Выбрать главу

— Cel rakiety balistycznej, to znaczy miejsce, w którym właśnie doszło do tej efektownej eksplozji i miejsce, z którego ją wystrzelono?

— Zgadza się. Dopóki nie wiemy co się dzieje na tej planecie, lepiej trzymać się jak najdalej od miejsc, w których toczy się wojna. Spróbujmy może teraz odszukać zwierzęta, które widział Hartig. Myślę, że nie popełnimy błędu, przypuszczając, że unikają one miejsc walk i ruchomego sprzętu. Uciekły, kiedy wylądował statek Hartiga, toteż prawdopodobnie trzymają się z dala od wszelkich urządzeń.

Na wschodnim brzegu gigantycznego jeziora, nazwanego przez nich Jeziorem Centralnym, znaleźli miejsce, którego szukali. Cała trawiasta równina, ciągnąca się od podnóża gór do brzegu jeziora, upstrzona była ruchomymi kropkami. Ustawiony na maksymalne zbliżenie teleskop elektronowy pozwalał stwierdzić, że były to jakieś trawożeme zwierzęta. Położenie tego stada, jak również pozostałych zwierząt pasących się wzdłuż brzegu, zostało zarejestrowane. Były tam także drapieżniki. Domyślili się tego, kiedy zauważyli uciekającą w panice grupę zwierząt ściganych przez większych i szybszych prześladowców. W czasie tej obserwacji nie dostrzegli najmniejszego śladu jakiejkolwiek cywilizacji.

— To jest miejsce, w którym chciałbym spaść — powiedział Brion. — Na tej równinie, gdzie pasą się te wszystkie stada.

— Co masz na myśli mówiąc spaść? Czyżbyś nie zamierzał lądować w lądowniku?

— Nie. To ostatnia rzecz, jaką chciałbym zrobić. Widziałaś, co się stało z samolotem. Nie chcę, aby nas namierzono i poczęstowano rakietą. Musimy obliczyć trajektorię balistyczną, która zapewni nam wejście w atmosferę we właściwym miejscu.

— Nie będzie cię bolało, kiedy będziesz płonął trąc o powietrze podczas spadania?

Brion uśmiechnął się.

— Doceniam twoją troskę. Będę miał na sobie grawitator, który zmniejszy prędkość spadania. Usunąłem ponadto wszystkie zbędne metalowe części z kombinezonu ciśnieniowego. Nawet butlę z tlenem zamieniłem na plastikową. Istnieje niewielkie prawdopodobieństwo, że zostanę wykryty przez radar naziemny, zwłaszcza że miejsce, które wybraliśmy, jest chyba wolne od tego typu urządzeń. Jak tylko wyląduję, pozbędę się grawitatora razem z całym wyposażeniem kosmicznym.

— Zostaniesz sam, zdany tylko na siebie!

— Dlaczego? Będę przecież w kontakcie z tobą.

— Jak to? Czyżbyś wymyślił, plastikowe radio? — zamierzony żart nie wyszedł jej, gdyż w jej głosie wyczuwało się zmartwienie.

— Mam zamiar używać tego — powiedział Brion wyciągając z przytwierdzonej do boku torby wstęgę kolorowego materiału. — Wymyśliłem prosty kod. Kiedy rozłożę te wstęgi na ziemi, będziesz je mogła bez trudu dostrzec z orbity. Zaraz po wylądowaniu, jak tylko się przejaśni, przekażę ci wiadomość. W czasie przemieszczania się będę ci je przekazywał regularnie, żebyś wiedziała na bieżąco, co się dzieje.

— Ale to niebezpieczne…

— Wszystko w tej operacji jest niebezpieczne. Niestety, innego sposobu nie ma. — Odwrócił się na powrót w stronę ekranu i przyjrzawszy mu się dokładnie, stuknął weń palcem w pewnym miejscu. — Tu chcę wylądować. Niedaleko miejsca, w którym równina styka się ze wzgórzami. Pobliski las posłuży mi za kryjówkę. Jeśli wystartuję we właściwym momencie, zacznę spadać w nocy i na ziemi znajdę się o brzasku. Najpierw urządzę sobie kryjówkę, a następnie przystąpię do obserwacji. Jeśli te zwierzęta okażą się tym, na co wyglądają, to znaczy dzikimi, prostymi formami życia, będę mógł przejść do kolejnego etapu obserwacji.

— Co ma nim być?

— Zbliżenie się do jednego z rejonów walki…

— Nie możesz!

