6
— Proszę podać kod identyfikacyjny.
Spokojne słowa płynące z głośnika doskonale zgadzały się z obrazem widocznym na ekranie. Kosmolot okrążający Dis po orbicie zbliżonej do orbity statku Ihjela jeszcze niedawno był frachtowcem. W wyniku pospiesznej przeróbki dorobiono mu niezgrabną wieżyczkę ogniową, z której wyzierał czarny owal ogromnej lufy. Ihjel włączył urządzenie nadawczo-odbiorcze.
— Tu Ihjel. Wzór siatkówki czterysta dziewięćdziesiąt Bj cztery sześćdziesiąt siedem, co jest także hasłem mającym utorować mi drogę przez waszą blokadę. Chcecie sprawdzić zgodność wzoru?
— Dzięki, nie ma takiej potrzeby. Jeżeli włączysz rejestrator, przekażę ci wiadomość nadesłaną z Jeden-cztery.
— Zapisuję, koniec — powiedział Ihjel. — Do licha! Już są kłopoty, a do wybuchu wojny jeszcze cztery dni. Jeden-cztery to nasza kwatera główna na Dis. Ten statek ma w ładowni towar dający nam pretekst do lądowania w kosmoporcie. Depesza zapewne oznacza zmianę planu, a to mi się nie podoba.
Za mamrotaniem Ihjela kryło się coś jeszcze i Brion mimowolnie poczuł zimne dotknięcie emanującego od niego Angst. Na znajdującej się pod nimi planecie czekały ich kłopoty. Kiedy deszyfrator wypluwał depeszę, Ihjel wisiał nad nim jak sęp, czytając pojawiające się na papierze słowa. Kiedy skończył, prychnął i zszedł do mesy. Brion wyciągnął wstęgę z drukarki i przeczytał.
Zejście w dół w ciemnościach okazało się łatwe. Statkiem kierował komputer, a Disańczycy prawdopodobnie nie mieli żadnych urządzeń wykrywających. Kiedy na wyświetlaczu wysokościomierza zabłysła cyfra 0, odczuli łagodny wstrząs, który był jedynym dowodem na to, że wylądowali. Wszystkie światła w kabinie były wyłączone i rozjaśniała ją tylko fosforyzująca poświata przyrządów. Szara płaszczyzna ekranu noktowizora była upstrzona białymi plamkami promieniowania wciąż gorącego piasku i kamieni. Nie widać było żadnych poruszających się błysków ani charakterystycznego kształtu osłony atomowego silnika.
— Zjawiliśmy się pierwsi — skonstatował Ihjel, opuszczając osłony wizjerów i włączając światła w kabinie.
Mrugając oczami spojrzeli po sobie — twarze mieli mokre od potu.
— Czy na tym statku musi być tak gorąco? — spytała Lea, ocierając czoło mokrą już chustką. Bez wierzchniego odzienia wydawała się Brionowi jeszcze mniejsza. Cienka koszulka, sięgająca zaledwie do połowy ud, skrywała bardzo niewiele. Dziewczyna mogła mu się wydawać mała, ale na pewno nie mało kobieca. Piersi miała wysokie i pełne, a szczupła talia podkreślała łagodny łuk bioder.
— Mam się odwrócić, żebyś mógł sobie obejrzeć i z tyłu? pytała zgryźliwie.
Doświadczenie ostatnich pięciu dni nauczyło go, że takie odzywki najlepiej ignorować. Jeśli próbował coś odpowiadać, było jeszcze gorzej.
— Na Dis jest bardziej gorąco niż w kabinie — powiedział, mieniając temat. — Podnosząc temperaturę wewnątrz możemy uniknąć udaru, gdy…
— Znam tę teorię — przerwała mu — ale wcale się przez to mniej nie pocę.
— Pocić się, to najlepsze, co możesz robić — rzekł Ihjel. Wyglądał jak błyszczący balon w szortach. Skończył butelkę piwa wyjął z lodówki następną. — Napij się piwa.
— Nie, dziękuję. Boję się, że rozpuści mi resztki tkanki i :ostanę bez nerek. Na Ziemi nigdy nie…
— Przynieś bagaż pani doktor — zwrócił się Ihjel do Briona. — Zbliża się Vion, to jego sygnał. Odeślę statek na górę, zanim zauważą go tubylcy.
