Выбрать главу

Horda deptała mu po piętach, bezgłośnie i zaciekle. Nie był w stanie odsadzić się od nich i dzieląca ich odległość zaczynała się zmniejszać, choć usiłował wykrzesać ze zmęczonego ciała ostatnie siły. Teraz nie mógł użyć żadnego podstępu czy fortelu — mógł tylko zmykać ile sił w nogach tą samą drogą, którą tu przyszedł. Jedno poślizgnięcie na nieregularnych stopniach i będzie po wszystkim.

Ktoś był przed nim, w gęstym mroku. Dostrzegł ciemną sylwetką. Gdyby kobieta zaczekała jeszcze kilka sekund, zginąłby z pewnością, lecz zamiast dźgnąć go w chwili, gdy będzie mijał drzwi, popełniła błąd — wybiegła na schody nastawiając nóż, by przebić go, gdy się zbliży. Nawet nie zwalniając kroku, zręcznie uchylił się przed ciosem. Znalazłszy się za plecami kobiety odwrócił się i chwyciwszy ją w pasie, podniósł nad głowę.

Uniesiona w powietrze, wrzasnęła. Była to pierwsza ludzka reakcja, jaką zauważył u tych niesamowitych istot. Prześladowcy byli tuż, tuż, więc z całej siły cisnął w nich — kobietą. Z łoskotem potoczyli się po schodach, a on, korzystając z tych kilku bezcennych sekund, wydostał się na dach budowli.

Musiały istnieć jeszcze inne schody i wyjścia, ponieważ jeden z magterów stał już między Brionem a zejściem z murów uzbrojony i gotowy zabić go, gdy się zbliży. Biegnąc w kierunku przeciwnika, Brion włączył komunikator przy kołnierzu i krzyknął:

— Mam tu kłopoty! Czy możecie…

Strażnicy w pojeździe musieli niecierpliwie czekać na tę wiadomość. Zanim zdążył skończyć zdanie, usłyszał głuche uderzenie wystrzelonego z daleka pocisku. Disańczyk okręcił się i upadł. Na jego plecach szybko rozlewała się czerwona plama. Brion przeskoczył przez niego i pobiegł ku rampie.

— Następny to ja, wstrzymać ogień! — wrzasnął.

Obaj strażnicy zapewne już wcześniej nastawili celowniki teleskopowe swoich karabinów. Przepuścili Briona, po czym zasypali przejście gradem pocisków, które wyrywały kamienie i rykoszetowały z wizgiem. Brion nie zamierzał sprawdzać, czy ktoś próbował się przedrzeć przez zasłonę ognia; starał się jak najszybciej znaleźć na dole, w miarę możliwości nie wystawiając się na cel. Przez huk wystrzałów przebił się ryk silnika transporter skoczył naprzód. Nie mogąc już dokładnie celować, strzelcy przestawili broń na ogień ciągły i zasypali dach wieży gradem ołowiu.

— Przerwać… ogień…! — wysapał Brion, biegnąc ile sił w nogach.

Kierowca też działał precyzyjnie — dokładnie wyliczył moment przybycia na miejsce. Pojazd dotarł do podnóża fortecy w tej samej chwili, kiedy znalazł się tam Brion. W biegu wskoczył do środka. Nie musiał wydawać żadnego rozkazu. Upadł na fotel, gdy pojazd skręcił wzbijając chmurę pyłu i pomknął z powrotem w kierunku miasta.

Ostrożnie sięgnąwszy ręką, wysoki strażnik delikatnie wyjął z fałdy spodni Briona ostry kawałek drewna. Uchylił drzwi pojazdu i równie ostrożnie wyrzucił kolec z pojazdu.

— Wiem, że pana nie zadrasnął — powiedział — bo nadal pan żyje. Oni maczają te strzałki w truciźnie, która działa po dwunastu sekundach. Szczęściarz z pana!

Szczęściarz! Brion właśnie zaczął sobie uświadamiać, jakie miał szczęście, że udało mu się ujść z pułapki z życiem. I z informacjami. Teraz, kiedy wiedział nieco więcej o magterach, zadrżał na myśl o beztrosce, jaką okazał wchodząc do wieży bez obstawy i bez broni. Udało mu się przeżyć dzięki sile i zręczności — ale także dzięki nieprawdopodobnemu szczęściu. Dzięki tupetowi i szybkim nogom wyszedł cało z opresji, w jaką wpadł przez swoją beztroskę. Był zmęczony, poobijany i pokrwawiony, ale niezwykle zadowolony. Informacje o magterach, które zebrał, zaczynały się układać w teorię, mogącą wyjaśnić ich działania prowadzące do popełnienia zbiorowego samobójstwa. Potrzeba tylko trochę czasu, a elementy łamigłówki ułożą się w logiczną całość.

