— Nie możecie wygrać tej wojny. Przyśpieszenie waszej śmierci będzie jedynym, co osiągniecie.
Powiedział to z najgłębszym przekonaniem, na jakie mógł się zdobyć, w tym samym momencie uświadamiając sobie, że to daremny trud. Jego słowa nie wywołały żadnej reakcji.
— Nyjordczycy wiedzą, że macie bomby kobaltowe i uykryli wasz generator podprzestrzeni. Nie mogą ryzykować. Skrócili termin ultimatum o jeden dzień. Zostało wam półtora dnia, zanim ich bomby spadną i wszyscy zginiecie. Czy wiecie, że… — Czy to ta wiadomość? — zapytał Lig — magte.
— Tak — odpowiedział Brion.
Dwie okoliczności ocaliły mu życie. Odgadł, co się stanie, gdy przekaże im wiadomość. Mimo że nie miał co do tego pewności i opierał się jedynie na podejrzeniach, miał się na baczności. Pomógł mu też błyskawiczny refleks Zwycięzcy.
Ze stanu kompletnego bezruchu Lig — magte przeszedł do nagłego ataku. Skoczył, wyciągając z fałdów togi zakrzywione, obosieczne ostrze. Sztylet przeciął powietrze w miejscu, gdzie przed chwilą stał Brion. Anvharczyk nie miał czasu, by sprężyć się i odskoczyć, lecz w ułamku sekundy rozluźnił mięśnie i upadł na bok. Padając na ziemię, włączył do walki swój umysł. Lig — magte przeleciał obok i odwrócił się, jednocześnie wymierzając pchnięcie skierowane w dół. Brion odpowiedział mu błyskawicznym kopnięciem, powalając go na ziemię.
Wstali prawie jednocześnie, mierząc się wzrokiem. Brion zasłonił się, krzyżując ręce i przyjmując pozycję najlepszą do obrony przed ciosem noża: chroniąc ramionami korpus, mógł dłońmi pochwycić uzbrojoną rękę tamtego, niezależnie, z którego kierunku padłby cios. Disańczyk przygarbił się, szybko przerzucił nóż z ręki do ręki i dźgnął nim jeszcze raz, mierząc w brzuch Briona. Tym razem Brionowi ledwo udało się uniknąć śmiertelnego trafienia. Lig — magte był niebezpiecznym przeciwnikiem. Każdy jego atak był przemyślany, niezwykle groźny i dokładnie przeprowadzony. Jeżeli Brion dalej będzie się tylko bronił, to nierówna walka zakończy się wynikiem łatwym do przewidzenia — człowiek z nożem musi wygrać.
Przy następnym ataku Brion zmienił taktykę. Uprzedził cios i skoczył, łapiąc przeciwnika za uniesione ramię. Poczuł przeszywający ból, lecz jego palce zacisnęły się na żylastym przegubie tamtego. Ich ciała zderzyły się i naparły na siebie.
Brion mógł uczynić tylko tyle. Nie było w tym żadnej sztuki, tylko przewaga siły nabytej dzięki nieustannym ćwiczeniom i życiu na planecie o większym ciążeniu. Całą tę siłę włożył w uścisk palców trzymających rękę przeciwnika, ponieważ od tego zależało jego życie, którego tamten chciał go pozbawić. Nic poza tym nie miało znaczenia — ani straszliwe uderzenia, jakie wróg zadawał mu kolanem, ani zakrzywione jak szpony palce wyciągające się do jego oczu. Osłonił twarz — czuł, jak paznokcie tamtego rozorały mu policzek. Z rany w ramieniu obficie płynęła krew. Jego życie zależało od siły palców prawej dłoni.
Obaj znieruchomieli, gdy Brionowi udało się uchwycić drugie ramię Lig — magte. Chwyt był pewny i unieruchomił przeciwnika. Zamarli w bezruchu, stojąc pierś w pierś, z twarzami oddalonymi od siebie tylko o kilka cali. W trakcie walki Disańczykowi spadł z głowy kaptur. Kamiennych rysów jego twarzy nie poruszyło żadne uczucie. Długa, biała i wypukła blizna przecinała mu jeden policzek i ściągała kącik ust, wykrzywiając je w pozbawionym wesołości uśmiechu. To było złudzenie — jego twarz nie wyrażała niczego, nawet kiedy ból musiał stać się nie do zniesienia.
Brion wiedział, że zwycięży, jeżeli żaden z widzów nie wmiesza się do walki. Przewaga siły i wagi robiła swoje. Disańczyk musi wypuścić nóż, zanim Brion wyłamie mu ramię w barku. Jednak magter nie robił tego. Z nagłą zgrozą Brion uświadomił sobie, że niezależnie od tego, co się stanie, magter nie wypuści noża.
