— Przyniosę odtwarzacz z mojej kabiny — powiedział Brion.
Carver skinął ociężale głową, zbyt zmęczony, aby mówić.
— Zamówić ci coś? — zapytała Lea, kiedy Brion wyszedł z kajuty.
— Tak, chętnie jakiegoś drinka. Popiję nim pigułkę… za kilka minut poczuję się lepiej. Ale bez alkoholu, na razie nie mogę.
Czuła jego spojrzenie na sobie, kiedy dzwoniła do centrali pasażerskiej i przekazywała zamówienie komputerowi. Kiedy odłożyła słuchawkę, odwróciła się szybko w stronę gościa.
— No i jak oceniasz to, co widzisz?
— Przepraszam. Nie chciałem się gapić. Czytałem o tobie w rejestrze. Nigdy jeszcze nie spotkałem nikogo z Ziemi.
— A czego się spodziewałeś? Dwóch głów?
— Powiedziałem przepraszam! Przed opuszczeniem rodzinnej planety i ruszeniem w Kosmos sądziłem, że cała ta opowieść o Ziemi to jeden z mitów religijnych…
— No i teraz widzisz, że jesteśmy z prawdziwego, niedożywionego ciała i krwi. Jesteśmy niedojadającymi mieszkańcami przeludnionej i zużytej planety. Przypuszczam, że powiedziałbyś, że mamy to, na co zasłużyliśmy.
— Nie. No, może w jednej kwestii, nie więcej. Jestem przekonany, że Imperium Ziemskie ponosi winę za brak umiaru w wielu sprawach. Mam tu na myśli to wszystko, o czym można przeczytać w podręcznikach szkolnych. Nikt w to nie wątpi. Ale to już historia, starożytność sprzed wielu tysięcy lat. To, co ma teraz dla mnie większe znaczenie, to przyszłość wszystkich tych planet, które znalazły się w izolacji po Upadku. Kiedy zobaczyłem na własne oczy, jaki los spotkał niektóre z nich, zdałem sobie sprawę z tego, jaki brutalny mógłby stać się wszech świat. Ludzkość z zasady przynależy do Ziemi. Osobiście możecie czuć się gorsi, ponieważ przeludnienie i ograniczone zapasy surowców spowodowały ogólne zmniejszenie się waszych ciał. Tak czy inaczej, należycie do Ziemi i jesteście jej wytworem. Wielu wśród nas jest większych i silniejszych od was, ale jest to jedynie skutek konieczności przystosowania się do okrutnych i brutalnych światów. Przyzwyczaiłem się już do tego i traktuję nawet jako normę. Kiedy ciebie zobaczyłem, uzmysłowiłem sobie jednak, że dom rodzinny ludzkości nadal istnieje uśmiechnął się. — Może wyda ci się to śmieszne, ale na twój widok doznałem uczucia zadowolenia i ul~. Poczułem się jak dziecko, które odnalazło dawno utraconych rodziców. Obawiam się, że te słowa nie oddają dobrze tego, co czuję. To tak jak powrót do domu z dalekiej podróży. Widziałem, w jaki sposób ludzkość zaadaptowała się do wielu planet. Spotkanie ciebie to jakby w pewnym sensie wchłonięcie kojącej szczypty wiedzy. Nasz dom nadal tam jest Cieszę się, że cię spotkałem.
— Wierzę ci, Carver — uśmiechnęła się. — Muszę przyznać, że ja także zaczynam cię lubić. Choć muszę również dodać, że twój wygląd nie należy do najprzyjemniejszych.
Zaśmiał się i odchylił do tyłu, popijając małymi łykami zimnego drinka, który został automatycznie dostarczony na stół.
— Daj mi rok, a nie poznasz mnie!
— Nie wątpię, że tak będzie. Jestem biologiem, egzobiologiem, więc teoretycznie wiem, jakie efekty można osiągnąć na drodze odrostu. Jestem pewna, że za jakiś czas będziesz jak nowo narodzony. Ale to tylko teoria i jak dotąd nie widziałam tego w praktyce. My, Ziemianie, nie jesteśmy zamożni, więc mało kogo z nas stać na tak kompleksową rekonstrukcję jak twoja.
— To jedna z niewielu korzyści, jakie daje ta praca. Odtwarzają człowieka bez względu na to, jak mocno jest pokiereszowany. Za kilka miesięcy pod tą opaską będę miał nowe oko.