Drgnął, przestraszony, czując ostry ból w ramieniu i gubiąc wątek rozważań. Strzelec otworzył apteczkę i właśnie przemywał mu ranę środkiem aseptycznym. Cięcie było długie, ale płytkie. Gdy strażnik bandażował mu rękę, Brion zadygotał z zimna. Założył ciepły płaszcz. Klimatyzator skowyczał, pracowicie obniżając temperaturę.

Nikt ich nie ścigał. Kiedy czarna wieża zniknęła za horyzontem, strażnicy odprężyli się i zajęli czyszczeniem broni oraz porównywaniem celności swych strzałów. Cała ich niechęć do Briona zniknęła; zaczęli się nawet do niego uśmiechać. Od kiedy znaleźli się na tej planecie, po raz pierwszy mieli okazję odpowiedzieć wrogom strzałami.

Jazda zakończyła się bez niespodzianek. Brion był zaprzątnięty zupełnie nową teorią. Śmiała i zdumiewająca, zdawała się jednak jedynym pasującym do faktów wyjaśnieniem. Obracał ją w myślach na wszystkie strony, ale nawet jeśli w tym rozumowaniu były jakieś luki, to nie mógł ich znaleźć. Potrzebował obiektywnej opinii, a na Dis była tylko jedna osoba, która miała niezbędne do tego kwalifikacje.

Kiedy wszedł do laboratorium, Lea, pochylona nad binokularem niskorozdzielczego mikroskopu, była zajęta pracą. Na szkiełku podstawowym leżało coś małego, pozbawionego odnóży i drgającego. Słysząc kroki, podniosła głowę i uśmiechnęła się ciepło. Jej twarz, świecąca od maści przeciw oparzeniom, była ściągnięta ze zmęczenia i bólu.

— Muszę wyglądać okropnie — rzekła, dotykając policzka grzbietem dłoni. — Jak dobrze podlany tłuszczem i lekko przypieczony kawałek wołowiny.

Nagle opuściła rękę i oburącz ścisnęła jego dłoń. Ręce miała ciepłe i lekko wilgotne.

— Dziękuję, Brion — wykrztusiła.

Towarzystwo, w jakim się obracała na Ziemi, było bardzo cywilizowane, potrafiące dyskutować na każdy temat bez emocji czy zażenowania. Zazwyczaj ten styl pomagał jej iść przez życie, ale trudno w taki sposób dziękować komuś za uratowanie życia. Jakkolwiek próbowała to wyrazić, brzmiało jak przemowa z ostatniego aktu jakiejś historycznej sztuki. Jednak nie ulegało wątpliwości, co chciała powiedzieć. Oczy miała wielkie i czarne, o źrenicach rozszerzonych po lekach, jakie jej podano. Te oczy nie mogły kłamać, tak samo jak emocje, które u niej wyczuwał. Nic nie odpowiedział, tylko odrobinę dłużej przytrzymał jej dłonie w swoich.

— Jak się czujesz? — zapytał ze szczerym zainteresowaniem. — Powinnam czuć się okropnie — powiedziała, niedbale machnąwszy ręką. — A tymczasem wydaje mi się, że głowę mam w chmurach. Jestem tak nafaszerowana środkami przeciwbólowymi i pobudzającymi, że zaraz odlecę. Wydaje mi się, że ktoś znieczulił mi wszystkie nerwy w stopach i chodzę jak na dwóch kulach z waty. Dzięki, że wyrwałeś mnie z tego okropnego szpitala i dałeś coś do roboty.

Brionowi nagle zrobiło się przykro, że wyciągnął ją chorą z łóżka.

— Niech ci nie będzie przykro! — powiedziała Lea, zdając się czytać mu w myślach, na widok zawstydzenia malującego się na jego twarzy. — Nic mnie nie boli. Naprawdę. Tylko czasami lekko szumi mi w głowie i jestem trochę oszołomiona, nic poza tym. Przecież przyleciałam tu właśnie po to, żeby to robić. Prawdę mówiąc… Nie, to nie do opisania! Jakie to fascynujące zajęcie! Niemal warto było zostać upieczoną i ugotowaną.

Znów zajęła się mikroskopem. Kręcąc śrubą stolika umieściła okaz w polu widzenia.

— Biedny Ihjel miał rację, kiedy mówił, że ta planeta jest rajem dla egzobiologa. Oto głowonóg, bardzo podobny do Odostomia, lecz morfologicznie bardzo zmieniony w rezultacie pasożytniczego trybu…

— Może przypominasz sobie — Brion przerwał entuzjastyczny wykład, z którego rozumiał co drugie słowo — że Ihjel miał nadzieję, że zajmiesz się nie tylko środowiskiem, ale i żyjącymi w nim tubylcami? Mamy tu problem z Disańczykami, a nie z miejscową fauną.