— Przykro mi, ale to konieczne. Od stada dzikich zwierząt niewiele można się dowiedzieć na temat sprzętu bojowego. Najbliższe wraki znajdują się w odległości około stu pięćdziesięciu kilometrów od zaplanowanego miejsca mojego lądowania. To zaledwie dwa, trzy dni marszu. Codziennie będę przekazywał podczas marszu wiadomości, zaczynając każdą od znaku X ta regularna forma nie występuje normalnie w przyrodzie, dzięki czemu skaner komputera będzie mógł ją łatwo zlokalizować i ustawić się na niej. Teraz zamierzam się trochę przespać. Obudź mnie, proszę, na godzinę przed odlotem.

Powierzchnia Selm — II ginęła w mroku, kiedy Brion wchodził do śluzy powietrznej. Wszystko, czego będzie potrzebował po wylądowaniu, zostało szczelnie zapakowane w plastikowej torbie w kształcie rury, którą przerzucił sobie przez plecy. Korpus grawitatora spoczywał swobodnie na jego masywnych barkach, solidnie przytwierdzony do jego ciała pasami. Lea patrzyła, jak po raz ostatni sprawdza uprząż opinającą jego kombinezon ciśnieniowy. Dłonie miała zaciśnięte tak mocno, że aż zbielały jej knykcie. Spojrzał na nią i pomachał jej ręką, ale kiedy szykował się do odejścia, zbliżyła się do niego i zapukała w przednią szybę hełmu. Brion odemknął ją i uniósł do góry. Jego twarz wyrażała w takim stopniu spokój, jak jej własne oblicze odbijało zdenerwowanie. — Słucham? — rzucił.

Przez chwilę milczała. Jedynym dźwiękiem, jaki się rozlegał, był syk powietrza dobiegający z otworu wlotowego hełmu. Potem wspięła się na palce i pochyliwszy się do przodu, pocałowała go mocno w usta.

— Chciałam tylko życzyć ci powodzenia. Zobaczymy się wkrótce?

— Oczywiście — uśmiechał się, kiedy zamykał przednią szybę hełmu.

Wszedł do śluzy i zamknął za sobą wewnętrzne wrota. Znajdujący się obok nich wskaźnik zapłonął czerwonym światłem, kiedy otworzyły się drzwi zewnętrzne. Czekał długie minuty wpatrując się w kosmiczną pustkę do chwili, kiedy komputer dał mu znak, że nadszedł właściwy moment: Jak tylko na tablicy kontrolnej zapaliło się zielone światło, wypchnął się do przodu, na zewnątrz statku.

Lea usiadła przed ekranem monitora i obserwowała jego spadające ciało widoczne dzięki blaskowi wydzielanemu przez silniki hamujące aż do chwili, kiedy oddaliło się na tyle, że zniknęło jej z pola widzenia.

5. Z gołymi rękami do piekła

Brion mknął w dół, prosto w otchłań nocy. Swobodnie spadając nie czuł w ogóle ruchu, mimo iż doskonale wiedział, że jego prędkość stale rośnie. Co więcej, wydawało mu się, że tkwi nieruchomo w miejscu, zupełnie sam, otoczony gwiazdami, z ciemną tarczą pogrążonej w nocy planety nad sobą. Sam glob otoczony był koroną światła powstałą z załamanych przez atmosferę promieni słonecznych. W miejscu gdzie zaczynało wschodzić słońce, była ona jaśniejsza. Mimo wyraźnego braku poczucia ruchu Brion wiedział, że spada w dół po starannie wyznaczonym łuku w ściśle określone miejsce na powierzchni. Poruszał się na spotkanie wschodu słońca. Zainstalowany w spoczywającym na jego plecach grawitatorze komputer odliczał sekundy pozostałe do momentu lądowania. Od czasu do czasu czuł lekkie szarpnięcia uprzęży, w chwilach kiedy szybkość jego spadania była zmniejszana za pomocą silników hamujących w celu dostosowywania jej do zaplanowanej.

Tylko lata treningu pozwoliły mu zachować spokój, powstrzymać napierający strach, który mógłby spowodować niewłaściwą reakcję jego ciała i wydzielenie adrenaliny, krążącej bezcelowo po jego naczyniach krwionośnych. Czas na działanie będzie po lądowaniu. Teraz była pora na rozmyślanie. Pogrążywszy się spokojnie w odprężającym stanie półświadomości, pozwolił swojemu ciału swobodnie spadać, nie zważając na łagodne szarpnięcia uprzęży, które przeszły niebawem w stały naciąg. Pierwsze cząsteczki gęstniejącej atmosfery zaczęły trzeć o jego kombinezon. Opadanie trwało.