Nachylił się i wsunął ostrze noża pod spód osłony. Pociągnął rękojeść do góry. Osłona drgnęła! Manipulując ostrożnie nożem, Brion zdołał wepchnąć jego ostrze na głębokość ponad centymetra — do oporu. Teraz osłona powinna się dać zdjąć. Zostawił nóż w szczelinie i pochylił się nad nią, potem kucnął i objął ją oburącz. Przyciskając ją do siebie z całej siły, powoli prostował nogi. Osłona uniosła się trochę do góry. Spojrzał w dół i zobaczył, że znajdowała się ponad centymetr nad powierzchnią gładkiej skały. Nadal jednak coś powstrzymywało ją od dołu. Z dużą uwagą, bacząc, aby jej nie upuścić, przesunął ręce w dół i podniósł ją jeszcze bardziej. Wolno, wolniutko uniósł ją na wysokość ponad trzech centymetrów. Dostrzegł wówczas wewnątrz błyszczącą metalową powierzchnię. Podnosił ją coraz wyżej i wyżej, aż w końcu mógł wsunąć palce pod spód. Chwyciwszy ją teraz pewnie, kucnął powoli, wziął głęboki oddech i wyprostował się. Osłona uniosła się wraz z nim i w tym momencie przechyliła się w bok i wyślizgnęła mu się z rąk. Odskoczył, kiedy upadła z hukiem na skalną powierzchnię. Ciężko oddychając, patrzył na to, co znajdowało się pod nią.
W metalowej obudowie tkwiło jakieś elektroniczne urządzenie. Były tam także znajome łącza z modułami pamięci, wzmacniacze i transformatory — wszystkie połączone siecią przewodów. Z puszki połączeniowej wychodził gruby przewód, który biegł do masywnej, umieszczonej na samym dole u postawy atomowej baterii. Była wysoko wydajnego typu, co oznaczało, że jeżeli pobór prądu był nieduży, całe urządzenie mogło pracować przez długie lata. Ale jakie było jego przeznaczenie? Prawie wszystkie jego elementy były mu znane. Niektóre przypominały bardzo te, z którymi sam miał do czynienia. Przyglądając mu się, uświadomił sobie nagle, że słyszy ciche buczenie. Czyżby owo dziwne coś pracowało? Obszedł je i po drugiej stronie zobaczył diody elektroluminescencyjne błyskające szybko zmieniającymi się cyframi. A więc pracowało. Świetnie. Ale do czego służyło i jaki miało związek z maszynami wojennymi?
Brion pochylił się i podniósł nóż, następnie cofnął się i jeszcze raz spojrzał na całe urządzenie. Było niezrozumiałą zagadką. Uniósł ostrze i skierował je na nie, czując nagły impuls, aby dźgnąć delikatne obwody. Powstrzymał się jednak. Przecież to nic by nie przyniosło poza porażeniem elektrycznym. Może w tym urządzeniu są jakieś tabliczki znamionowe lub coś w tym rodzaju. Kiedy pochylił się, aby przyjrzeć mu się bliżej, tuż za nim rozległy się jakieś głośne eksplozje. Odruchowo skoczył w bok i upadłszy na ziemię przetoczył się kilka razy, po czym wstał trzymając nóż przed sobą.
W oddali stało trzech ludzi, których przed chwilą jeszcze tam nie było. Ubrani w całkowicie czarne kombinezony ciśnieniowe z ciężkimi butami, z twarzami zasłoniętymi przez odbijające światło szyby hełmów. Wszyscy trzymali w rękach jakieś pudełka i nie wyglądali na uzbrojonych. Stali i patrzyli na niego. Musieli być równie zaskoczeni jak on, ponieważ cofnęli się na widok noża w jego ręce. Brion wyprostował się powoli i schował nóż do pochwy, po czym zrobił krok do przodu w kierunku stojącego najbliżej. Widząc to, człowiek w kombinezonie cofnął się i wcisnął jakiś przycisk na pasie kombinezonu. Rozległ się odgłos eksplozji i ów człowiek zniknął równie nagle jak się pojawił.
— Co się tu dzieje? Kim jesteście? — zawołał Brion, ruszając do przodu.
Dwaj pozostali cofnęli się przed nim. W tym momencie po raz trzeci rozległy się eksplozje. Następowały szybko po sobie i po chwili pojawiło się kilkunastu innych ludzi ubranych w takie same kombinezony.
Ci nowi byli już uzbrojeni. Trzymali w rękach wycelowane w niego ciężkie karabiny. Brion nie ruszał się, nie chcąc ich sprowokować. Stojący z przodu człowiek z jakimiś paskami identyfikacyjnymi na rękawach opuścił broń i dotknął hełmu. Natychmiast uniosła się jego przednia szyba.
