Выбрать главу

— Tak, oczywiście — powiedział mężczyzna, opuszczając broń.

Przez chwilę szklanym wzrokiem spoglądał w przestrzeń, przygryzając wargę ze zdenerwowania. Przestraszony swoim roztargnieniem, znów wycelował broń w Briona.

— Jeżeli pan jest Brandd, to muszę pana o coś zapytać. Poszperawszy wolną ręką w kieszeni na piersi, wyjął żółty formularz telegramu.

— Teraz niech mi pan powie… jeśli pan wie, jakie są trzy ostatnie dyscypliny…

Znów szybko zerknął na papier. — …Twenties?

— Szachy, strzelanie z wolnej ręki i szermierka. Dlaczego pan pyta?

Mężczyzna mruknął coś pod nosem i, uspokojony; wepchnął broń do kabury.

— Jestem Faussel — powiedział i machnął depeszą w kierunku Briona. — To ostatnie polecenia i testament Ihjela, przekazane nam przez nyjordzką flotę blokującą Dis. Uważał, że niebawem zginie i jak widać miał rację. Wyznaczył pana na swojego następcę. Pan tu dowodzi. Ja byłem zastępcą Mennra, dopóki go nie zabili. Miałem pracować dla Ihjela, a teraz pewnie będę pracował dla pana. Przynajmniej do jutra, kiedy spakujemy wszystko i wyniesiemy się z tej przeklętej planety.

— Jak to, jutro? — spytał Brion. — Mamy jeszcze trzy dni czasu i zadanie do wykonania.

Faussel upadł na jeden z foteli i natychmiast zerwał się na nogi, chwytając za oparcie, żeby utrzymać równowagę w kołyszącym się pojeździe.

— Trzy dni, trzy tygodnie, trzy minuty, co za różnica? Jego głos brzmiał piskliwie. Z widocznym wysiłkiem starał się nad nim zapanować.

— Niech pan zrozumie. Nie ma pan o niczym pojęcia. Dopiero co pan tu przybył i w tym pański pech. Mój pech polega na tym, że zostałem tu przydzielony i muszę być świadkiem wszystkich tych paskudnych, obrzydliwych rzeczy, jakie wyczyniają tubylcy. I być dła nich miły, nawet kiedy zabijają moich przyjaciół, a Nyjordczycy krążą tam w górze z palcami na guzikach. W końcu jeden z ich bombardierów zacznie myśleć o domu i tych kobaltowych bombach, i naciśnie ten guzik, nie zważając na żadne terminy.

— Siadaj, Faussel. Usiądź i odpocznij.

Brion mówił ze współczuciem, ale stanowczo. Faussel stał jeszcze przez kilka sekund, po czym osunął się na fotel. Siadł przyciskając policzek do szyby i zamknął oczy. Żyłka na skroni pulsowała mu pod skórą, a wargi poruszały się bezgłośnie. Zbyt długo żył w nieustannym napięciu.

Nastrój takiego samego przygnębienia panował wśród wszystkich obecnych w budynku CRF. Rozpacz i poczucie porażki. Lekarz, który szybko i sprawnie zabrał Leę do szpitala, był jedynym, który nie poddawał się temu stanowi. Najwidoczniej miał tylu pacjentów, że nie miał czasu o tym myśleć. U innych przygnębienie było wyraźnie widoczne. Od chwili gdy przejechał przez samoczynne drzwi garażu, Brion czuł otaczającą go atmosferę klęski. Była wszechobecna.

Zaraz po posiłku poszedł z Fausselem do pomieszczenia, które było biurem Ihjela. Przez szklane ścianki działowe widział personel pakujący akta i szykujący je do wysyłki. Teraz, kiedy został zwolniony z obowiązku kierowania pracą, Faussel wydawał się nieco spokojniejszy. Brion zrezygnował z zamiaru uprzedzenia go, że jest zupełnym nowicjuszem w sprawach fundacji. Potrzebował dużego autorytetu, ponieważ niewątpliwie znienawidzą go za to, co zamierzał zrobić.

— Lepiej zanotuj to, co ci teraz powiem, Fausseł. I każ to przepisać w kilku kopiach. Później podpiszę.

Słowo pisane ma zawsze większą wagę.

— Należy natychmiast wstrzymać wszystkie przygotowania do ewakuacji. Akta mają być rozpakowane. Zostaniemy tu tak długo, jak długo pozwolą nam Nyjordczycy. Jeśli operacja się nie powiedzie, odlecimy wszyscy jednocześnie przed upłynięciem terminu. Weźmiemy tylko podręczny bagaż osobisty. Wszystko inne zostanie tutaj. Być może nie zdajecie sobie z tego sprawy, ale jesteśmy tu po to, żeby ocalić planetę, a nie skrzynie z papierami. — Kątem oka dostrzegł, że Faussel poczerwieniał z gniewu. — Przynieś mi to z powrotem, kiedy będzie przepisane. A także komplet raportów o dotychczasowych wynikach tej operacji. To na razie wszystko.

