Była to jeszcze jedna zagadka, którą musiał dołączyć do innych, składających się na wizerunek tego śmiertelnego świata. Żadna z nich nie zostanie rozwiązana, dopóki nie ustali, skąd pochodzi armia, która przetoczyła się przed nim. Biegł nieprzerwanie dalej.
Ciemność już zapadła. Ziemia była wyraźnie widoczna w świetle gwiazd, a on wciąż biegł w tym samym tempie. Był to wyczerpujący wysiłek nawet dla niego, toteż na długo przed końcem nocy musiał zatrzymać się na odpoczynek. Potem jeszcze raz. Zmęczenie zwolniło znacznie jego bieg, kiedy dotarł do wąskiego bocznego kanionu. Padł na kolana, aby sprawdzić dokładnie ziemię, ale nie stwierdził istnienia jakichkolwiek śladów prowadzących w tamtym kierunku. Powinno to być bezpieczne miejsce na odpoczynek, wobec czego zagłębił się w cień. Kiedy poprzedni wąwóz został daleko w dole i zniknął mu z pola widzenia, znalazł sobie kryjówkę między dwoma dużymi otoczakami i ułożywszy się do snu szybko zasnął.
Jakiś czas później coś wyrwało go z głębokiego snu. Gwiazdy świeciły jasno. Z wąwozu nie dochodził żaden dźwięk… za to z oddali dobiegał wyraźnie słyszalny, stopniowo cichnący odgłos silników odrzutowych. Brion zamknął oczy, a kiedy otworzył je znowu, niebo było szare. Był wczesny ranek.
Czuł się zmęczony i zziębnięty, bolały go mięśnie. Woda była lodowata, wypił więc tylko trochę. Był głodny. Spodziewał się takich objawów i zmusił się do niemyślenia o swoim osłabieniu. Zadanie musiało być wykonane. Kiedy zacznie się poruszać, rozgrzeje się. Pragnienie i głód będzie mógł przetrzymać. Musi iść dalej.
Gdy wąwóz zaczął się rozszerzać, Brion przeszedł pod wschodnią ścianę, aby znaleźć się w cieniu. Mogło to być dla niego pewną ochroną, gdyby natknął się na dalsze maszyny. Wąwóz stawał się coraz płytszy i szerszy, a jego dno twardsze. Tworząca je ziemia przechodziła stopniowo w coś twardszego i gładszego. Pochylił się, aby to sprawdzić. Była to zastygła, stopiona skała. Nie była zbrylowana jak skała wulkaniczna, lecz pozioma i gładka. Była stopiona i odpowiednio wyrównana. Zupełnie jakby ktoś użył laserów. Powierzchnia wąwozu była sztucznego pochodzenia.
Słońce, widoczne zza grzbietu wschodniej ściany, było już wysoko na niebie. Oświetlało całe dno doliny, ukazując jego gładką, płaską powierzchnię. Brion szedł ostrożnie, bacznie się rozglądając. Obie ściany były równie gładkie i twarde, bez żadnych odgałęzień, nawet na końcu doliny. Skalne ściany były bardzo stare, takie, jakie zostawiły je ruchy górotwórcze. To był ślepy koniec. Wąwóz zaczynał się tutaj i wychodził na równinę. Był biegnącą przez góry szczeliną z jednym wylotem.
Brion wiedział, że potężna, mechaniczna armia wyjechała z tego wąwozu. Widział ją na własne oczy i doszedł jej śladem do tego miejsca. Dlaczego więc nic tutaj nie ma? To przecież niemożliwe! Podszedł wolno do skalnej ściany i dotknął jej, a potem uderzył w nią rękojeścią noża z bezsilnej wściekłości. Była twarda. To nie mogło być możliwe. A jednak było.
Kiedy odwrócił się, aby spojrzeć w dół doliny, po raz pierwszy dostrzegł czarną kolumnę. Miała około metra wysokości i stała w odległości około dziesięciu metrów od ściany. Podszedł do niej wolno, obszedł ją i dotknął. Była z metalu, z jakiegoś stopu. Miała lekko zniszczoną, zmatowiałą powierzchnię. Nie było na niej żadnego oznakowania i Brion nie miał pojęcia, do czego mogła służyć. W miejscu, w którym pociągnął czubkiem noża po jej okrągłym wierzchołku, pozostała jasna linia. Był zły i sfrustrowany, kiedy wkładał nóż z powrotem do pochwy.
— Co to jest? — wrzasnął na cały głos. — Co to wszystko znaczy?
Jego słowa odbiły się echem od skalnych ścian i po chwili ucichły, pogrążając dolinę w ciszy.
