Выбрать главу

— Jestem Ravn! Przychodzę wam pomóc!

Skoczył do przodu, do płytkiego potoku, i krzycząc nieprzerwanie szedł w kierunku drugiego brzegu, chlapiąc wodą na wszystkie strony. Brion ruszył za nim, szybko się jednak wycofał. Było już za późno, aby go zatrzymać. Ravn wchodził na zbocze, wymachując rękoma i wołając:

— Jest ich dwoje w ukryciu, zabijcie ich, ja wam pomogę. Dotykali metalu, mają maszyny! Widziałem je. Muszą zostać zniszczeni!

Jego słowa sprawiły, że włócznicy podeszli bliżej, mówiąc coś podniesionymi głosami, które zlewały się z jego wołaniem. Widzieli jego naszyjnik i bransoletę. Wiedzieli, że jest Ravnem, że powinni go usłuchać.

Nagle na wzgórzu wybuchł pocisk, rozrzucając metalowe odłamki między drzewa. Ravn został uniesiony do góry i ciśnięty na bok. Kiedy odgłos eksplozji ucichł, nastała cisza, którą rozdarły jęki cofających się w popłochu pokaleczonych Łowców. Brion odruchowo padł na ziemię pociągając za sobą Leę i w tej samej chwili nastąpił drugi wybuch, który wyrzucił w górę połamane gałęzie i odłamki pni. Tym razem Brion usłyszał wyraźnie echo wystrzału dobiegające od strony znajdującej się za nimi równiny. Odwrócił się i zobaczył sunący w kierunku strumienia czołg. Długa lufa wycelowana w ich kierunku, zniknęła nagłe w obłoku dymu i ognia. Trzeci pocisk spadł jeszcze dalej między drzewami — w miejscu, gdzie zniknęli Łowcy.

Ostrzał ustał równie nagle jak się zaczął. Poryte zbocze było puste, z wyjątkiem ciała Ravna. Łowcy zdołali uciec.

Jeszcze przez chwilę pojazd wodził lufą tam i z powrotem, w końcu obrócił wieżyczkę i wycofał się. Kłęby pyłu wzbiły się w powietrze spod gąsienic, znacząc jego drogę.

— Nie ruszaj się, dopóki nie zniknie z pola widzenia — powiedział Brion. — Nie wiemy, jakie posiada czujniki. Nie wiemy, kto nim kieruje, ale ktokolwiek to jest, z całą pewnością nie lubi tubylców.

— Czy to mogą być ci sami ludzie, to znaczy potomkowie tych, którzy zniszczyli tamtą kopalnię?

— Wszystko możliwe… Zaczekaj, spójrz!

Wysoko nad nimi błysnęło słońce, odbite od srebrzystych skrzydeł nurkujących maszyn. Widoczne początkowo jako drobne punkciki, dwa samoloty błyskawicznie urosły przybierając kształt ostrza, które mknęło w dół z prędkością większą od prędkości dźwięku. Leciały jeden za drugim, prosto na samotny czołg. Kierowca czołgu musiał je również zauważyć. Pojazd obrócił się, ale było już za późno. Czarne kropki oddzieliły się od samolotów, które skręciły w górę ostrym łukiem. Wybuchy przesłoniły czołg, kiedy ryk silników odrzutowych wdzierał się do uszu. Było już cicho, kiedy opadający dym i pył odsłonił dymiące szczątki czołgu.

Brion objął ramieniem Leę i pomógł jej wstać, czując drżenie jej ciała.

— Wszystko w porządku, już po wszystkim. Nic się nam nie stało.

— To niemożliwe. Mam już dosyć tego miejsca! Nic tylko przemoc, śmierć i zabijanie… — jej głos załamał się. Brion nadal ją obejmował.

— Wiedzieliśmy, że tak będzie, zanim tu przybyliśmy — powiedział łagodnie. — Sami podjęliśmy tę decyzję. Jedyne, co teraz możemy zrobić, to dokończyć tę robotę. Zróbmy to, co musi być zrobione.

Odepchnęła jego ramię.

— Ty obłudniku! Nieczuły i obojętny… Masz tyle ludzkich uczuć, co kawałek drewna. Nie dotykaj mnie! Usłuchał jej, wiedząc, że nic więcej nie mógł w tej chwili zrobić. Sam umiał radzić sobie ze stresem. Jego planeta była nieprzyjazna i brutalna, w odróżnieniu od jej — przeludnionej i przecywilizowanej. Lea została przy tym zmuszona do zbyt długiego i szybkiego marszu. Teraz potrzebowała trochę czasu, żeby dojść do siebie. Byli bezpieczni pod osłoną drzew i najlepszą rzeczą, jaką mogli zrobić w tej chwili, było pozostanie w ukryciu, do czasu aż upewnią się całkowicie, że to nieoczekiwane śmiertelne starcie ostatecznie się zakończyło. Rozwiązał tobołek i odszukał butelkę wódki. Nalał alkohol do kubka i podał Lei. Wzięła go bez słowa, blada na twarzy, i wypiła parę łyków. Brion podszedł do skraju lasu i spojrzał na równinę. Była pusta i cicha, z wyjątkiem dymiących szczątków czołgu.