— Miło to słyszeć. Ale szczerze mówiąc, wolałabym osobiście uniknąć wszystkich korzyści związanych z tego typu rekonstrukcją, jeśli nie masz nic przeciwko temu.
— Pozostaje mi zatem życzyć ci szczęścia. Trudno zresztą się z tobą nie zgodzić.
Obydwoje spojrzeli na Briona, który wrócił z odtwarzaczem. Wziął kasetę z nagraniem i wsunął do pojemnika. Kiedy zajaśniał ekran, razem z Leą pochylił się do przodu. Carver słuchał nagrania popijając zimny płyn ze szklanki. Słyszał je już wiele razy i przedrzemał początek. Ocknął się dopiero pod koniec. Głos Hartiga był spokojny i precyzyjny. Mimo, iż wiedział, że czeka go niechybna śmierć, nie przerywał swojej relacji. Chciał ułatwić działanie swoim następcom. Lea była wyraźnie przerażona, kiedy nagranie dobiegło końca i ekran zgasł, natomiast beznamiętna twarz Briona nie wyrażała żadnych uczuć.
— I chcecie, abyśmy udali się na tę planetę, Selm — II? — zwrócił się do Carvera. Ten przytaknął. — Dlaczego? To wygląda bardziej na robotę dla wojska. Nie lepiej byłoby wysłać tam coś większego, dobrze uzbrojonego, co potrafiłoby zadbać o swoje bezpieczeństwo?
— Nie. To jest właśnie to, czego nie chcemy. Doświadczenie wykazało, że zbrojna interwencja nigdy nie przynosi spodziewanych rezultatów. Wojna niszczy. Nam potrzeba przede wszystkim wiedzy, informacji. Musimy dowiedzieć się, co się dzieje na tej planecie. Potrzebujemy utalentowanych ludzi, takich jak wy. Dis była zapewne pierwszym waszym przydziałem, czymś, w co zostaliście wciągnięci mimo swej woli. Ale powiodło się wam nadzwyczajnie i osiągnęliście to, co według specjalistów było niemożliwe. Chcemy, abyście wykorzystali swoje zdolności i w tej sprawie. Nie przeczę, że to może być bardzo niebezpieczne, ale ta robota musi zostać wykonana.
— Nie planowałam żyć wiecznie — powiedziała Lea i zamówiła kilka mocnych drinków. Jej nonszalancja nie zwiodła Briona.
— Polecę tam sam — powiedział. — Lepiej sobie poradzę w pojedynkę. — Och nie, nie możesz, ty wielka bezmózgowa bryło mięśni! Nie jesteś dostatecznie bystry, abym mogła puścić cię samego. Polecę z tobą albo nie polecisz w ogóle. Spróbuj lecieć sam, a zastrzelę cię. Po co mają wieźć cię taki szmat drogi, jeśli i tak masz zginąć.
Brion uśmiechnął się, słysząc te słowa.
— Twoje współczucie i wyrozumiałość są niezwykle wzruszające. Zgadzam się. Twoje argumenty przekonały mnie, że najlepiej będzie, jeśli polecimy tam razem.
— Świetnie! — złapała szklankę, gdy tylko ta ukazała się w wylocie podajnika i pociągnęła duży łyk. — Jaki ma być nasz następny krok, Carver?
— Trudny: Musicie przekonać kapitana statku, aby zmienił kurs i skierował się na Selm — II. Na orbicie będzie czekał na nas statek operacyjny.
— Może być z tym jakiś problem? — zapytał Brion. — Widzę, że nigdy nie miałeś do czynienia z kapitanem liniowca dalekiego zasięgu. Wszyscy oni są bardzo apodyktyczni. I podczas lotu sami decydują o wszystkim. Nie możemy zmuszać go do zmiany kursu. Możemy go jedynie przekonywać.
— Przekonam go — powiedział Brion. — Podjęliśmy się tej roboty i żaden pilotczyna nie będzie stał nam na drodze!
3. Desperacki plan
Kapitan MLuta mógłby mieć wiele przezwisk, ale nigdy, w najśmielszych nawet wyobrażeniach, nie sądził, by nazwano go pilotczyną. Stał twarzą w twarz z Brionem Branddem. Spoglądali na siebie groźnie. Obaj byli mężczyznami rosłymi, krzepkimi i wysokimi… przy czym kapitan był nawet nieco wyższy. Był tak samo umięśniony jak Brion… i równie wojowniczy. Byli bardzo podobni do siebie, z jednym wyjątkiem: skóra Briona miała kolor opalenizny, kapitana zaś głębokiej czerni.