Było późne popołudnie, kiedy przejechała główna część kolumny. Mniejsze i szybsze czołgi nadal jednak węszyły wokoło.
— Niezłe widowisko — powiedziała Lea.
— Nieludzkie. Same maszyny. Zaprogramowane maszyny! Gdyby kierowali nimi ludzie, czułbym ich zmasowane emocje, nawet z tej odległości. Ale niestety nic nie czułem.
— A może gdzieś między tymi maszynami było paru ludzi kierujących nimi?
— Mało prawdopodobne, nie wyczułem ich obecności. Ale nawet jeśli była tam jakaś grupka ludzi kierująca tą kolumną, jestem pewien, że co najmniej dziewięćdziesiąt pięć, dziewięćdziesiąt osiem procent obsługiwały automaty.
— To przerażające…
— Wszystko w tej operacji jest przerażające. I śmiertelne — powiedział Brion. — Pozostaniemy tu do rana. Poczekamy aż te maszyny odjadą jak najdalej, zanim ruszymy w dalszą drogę. Jedyny nasz zysk polega na tym, że wiemy w końcu, w którym kierunku musimy teraz iść.
— Co masz na myśli?
Brion wskazał na szerokie bruzdy wyorane w równinie przez zmechanizowaną armię.
— Zostawiły ślady, po których można iść z zamkniętymi oczyma. Pójdziemy po tych śladach… i poszukamy miejsca, z którego pochodzą.
— Nie możemy! Stamtąd mogą nadjechać następne maszyny.
— Będziemy się trzymali od nich z dala. Te ślady widać z odległości kilku kilometrów. Nadal będziemy zachowywali ostrożność, tak jak przedtem. Pójdziemy wzdłuż śladów tak długo, aż znajdziemy to miejsce, z którego pochodzą maszyny.
Przez kilka pierwszych dni nie mieli kłopotów. Później jednak droga stawała się coraz trudniejsza. Kiedy Jezioro Centralne zostało za nimi, ukształtowanie terenu zaczęło się stopniowo zmieniać. Zniknął jednolity ciąg gór, leśnych wzgórz i trawiastej równiny. Teren stawał się coraz bardziej niejednorodny i górzysty, z dużą ilością dolin i wąwozów. Brion zatrzymał się na stromym zboczu, spoglądając na wyorane na powierzchni równiny ślady. Były nadal bardzo wyraźne, ale niknęły nagle z pola widzenia w miejscu, w którym wchodziły do otoczonego stromymi ścianami wąwozu.
— Co teraz zrobimy? — zapytała Lea.
— Zjedzmy coś najpierw, zanim to rozważymy. Przypuszczam, że można będzie iść wzgórzami nad — tym śladem.
Lea spojrzała na wysokie, strome zbocze.
— Łatwiej to powiedzieć, niż zrobić. — Rozerwała opakowanie z racjami żywnościowymi i wyjęła prawie pusty pojemnik. — I, jak widzisz, kończy się nam jedzenie. Cokolwiek się stanie, będziemy musieli niedługo wracać albo ściągnąć lądownik, żeby uzupełnić zapasy.
— Żadna z tych możliwości mi się nie podoba. Zaszliśmy już bardzo daleko i ciągle jesteśmy na tropie. Musimy iść dalej. Nie możemy uzupełnić zapasów, ponieważ nie wolno nam ryzykować lądowania statku w miejscu, w pobliżu którego znajduje się tak wiele broni. Pozostaje więc tylko jedno wyjście…
— Nie gadaj tyle. Otwórz dziob i włóż do niego żarcie. A potem postąpimy zgodnie z moim planem. Wrócimy na równinę, ściągniemy lądownik i wrócimy na orbitę, gdzie będziemy bezpieczni. Mamy sporo informacji do przekazania. Potem siądziemy sobie spokojnie i zaczekamy, aż przyślą wojsko…
Brion sprzeciwił się ruchem głowy.
— My jesteśmy tym wojskiem! Nie odlecimy stąd, dopóki nie dowiemy się, co się tu dzieje. W tej sytuacji jest tylko jedna droga przed nami. Do kanionu…
— Chyba straciłeś rozum. To pewne samobójstwo!
— Nie sądzę. Uważam, że szanse są pół na pół. Trzeba tylko szybko do niego wejść i wyjść, zanim nadjedzie kolejna kolumna maszyn.
— Już wiem, co będzie dalej. Ma to być jednoosobowa druzgocąca akcja, prawda? Z tobą w tenisówkach i z dużym, przezroczystym nożem w ręku. I ze mną, siedzącą tutaj z całym tym metalowym majdanem i czekającą cierpliwie na twój powrót?
— Właśnie to mniej więcej miałem na myśli. Czy coś ci się w tym nie podoba?
— Tylko jedno. Zastanawiam się, czy nie byłoby prościej, żebyś po prostu walnął sobie w łeb i oszczędził sobie tego całego kłopotu.