— Co zrobimy teraz? — zapytała zbliżywszy się do niego. — Sprowadzę lądownik i wsadzę cię bezpiecznie na jego pokład.

— Czy to mądre ściągać go tutaj?

— Nie. Ale nie mamy wielkiego wyboru. Nie mogę cię dłużej narażać na niebezpieczeństwo.

Lea wygrzebała niewielki, plastykowy grzebień z kieszeni i rozczesała splątane włosy.

— Trochę za późno, aby się wycofać. Nie podoba mi się tu, ale o ile sobie przypominam, sama się na to zgodziłam. Mimo twojego sprzeciwu. Sama nawarzyłam sobie tego piwa, więc muszę je teraz wypić.

— Wcale nie musisz.

— Ależ tak Wprawdzie z samczego punktu widzenia rosłych, silnych mężczyzn jestem gorszą płcią, niemniej nadal mam swoją dumę. Jeśli się weźmie pod uwagę ostatnią planetę, na której byliśmy, ta wygląda jak miejsce na piknik Czy nie czas ruszać w drogę?

Brion stwierdził, że jedyną rozsądną odpowiedzią będzie cisza. Wiedziała, co robi, co czuje i jakie jest ryzyko. Nagle uzmysłowił sobie, że jej zdecydowanie było takie samo jak jego. Albo nawet silniejsze.

— Chcę przyjrzeć się z bliska temu czołgowi — powiedział po jakimś czasie, kiedy opadł pył i przygasały płomienie.

Skinęła głową.

— Oczywiście. Mogą tam być jakieś zapisy, strzępy ubrań, znaki czy dokumenty identyfikacyjne lub inne rzeczy. Najwyższa pora, abyśmy zrobili coś konkretnego, a nie zajmowali się tylko tubylcami. Kiedy ruszamy?

Zaprzeczył ruchem głowy.

— Tym razem nie my. Jedno z nas pójdzie tam, a drugie zostanie tu i przekaże na statek raport Myślę, że najlepiej będzie, jeśli ty zostaniesz tutaj. Wezmę holokamerę i postaram się szybko uwinąć. Ustawię ją na automatyczną rejestrację, dzięki czemu będę mógł wykonać ze sto klatek w niecałe piętnaście sekund.

— Nie będę się spierała z tobą. Wiem, że potrafisz zrobić rekonesans szybciej i lepiej ode mnie. Zarzekasz czy pójdziesz od razu?

Brion spojrzał na niebo i skinął głową.

— Myślę, że teraz. Miejscowe plemię zostało dostatecznie przestraszone, abyśmy nie musieli obawiać się na razie żadnych działań z ich strony. Będę potrzebował trochę światła, dlatego nie mogę czekać do zmroku. Jak na razie nie widać żadnych innych czołgów. Niewiadomą są jednak samoloty. Chcę iść tam nie zwlekając i jak najszybciej wrócić. To nie powinno zająć mi wiele czasu.

W chwilę potem już go nie było. Biegi ile sił w nogach w kierunku wraku. Była najwyższa pora, aby przekazać wstępny raport. Lea wzięła nadajnik i opisała przeżycia całego dnia najdokładniej jak umiała, po czym wyłączyła go. Widziała, jak Brion upadł na ziemię obok czołgu i zamarł w bezruchu. Po chwili wstał i przeszedł na drugą stronę czołgu, niknąc jej z oczu.

Czekanie stawało się nieznośne. Mimo iż wiedziała, że miejscowe plemię dawno uciekło, wsłuchiwała się w każdy szelest i trzask dochodzący z głębi lasu, spodziewając się usłyszeć odgłos kroków. Sekundy mijały powoli.

I nagle pojawił się… biegł z powrotem! Nigdy w swoim życiu nie widziała piękniejszego widoku od tej biegnącej chyżo masywnej postaci. Słychać było ciche dudnienie jego kroków, kiedy przedzierał się przez gęstą trawę. Wbiegł między drzewa i podbiegł do niej. Ciężko oddychał i ociekał potem.

— Nie podejrzewałem tego… — sapnął opierając się o sąsiednie drzewo.