17. Zabójcy
Dwóch innych uzbrojonych ludzi również otworzyło przednie szyby swoich hełmów.
— Rozumie pana, sierżancie? — zawołał jeden z nich.
— Cóż za śmieszny nóż.
— Powiedz mu, żeby go rzucił.
Brion rozumiał te słowa wystarczająco dobrze. Rozmawiali w Uniwersalnym Esperanto, międzyplanetarnym języku, którym — oprócz swoich języków — posługiwali się wszyscy mieszkańcy planet. Wolno podniósł rękę i ostrożnie położył ją na nożu.
— Położę go na ziemi. A wy zdejmijcie palce ze spustów.
Sierżant patrzył uważnie jak Brion wyjmuje nóż z pochwy i rzuca go, tczymając go cały czas na muszce. Kiedy nóż znalazł się na ziemi, opuścił lufę karabinu i podszedł do Briona. Był to groźnie wyglądający mężczyzna o szparowatych oczach, bladej skórze i czarnej, nie ogolonej dolnej szczęce.
— Nie jesteś gyongyoskim technikiem — powiedział. — Nie w tym stroju. Co tu robisz?
— Właśnie chciałem panu zadać to samo pytanie, sierżancie — powiedział Brion. — Proszę o wyjaśnienie. Mam więcej pytań do pana…
— Nie do mnie należy odpowiadać na nie. Nie podoba mi się to wszystko! — Zawołał przez ramię: Kapralu, skoczcie po kombinezon ciśnieniowy, tylko duży. I powiedzcie kapitanowi, co tu znaleźliśmy. Niech skontaktuje się natychmiast z Ministerstwem Wojny.
Ponownie rozległ się głośny trzask. Brion stwierdził, że towarzyszy on zawsze ich pojawianiu się i znikaniu, jak gdyby przemieszczali się tak szybko, że wypychali powietrze lub zostawiali po sobie próżnię niczym piorun. Stopnie wojskowe, kontaktowanie się z Ministerstwem Wojny — musieli mieć bez wątpienia jakiś związek z tą zmechanizowaną armią, która stąd wyjechała. Może i te maszyny materializowały się w ten sam sposób?
— Jesteście odpowiedzialni za te czołgi i pozostałe uzbrojone pojazdy, prawda? — zapytał.
Sierżant uniósł karabin.
— Za nic nie jestem odpowiedzialny z wyjątkiem wykonywania rozkazów. A teraz się zamknij, dopóki jesteś w moich rękach. Jeśli chcesz rozmawiać, to rozmawiaj z Wywiadem. Tak będzie najlepiej dla nas wszystkich.
Mimo zagrożenia ze strony karabinów, Briona przepełniało uczucie zadowolenia. Musiał istnieć jakiś związek między tymi ludźmi i tą pogrążoną w wojnie planetą. Wyjaśnienie było już blisko — powinien tylko panować nad swoją niecierpliwością. Patrzył z uwagą jak technicy — ci trzej, którzy pojawili się pierwsi — robili coś z urządzeniem, które znajdowało się wewnątrz kolumny.
Dołączali do niego sondy i przyrządy pomiarowe, sprawdzając działanie różnych podzespołów. Wszystko musiało być w porządku, ponieważ szybko odłączyli przyrządy i nałożyli z powrotem osłonę. Obrócili ją, aby spasować otwór i wkręcili śrubę. Briona aż korciło, żeby zadać im kilka pytań, ale zmusił się do milczenia. Już niedługo będzie miał okazję. Obrócił się, kiedy usłyszał znany mu trzask. To był kapral ze zwiniętym kombinezonem pod pachą.
— Porucznik mówi, żeby zabrać go ze sobą. Czeka z powitaniem. Tu jest kombinezon.
Zapowiedziane powitanie brzmiało podejrzanie, ale Brion nie miał wielkiego wyboru wobec wycelowanych w niego karabinów. Włożył kombinezon jak mu kazano. Sierżant zamknął przednią szybę hełmu i dotknął jednego z przycisków na pasie kombinezonu Briona. Ogarnęło go niemożliwe do opisania uczucie wykręcania i w jednej chwili wszystko się zmieniło. Wąwóz i żołnierze zniknęli. Stwierdził, że stoi na jakiejś metalowej platformie. Z góry padało jasne światło, w jego kierunku biegli umundurowani żołnierze. Rozpięli jego kombinezon i ściągnęli go z niego pod nadzorem młodego oficera. — Chodź ze mną — rozkazał tamten.