Wziął jej drobną rękę w swoje łapsko. Czuł wyraźnie strach i niepokój kryjące się za jej gorzkimi słowami.
— Wiem, co myślisz i czujesz i nie mam do ciebie o to żalu. Ale w obecnej sytuacji nie mamy wyboru. Możemy wrócić i zacząć całą tę akcję od początku albo po prostu zakończyć ją. Myślę jednak, że zaszliśmy już za daleko, przeżyliśmy zbyt wiele przemocy i przelało się już za dużo krwi, aby się wycofać. Jestem w stanie poradzić sobie. I muszę tę sprawę doprowadzić do końca!
Lea zrozumiała to i nie była w stanie polemizować z nim. Poczuła, jak ogarnia ją rezygnacja. W milczeniu zapakowali tobołek i udali się na wzgórza z dala od kanionu. Szli, aż znaleźli odpowiednie miejsce na urządzenie obozu. Był tam osłonięty nawis skalny i nieco poniżej potok górski.
— Będziesz tu bezpieczna — powiedział Brion, wręczając jej szybkostrzelny pistolet — Trzymaj go cały czas przy sobie. Jeśli zobaczysz coś podejrzanego, najpierw strzelaj, a potem sprawdzaj. Tu nie ma żadnych przyjaznych zwierząt, maszyn ani ludzi… nic. Jak będę wracał, dam ci znać, żebyś przypadkiem mnie nie zastrzeliła.
Po raz pierwszy na tych wzgórzach noc była chłodna. Spali w jednym śpiworze, żeby nie zmarznąć. Brion zasnął od razu. Pomogły mu lata treningu. Lea natomiast, nie mogąc przed dłuższy czas zasnąć, obserwowała przez konary drzew usiane gwiazdami obce niebo, tak bardzo różne od ziemskiego. Była tak bardzo daleko od domu!
Ocknęła się, czując czyjś dotyk na ramieniu i stwierdziła, że jest już widno. Brion stał nad nią i wkładał nóż do pochwy.
— Jestem przekonany, że w ostatnim raporcie przekazaliśmy wszystkie najważniejsze wiadomości, które zebraliśmy do tej pory, możesz więc zachować ciszę w eterze. Cały czas musisz przebywać w ukryciu. Dzisiaj jest dzień pierwszy… wrócę najpóźniej wieczorem czwartego dnia. Obiecuję wrócić bez względu na to, co znajdę. Gdybym jednak nie wrócił do tego czasu, nie czekaj na mnie. Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z tego, jakim szaleństwem byłoby pójście ze mną. Bez względu na to, czy będę tu, czy nie, piątego dnia musisz ruszyć w drogę powrotną. Sprowadź lądownik, jak tylko dotrzesz na równinę… i uciekaj z tej planety. Jak najszybciej. Są inni agenci, którzy mogą zgryźć ten orzech. Na razie jednak nie przejmuj się tym gdybaniem. Zobaczymy się czwartego dnia.
Obrócił się na pięcie i oddalił się. Stało się to tak szybko, że nie zdążyła nawet powiedzieć słowa. Było oczywiste, że wolał zrobić to w ten sposób. Patrzyła, jak jego potężna — sylwetka przesuwała się susami w dół wzdłuż strumienia, malejąc z każdą chwilą, aż w końcu przeskoczyła przez występ skalny i zniknęła z jej pola widzenia.
15. Penetracja Kanionu
Nie było żadnego logicznego powodu, aby wahać się u wylotu kanionu, ale logika nie miała tu nic do rzeczy. Brion zeskoczył z tarasowatego zbocza i zatrzymał się. Zamarł w bezruchu i nadsłuchiwał. Po obu jego stronach wznosiły się wysoko skaliste ściany, tworzące naturalny korytarz wrzynający się głęboko w głąb wzgórza. Widział przed sobą tylko niespełna półkilometrowy odcinek wąwozu, potem skręcał on w bok, niknąc z pola widzenia. Dno porośnięte było kiedyś trawą i krzakami. Teraz były one starte na pył, a ziemia pokryta bruzdami. Jedyne ocalałe resztki roślinności znajdowały się tuż przy skalistych ścianach. Reszta była zmiażdżona i zniszczona przez gąsienice przejeżdżających tędy armii. Pojazd za pojazdem wrzynał się w kamieniste podłoże, aż zamieniło się ono w gąszcz przenikających się nawzajem śladów. Spojrzawszy w dół Brion stwierdził, że stoi w jednym z takich śladów: we wgłębieniu o powierzchni ponad metra kwadratowego. Była to zaledwie część śladu pozostawionego przez gigantyczną maszynę — jedną z bardzo wielu. Przejechała tędy cała armia tych maszyn i jak sądził, dalsze mogły w tej chwili zbliżać się do niego. Zamierzał stawić czoła tej armii… W pojedynkę?