Głuchy, ohydny trzask wstrząsnął ciałem Disańczyka i jedna ręka zwisła mu bezwładnie. Jego twarz nie zmieniła wyrazu. Wciąż ściskał nóż w palcach pozbawionej czucia dłoni. Drugą usiłował wyjąć sztylet z zaciśniętych palców, zdecydowany kontynuować walkę. Brion celnym kopniakiem wytrącił mu nóż, który przeleciał przez całą salę. Lig — magte zacisnął zdrową rękę w pięść i uderzył go w pachwinę. Walczył dalej, tak jakby nic się nie stało. Brion cofnął się o krok.
— Dość — powiedział. — Nie możesz wygrać. To niemożliwe.
Zawołał to samo do innych magterów, w milczeniu przyglądających się pojedynkowi. Żaden nie zareagował.
Z nagłą zgrozą Brion zdał sobie sprawę z tego, co nastąpi i co będzie musiał zrobić. Lig — magta nie dbał o swoje życie, tak samo jak nie dbał o życie innych mieszkańców swojej planety. Będzie atakował dalej, nie zważając na rany. Przez moment Brion miał przerażającą wizję: oto łamie przeciwnikowi drugą rękę, obie nogi, a kadłub o bezwładnych kończynach wciąż go atakuje. Pełzając, tocząc się i szczerząc zęby, które będą wtedy jedyną pozostałą mu bronią.
Mógł skończyć z tym tylko w jeden sposób. Zamarkował atak i Lig — magte odruchowo zasłonił się ramieniem. Materiał jego szaty był cienki i Brion dostrzegł pod nim zarys brzucha i żeber oraz wgłębienie splotu słonecznego. Wymierzył śmiertelny cios karate.
Nigdy dotychczas nie użył tej techniki przeciw człowiekowi.
Na treningach rozbijał grube deski, łamiąc je krótkimi, precyzyjnymi uderzeniami. Wkładając w cios wszystkie siły, wykonał błyskawiczne pchnięcie usztywnioną i wyprostowaną ręką. Końce palców wbiły się głęboko w ciało magtera.
Zabił — nie przypadkowo czy w przypływie gniewu. Zabił, ponieważ był to jedyny sposób, aby zakończyć tę walkę. Disańczyk zachwiał się i runął na ziemię jak rażony gromem.
Zakrwiawiony, zdyszany Brion stał nad ciałem Lig — magte i spoglądał na pozostałych nieprzyjaciół. W komnacie powiało chłodem śmierci.
11
Spoglądając na milczących Disańczyków, Brion gorączkowo zastanawiał się, co robić. Miał zaledwie krótką chwilę, nim magterowie dokonają na nim krwawej zemsty. Poczuł przelotny żal do siebie o pozostawienie broni w transporterze, ale zaraz odegnał od siebie tę myśl. Nie miał czasu do stracenia — ale co powinien teraz zrobić?
Milczący widzowie nie zaatakowali natychmiast i Brion zrozumiał, iż nie mieli pewności, czy Lig — magte nie żyje. Tylko Anvharczyk wiedział, że cios był śmiertelny.
— Lig — magte jest nieprzytomny, ale szybko dojdzie do siebie — powiedział, wskazując na nieruchome ciało. Gdy ich oczy odruchowo skierowały się za ruchem jego palca, zaczął się nieznacznie cofać w stronę wyjścia. — Nie chciałem tego, ale zmusił mnie, bo niczego nie przyjmował do wiadomości. Teraz chcę wam pokazać jeszcze coś, coś, czego miałem nadzieję wam nie ujawniać.
Plótł, co mu ślina przyniosła na język, próbując odwrócić ich uwagę. Musiał udawać, że chodzi sobie po sali ot, tak sobie. Zatrzymał się nawet na sekundę, by przygładzić pogniecione ubranie i otrzeć pot z czoła. Mówiąc byle co, powoli przesuwał się w kierunku tunelu.
Był zaledwie w połowie drogi, kiedy magterowie się poruszyli.
Jeden z nich klęknął, dotknął trupa i wykrzyknął tylko jedno słowo:
— Martwy!
Brion nie czekał. Jednym susem wpadł do tunelu. Usłyszał grzechot małych pocisków uderzających w ścianę za jego plecami i, zanim skrył się za załomem muru, w ułamku sekundy dostrzegł wymierzone w siebie dmuchawki. Wbiegł na schody, przeskakując po trzy stopnie naraz.