Выбрать главу

— Wszystko, co będziemy w stanie zrobić. Jesteśmy do pańskiej dyspozycji. Jednak zanim zaczniemy, przekażę panu podziękowania naszej Rady za pańską pomoc i przyłączenie się do nas. Nawet jeżeli w końcu będziemy zmuszeni zrzucić bomby, nigdy nie zapomnimy, że pańska organizacja zrobiła wszystko co możliwe, żeby uniknąć nieszczęścia.

To ponownie zbiło Briona z tropu. Przez moment zastanawiał się, czy Krafft jest z nim szczery, później zorientował się, że tamten mówi w dobrej wierze. Ujęło go to za serce. Przyszło mu do głowy, że teraz ma dodatkowe powody, by pragnąć, żeby wojna zakończyła się bez żadnych strat po obu stronach. Miał wielką ochotę odwiedzić Nyjord i poznać jego mieszkańców.

Profesor Krafft czekał spokojnie i cierpliwie, aż Brion zebrał myśli i odparł:

— Wciąż mam nadzieję, że zdążymy. Właśnie o tym chciałem z panem porozmawiać. Chcę się spotkać z Lig — magte i sądzę, że będzie lepiej, jeśli będę miał do tego jakiś pretekst. Czy ma pan z nim kontakt?

Krafft potrząsnął głową.

— Trudno to nazwać kontaktem. Kiedy zaczęły się te kłopoty, wysłałem im radionadajnik, żebyśmy mogli porozmawiać bezpośrednio. Jednak on tylko przekazał mi ultimatum w imieniu wszystkich magterów. Nie chce słyszeć o niczym innym, tylko o naszej bezwarunkowej kapitulacji. Nadajnik jest włączony, ale powiedział, że to jedyna wiadomość, na jaką odpowie.

— Szanse na to, że kiedykolwiek do tego dojdzie, są raczej niewielkie — zauważył Brion.

— Była taka możliwość, w pewnej chwili. Mam nadzieję, że zdaje pan sobie sprawę, że decyzja zbombardowania Dis nie została podjęta pochopnie. Bardzo wielu ludzi, w tym i ja, głosowało za bezwarunkowym poddaniem się. Zostaliśmy przegłosowani niewielką liczbą głosów.

Brion zaczął się już przyzwyczajać do takich nieoczekiwanych wypowiedzi i przyjął to stwierdzenie bez mrugnięcia okiem. — Czy na Dis są jeszcze jacyś wasi ludzie? A może jakieś oddziały, które mógłbym wezwać na pomoc? Istnieje możliwość, chociaż to mało prawdopodobne, że odkryję, gdzie są bomby atomowe i wtedy moglibyśmy je zniszczyć niespodziewanym atakiem.

— W Hovedstad nie ma ani jednego naszego człowieka. Wszyscy, którzy nie zostali ewakuowani, nie żyją. Mamy tu jednak przygotowane do lądowania oddziały desantowe, na wypadek gdyby odkryto miejsce, gdzie są ukryte bomby. Disańczycy muszą utrzymywać miejsce ich ukrycia w tajemnicy, gdyż mamy ludzi i sprzęt, którym możemy zniszczyć każdy obiekt. Mamy też agentów i innych ochotników szukających tego ukrytego arsenału. Jak do tej pory nie powiodło im się, a większość zginęła zaraz po wylądowaniu. — Krafft zawahał się. — Jest jeszcze jedna grupa, o której powinien pan wiedzieć. Powinien pan dysponować pełnymi informacjami. Kilku naszych ludzi jest na pustyni koło Hovedstad. Nie mają na to oflcjalnej zgody, chociaż wśród naszego społeczeństwa cieszą się znaczną popularnością. To przeważnie młodzi ludzie, działający po partyzancku, bez większych skrupułów siejący śmierć i zniszczenie. Próbują zlokalizować broń przy użyciu siły.

To była, jak na razie, najlepsza wiadomość. Brion opanował podniecenie i z kamiennym wyrazem twarzy powiedział:

— Nie wiem, jak daleko może sięgać nasza współpraca, ale może mógłby mi pan powiedzieć, jak się z nimi skontaktować? Krafft pozwolił sobie na nikły uśmiech.

— Podam panu długość fali, na jakiej może ich pan złapać. Nazywają siebie „Armią Nyjordu”. A kiedy będzie pan z nimi rozmawiał, może wyświadczy mi pan grzeczność. Proszę przekazać im wiadomość ode mnie. Chcę, żeby wiedzieli, że sprawy nie stoją źle. Stoją beznadziejnie. Jeden z naszych techników wykrył transmisję energii podprzestrzennej w atmosferze planety. Widocznie Disańczycy wypróbowywali swój generator wcześniej niż oczekiwaliśmy. Wobec tego ostateczny termin upływa o jeden dzień wcześniej. Obawiam się, że zostały wam tylko dwa dni.