Gdy otworzył luk, podmuch rozgrzanego powietrza uderzył w nich jak fala gorąca buchająca z paleniska — suchy i piekący. W ciemności Brion usłyszał stłumiony okrzyk Lei. Zaczęła niezdarnie schodzić po trapie, a on wolno poszedł za nią, ostrożnie niosąc paki z instrumentami. Wciąż nagrzany od słońca piach parzył przez podeszwy butów. Ihjel szedł ostatni, trzymając w ręku kontrolkę zdalnego sterowania. Gdy tylko znaleźli się w bezpiecznej odległości, włączył ją, i rampa trapu schowała się z powrotem jak gigantyczny język. Kiedy rygle luku zatrzasnęły się, statek bezgłośnie uniósł się w górę i poszybował na orbitę malejący, czarny punkt na tle gwiazd.
Światło gwiazd ledwie pozwalało dostrzec rozpościerającą się wokół pustynię, pofałdowaną niczym skamieniałe morze. Ciemna sylwetka transportera wyłoniła się zza wydmy i zatrzymała z cichym pomrukiem. Drzwi pojazdu otworzyły się, Ihjel ruszył naprzód i… wszystko wydarzyło się jednocześnie.
Ihjel zmienił się w błękitny gejzer trzaskających płomieni. Jego skóra poczerniała i zwęgliła się — zginął w ułamku sekundy. Drugi słup ognia wykwitł przy pojeździe i czyjś zduszony krzyk urwał się w tej samej chwili, w której się zaczął. Brion rzucił się na ziemię, zanim trzask wyładowań zdążył przebrzmieć w powietrzu. Upuszczając pakunki, uderzył ciałem w Leę, zbijając ją z nóg. Miał nadzieję, że miała na tyle rozumu, żeby nie wstawać i nie odzywać się. To była jego jedyna świadoma myśl; resztę zrobił instynktownie. Najszybciej jak mógł, przetoczył się w bok. Trzaskające elektryczne płomienie rozbłysły ponownie: teraz nad paczkami, które porzucił. Brion czekał na to, leżąc przyciśnięty do ziemi nieco dalej. Patrząc w ciemność w kierunku transportera dojrzał krótki, błękitny błysk wystrzału z miotacza jonowego. Swoją broń trzymał już w dłoni. Kiedy Ihjel wręczył mu miotacz, Brion nie zadawał żadnych pytań, tylko przypiął go do pasa. Nie przypuszczał, że tak prędko będzie go potrzebował. Pewnie trzymając broń w obu wyciągniętych rękach wycelował w miejsce, w którym dostrzegł błysk. Seria rozrywających 1 pocisków przeszyła mrok nocy. Trafiły w cel — coś skręciło się w bezgłośnych konwulsjach i znieruchomiało.
W moment po tym, jak oddał strzał, poczuł na plecach jakiś ciężar i ognista pętla zacisnęła się wokół jego szyi. Zazwyczaj i walczył z chłodną rozwagą, nie myśląc o niczym innym, tylko o zwycięstwie. Jednak przed paroma sekundami zginął Ihjel przyjaciel, mieszkaniec Anvharu — i teraz Brion powitał ból i przemoc z dzikim uniesieniem.
Można zrobić wiele głupich i niebezpiecznych rzeczy, na przykład palić w pobliżu beczek z wysokooktanowym paliwem czy wkładać palce do gniazdka. Tak samo niebezpieczne i przynoszące równie opłakane skutki jest zaatakowanie Zwycięzcy anvharskich Zawodów.
Na Briona rzuciło się jednocześnie dwóch ludzi, ale nie miało to większego znaczenia. Pierwszy zginął natychmiast, gdy dwie twarde jak stal ręce odnalazły jego kark i jednym gwałtownym uściskiem zmiażdżyły naczynia krwionośne, które pękły przestając doprowadzać krew do mózgu i powodując w nim szereg mikrowylewów. Drugi mężczyzna zdążył jeszcze krzyknąć, gdy te same dłonie ścisnęły jego latań, i umarł równie szybko.
Nisko pochylony, chwilami na czworakach, Brion szybko okrążył miejsce wydarzeń, trzymając broń gotową do strzału. Nie znalazł innych napastników. Dopiero kiedy dotknął miękkiego ciała Lei, opadła z niego fala żądzy zabijania. Nagle zdał sobie sprawę z bólu i zmęczenia, z potu spływającego po plecach i świszczącego oddechu. Włożywszy miotacz do kabury, lekko przesunął palcami po głowie dziewczyny i znalazł opuchnięte miejsce na skroni. Jej pierś podnosiła się i opadała regularnie. Lea uderzyła się w głowę, kiedy ją popchnął. To niewątpliwie uratowało jej życie.