Faussel wymaszerował i po chwili Brion zobaczył zaszokowane, gniewne twarze personelu w sąsiednich pomieszczeniach. Odwróciwszy się do nich plecami, zajrzał do szuflad biurka. W pierwszej znalazł zaklejoną kopertę. Była zaadresowana do Zwycięzcy Ihjela.

Brion popatrzył na nią w zadumie, po czym otworzył. List w środku był pisany ręcznie.

Ihjelu!

Poinformowano mnie, że jesteś w drodze, żeby mnie zmienić, i muszę przyznać, że jestem z tego niezmiernie zadowolony. Ty masz doświadczenie w pracy z tymi barbarzyńskimi planetami i umiesz się dogadać z różnymi dziwnymi typami. Ja przez ostatnie dwadzieścia lat zajmowałem się pracą naukową i jedynym powodem, dla którego przydzielono mi nadzór nad Nyjordem, była umiejętność obserwacji i wyciągania wniosków. Jestem naukowcem, nie urzędnikiem, i nikt nigdy nie twierdził, że jest inaczej.

Będziesz tu miał kłopoty z personelem, więc powinieneś wiedzieć, że oni wszyscy są przymusowymi ochotnikami. Polowa z nich to urzędnicy mojej administracji. Pozostali to zbieranina; ściągnięci skąd się dało do tego, z góry skazanego na niepowodzenie, przedsięwzięcia. Wszystko potoczyło się tak szybko, że nie mogliśmy tego przewidzieć. I obawiam się, że zrobiliśmy niewiele albo w ogóle nic, aby temu zapobiec. Nie jestem w stanie nawiązać kontaktu z tubylcami, nawet luźnego. To przerażające! Oni do niczego nie pasują! Przeprowadziłem rozkłady Poissona uwzględniając tuzin różnych czynników i żaden z nich nie daje równania. Ekstrapolacja Pareto też nie wychodzi. Nasi agenci nie mogą z nimi nawet porozmawiać dwaj zginęli próbując. Klasa rządząca jest nieosiągalna, a pozostali po prostu milczą albo odchodzą.

Zamierzam zaryzykować i spróbować pogadać z Lig-magte. Może uda mi się przemówić mu do rozsądku. Wątpię, czy mi się powiedzie. i istnieje możliwość, że ucieknie się do przemocy. Arystokracja tutejsza jest niezwykle skłonna do przemocy. Jeżeli wrócę cało, nie otrzymasz tego listu. W przeciwnym razie żegnaj, Ihjelu. Spróbuj, może powiedzie ci się lepiej niż mnie.

Aston Meruu

P.S. Jest pewien problem z personelem. Mają być wybawcami; tymczasem wszyscy bez wyjątku nienawidzą Disańczyków. Obawiam się, że ja też.

Brion zapamiętał wszystkie istotne informacje, jakie znalazł w liście. Musiał znaleźć jakiś sposób, żeby dowiedzieć się, co to jest ekstrapolacja Pareto, nie zdradzając się jednocześnie ze swoją niewiedzą. Gdyby personel wiedział, jakiego niedoświadczonego dyrektora im przysłano, w ciągu pięciu minut w budynku nie byłoby żywej duszy. Rozkład Poissona nie był dla niego pustym słowem. Stosowano go w fizyce do obliczania prawdopodobieństwa zajścia zdarzenia, które zawsze było prawdziwe, na przykład liczby cząstek emitowanych w krótkim czasie przez kawałek radioaktywnej materii. Kontekst, w którym pojęcie to pojawiało się w liście Mervva, wskazywał, że socjologom udało się zastosować ten wzór do badań nad społeczeństwami i populacjami. Przynajmniej na innych planetach. Wydawało się, że Dis wymyka się wszelkim regułom. Ihjel też tak mówił, a śmierć Mervva była tego dowodem. Brion zastanawiał się, kim był ten Lig-magte, który prawdopodobnie zabił Mervva.

Chrząknięcie wyrwało go z zadumy. Uświadomił sobie, że Faussel już od dłuższej chwili stoi przed jego biurkiem. Spojrzał na niego i otarł pot z czoła.

— Pański klimatyzator chyba się zepsuł — powiedział Faussel. — Czy mam powiedzieć mechanikowi, żeby go sprawdził?