16. Tajemnica czarnej kolumny
W przypływie bezsilnej wściekłości Brion kopnął ciemną kolumnę. Jedynym efektem był głuchy odgłos i ostry ból w stopie.
— Bardzo to imponujące, Brionie — powiedział głośno. — Doprawdy, reakcja godna inteligentnego człowieka. Ulżyło ci? Nie uważasz, że teraz, kiedy złość ci już przeszła, najwyższa pora żeby zastanowić się nad tą całą sprawą? Zgadzasz się. A zatem: co wiesz? Po pierwsze uniósł palec — zmechanizowana armia wyjechała ż tego wąwozu. Nie ma co do tego wątpliwości. Ślady, którymi szedłem, prowadziły aż do tego miejsca. Nigdzie po drodze nie skręcały ani się nie rozdzielały. To prowadzi do wniosku numer dwa: te maszyny musiały pochodzić stąd, z tego końca wąwozu, z miejsca, w którym stoję. Zbocza i dno wyglądają na wykonane z litego materiału… a może to nie jest lity materiał? Trzeba sprawdzić. A może najpierw należałoby przyjrzeć się bliżej tej kolumnie? Jest sztuczna, wykonana z metalu i stawiam sto do jednego, że ma coś wspólnego z tą sprawą! Zatem wniosek numer trzy: zbadanie kolumny jest pierwszą w kolejności sprawą na liście.
Coś nieuchwytnego drążyło jego pamięć. Co to mogło być? Zaraz… Kiedy kopnął kolumnę, oprócz bólu palca jego zmysły zarejestrowały coś jeszcze. Ale co?… Ależ tak, oczywiście, zadźwięczała, jakby była pusta w środku ten dźwięk przypominał bardziej odgłos dzwonu niż jednolitego kawałka metalu.
Brion wyjął na? z pochwy. Trzymając go za ostrze postukał rękojeścią w wierzchołek kolumny, w miejscu, gdzie poprzednio zadrapał jej powierzchnię. Rozległ się odgłos litego kawałka metalu. Kiedy jednak postukał niżej, kolumna zadźwięczała głośno. Była pusta! Natychmiast nasunęło się następne pytanie: czy było coś w środku? Wielce prawdopodobne. Musiał pomyśleć, jak się tam dostać. Wolno powiódł po niej palcami w dół. Była gładka i nie oznakowana. Ukląkł, chcąc obejrzeć jej dolną część, a potem położył się na ziemi, żeby sprawdzić sam spód. Co oznaczała ta cieniutka jak włos szczelina, biegnąca wokół podstawy? Wsunął w nią czubek ostrza… i ostrze weszło pod metal! Chociaż kolumna była wpuszczona w litą skałę, na wierzchu miała osłonę, która spoczywała na jej powierzchni. Kiedy podniósł się z ziemi, coś przyciągnęło jego wzrok. Był to nieznaczny błysk światła na wysokości około trzydziestu centymetrów od dołu. Rysa na powierzchni metalu. Kiedy przyjrzał się jej dokładnie, stwierdził, że w jej miejscu znajdował się blisko trzycentymetrowej długości rowek z ledwie widocznym okręgiem wokoło!
— Główka wkrętu. To wygląda jak duża główka wkrętu! A wkręty są po to, aby je wkręcać lub wykręcać. Jedynym narzędziem, jakie miał przy sobie, był nóż.
Wsunął jego ostrze do rowka i próbował odkręcać główkę. Bez efektu. Nacisnął mocniej rękojeść noża. Czuł, jak mięśnie napinają się i widział jak ostrze się wygina. Mogło w każdej chwili pęknąć. Nie miało to jednak znaczenia. Jeszcze mocniej… Z metalicznym zgrzytem okrągły łeb obrócił się o kilka milimetrów. Kiedy Brion powiódł po nim palcem, stwierdził, że wkręt nieznacznie się wysunął. Ruszony z miejsca, obracał się teraz lżej. Jego łeb wysuwał się, obrót za obrotem, aż stal się cały widoczny. Po chwili widać już było błyszczący gwint. Wysuwał się coraz bardziej i bardziej tak lekko, że Brion mógł go obracać palcami. Wykręcił go do końca i położył na ziemi, po czym zajrzał przez otwór do środka. Ciemność, . nic więcej. Ten wkręt musiał przecież spełniać jakąś rolę. Utrzymywał coś? Ale co? Chwycił nóż, aby zbadać nim wnętrze otworu, ale zmienił zamiar. Rozsądniej będzie najpierw pomyśleć, niż zdawać się całkowicie na przypadek. Jakie zadanie mógł spełniać ten wkręt? Miał zatykać otwór i służyć do jakiejś regulacji wewnątrz? Możliwe, ale mało prawdopodobne. A może służył do mocowania osłony? To było bardziej prawdopodobne.