W jego oczach malowało się współczucie.

— Przykro mi. Wiem, że to czyni pańskie zadanie jeszcze trudniejszym.

Brion nawet nie chciał myśleć o tym, co oznacza dla niego utrata całego dnia.

— Czy zawiadomiliście już o tym Disańczyków?

— Nie — odparł Krafft. — Dopiero parę minut temu poinformowano nas o tej decyzji. Właśnie przekazujemy ją Lig — magte.

— Czy możecie przerwać nadawanie i pozwolić, abym przekazał mu tę wiadomość osobiście?

— Mogę to zrobić. — Krafft zamyślił się i po chwili dodał: Jednak to oznaczałoby pańską pewną śmierć. Bez wahania zabijali naszych ludzi. Wolałbym przekazać im to przez radio.

— Jeśli pan to zrobi, pokrzyżuje mi pan plany, a może nawet całkowicie je przekreśli pod pozorem ratowania mi życia. Czy moje życie nie należy do mnie? Czy nie mogę z nim robić, co chcę?

Po raz pierwszy Krafft zdradził oznaki gniewu.

— Przykro mi, ogromnie mi przykro. Pozwoliłem, aby współczucie i troska wzięły górę nad sprawami publicznymi. Oczywiście, może pan robić, co pan chce. Nie miałem zamiaru pana powstrzymywać.

Odwrócił się i rzekł coś do kogoś niewidocznego na ekranie. — Rozmowa została odwołana. Ma pan wolną rękę. I szczerze życzymy panu sukcesu. Koniec transmisji.

— Koniec transmisji — potwierdził Brion i ekran zgasł. Faussel! — krzyknął do interkomu. — Przygotuj mi najlepszy i najszybszy pojazd, jaki mamy, kierowcę, który zna teren, oraz dwóch ludzi umiejących obchodzić się z bronią i wykonywać rozkazy. W końcu zaczynamy robić coś konkretnego.

10

— To samobójstwo — mamrotał wyższy strażnik.

— Moje, nie wasze, więc nie martwcie się o to — warknął Brion. — Wasze zadanie to zapamiętać rozkazy i dokładnie je wykonać. A teraz chcę to usłyszeć jeszcze raz.

Strażnik wywrócił oczami w niemym sprzeciwie i wyrecytował bezbarwnym głosem:

— Mamy zostać tu, w pojeździe, i trzymać silnik na chodzie, kiedy pan wejdzie w to rumowisko. Nie dopuścić nikogo do transportera i trzymać ich z daleka, ale strzelać tylko w razie konieczności. Nie wchodzić do środka, obojętnie co się wydarzy, tylko czekać tu na pana. Chyba że wezwie nas pan przez radio: w takim wypadku wkraczamy tam z automatami i rozwalamy wszystko, nie patrząc, kogo trafimy. To tylko w ostateczności.

— Zobaczy pan, że potrafimy to robić — powiedział drugi strażnik, gładząc ciężką lufę karabinu.

— Powiedziałem: w ostateczności — powiedział ze złością Brion. — Jeżeli któryś z was wystrzeli, zanim wydam rozkaz, zapłaci za to, i to zapłaci głową. Chcę, żeby to było jasne. Jesteście tu jako moja tylna straż i odwód, jeśli będę go potrzebował. To moja akcja, i tylko moja, chyba że was wezwę. Zrozumiano?

Zaczekał, aż wszyscy trzej mężczyźni skiną głowami, po czym sprawdził swoją broń — była naładowana. Głupio było iść tam bez broni, ale musiał tak zrobić. Jeden miotacz i tak go nie ocali. Odłożył broń na bok. Komunikator przy kołnierzu działał i dawał sygnał wystarczająco silny, by mógł być słyszany nawet przez najgrubsze mury. Brion zdjął płaszcz, otworzył drzwi i wyszedł w oślepiający blask disańskiego księżyca.

Wokół panowała głęboka cisza, przerywana tylko rytmicznym pomrukiem silnika transportera. Wokół, aż po horyzont, rozciągała się pustynia. Opodal wznosiła się forteca — samotny kopiec czarnych głazów. Brion podszedł bliżej, wypatrując jakiegoś ruchu na murach. Nic się nie poruszało. Pocił się intensywnie, tylko po części z gorąca.