wielu miejscach zachowały się fragmenty konstrukcji. Brion wspiął się na górę, aby przyjrzeć się bliżej jednej z ocalałych ścian i rozejrzeć się za czymś, co mogłoby mu powiedzieć o ich przeznaczeniu. Kopnął nogą skruszałą ziemię i wskazał na ciąg dziur w zewnętrznej ścianie.
— Czy nie uważasz, że nie będzie przesadą, jeśli powiem, że te budowle mogły zostać zniszczone równocześnie w wyniku wybuchów? To mogą być pozostałości po kraterach, a te wyrwy w ceramice po odłamkach. Lea skinęła głową.
— To bardziej niż prawdopodobne, jeśli weźmie się pod uwagę to, co dzieje się na tej planecie. Co tu mogło być? To miejsce jest za małe na miasto, a jednocześnie te budowle są za duże.
— Tutejsze urządzenia rozsypały się w proch dawno temu, mam jednak przeczucie, że to była jakaś kopalnia. Tamte wzgórza są zbyt regularne, aby były czym innym niż kopalnianymi hałdami. Te budowle mogły być obiektami naziemnymi i biurowcami, a największe z nich magazynami. Wszystkie zostały zniszczone w wyniku bombardowania. A ludzie zabici…
— Nie. Nie wszyscy. Nie wydaje ci się, że istnieje duże prawdopodobieństwo, że nasi tubylcy mogą być ich potomkami? Tych nielicznych, którzy ocaleli. W przeciwnym razie dlaczego mieliby nazywać zniszczoną kopalnię Świętym Miejscem?
— Bardzo możliwe, ale na razie nie możemy tego stwierdzać. Mogli odkryć te ruiny, nic o nich nie wiedząc i czcić je ze względu na ich ogrom. Myślę, że Ravn nam to wyjaśni.
— Wątpię. Ale uważam, że już pora wracać i zobaczyć, czy już doszedł do siebie.
— Tak, zobaczyliśmy już, co mieliśmy zobaczyć. Jeśli jest w dalszym ciągu nieprzytomny, to nie widzę potrzeby, aby mu mówić, że tu byliśmy. Nadal potrzebujemy jego pomocy.
Ravn był przytomny i wściekły. Odmówił ruszenia w dalszą drogę przed zmierzchem. Wiedział, gdzie byli. Wskazywała na to emanująca od niego nienawiść, nie był jednak w stanie nic na to poradzić. Siedział bez ruchu do zmierzchu, potem wstał bez słowa i ruszył w dół wzgórza, ku równinie. Pozostało im jedynie iść za nim. Minęło pół nocy, zanim obeszli Święte Miejsce i weszli z powrotem między drzewa. Resztę nocy poświęcili na sen i spali aż do świtu. Rano ruszyli w dalszą drogę.
Po jakimś czasie zatrzymali się nad jednym z potoków, które spływały do jeziora, aby napełnić manierki wodą. Brion zamarł nagle w bezruchu z naczyniem wypełnionym do połowy i uniósł wzrok. Lea dostrzegła to. Chciała coś powiedzieć, ale on dał jej gestem ręki do zrozumienia, żeby milczała.
— Chwileczkę. Nie oglądaj się i staraj się nie zwrócić na siebie uwagi. Nie jesteśmy już sami. Przed nami są jacyś ludzie. ,Za tamtymi drzewami, tuż nad trawiastym zboczem.
— Są przyjacielscy?
— Na tej planecie? Nie sądzę. Tylko jedno wyjaśnienie przychodzi mi na myśl, dlaczego ukrywają się na naszej trasie. Urządzili zasadzkę i czekają na nas.
— Co zrobimy?
— Nic. Po prostu poczekamy, aż się sami pokażą i zdradzą swoje plany. Jeśli mają złe zamiary, będzie nam znacznie łatwiej bronić się tutaj, na otwartej przestrzeni.
Odepchnął nagle Leę na bok, kiedy coś ciemnego wyleciało spomiędzy drzew i zatoczyło w powietrzu łuk. Była to długa dzida, która spadła na ziemię z głuchym odgłosem tuż przy nogach Ravna, który zaskrzeczał ze strachu.
— No, to wiele mówi o ich zamiarach — powiedziała Lea, pokazując na ludzi wybiegających spomiędzy drzew. — Wyglądają dokładnie tak samo jak współplemieńcy Ravna i wiemy już, do czego są zdolni. Wiem, że nie powinnam ci radzić, ale czy nie wydaje ci się, że powinieneś zrobić coś odstraszającego, zanim podejdą zbyt blisko?
Próbowała mówić spokojnie, ale nie udało się jej opanować drżenia głosu. Widok zbliżających się mężczyzn uzbrojonych w dzidy przeraził ją. Od momentu wylądowania na tej planecie cały czas towarzyszy im przemoc.
— Schowaj się za to drzewo, tam cię nie dosięgną zawołał do niej Brion, schylając się, aby wyjąć z tobołka pojemnik z granatami ogłuszającymi.
Napastnicy zbliżali się coraz bardziej, byli już na szczycie zbocza. Wymachiwali dzidami i wykrzykiwali obelgi. Brion uzbroił granat i czekał, aż podejdą bliżej. Nastała pełna napięcia chwila wyczekiwania, którą przerwał Ravn krzycząc na cały głos: