— Ale ja właśnie się nimi zajmuję — upierała się Lea. Disańczycy wytworzyli niezwykle zaawansowaną formę komensalizmu. Ich egzystencja jest tak nierozdzielnie związana i połączona z innymi formami życia, że trzeba ją rozpatrywać łącznie z całym środowiskiem. Wątpię, czy ulegli tak daleko idącym zmianom zewnętrznym jak ta mała Odostomia na szkiełku, ale z pewnością znajdziemy wiele zmian i przystosowań psychologicznych. Któreś z nich może stanowić wyjaśnienie ich pędu do zbiorowego samobójstwa.
— To może być prawda, chociaż nie sądzę — powiedział Brion. — Dziś rano udałem się na małą wyprawę i odkryłem coś; co może mieć naprawdę istotne znaczenie.
Lea dopiero teraz zauważyła, że jest ranny. Jej otępiały od środków psychotropowych umysł był w stanie zajmować się tylko jedną myślą naraz, tak więc początkowo nie pojęła, co oznacza bandaż na ramieniu Briona i brud na jego twarzy.
— Byłem z wizytą — rzekł, uprzedzając jej pytanie. — Za wszystkie nasze kłopoty odpowiedzialni są magterowie, więc musiałem obejrzeć ich sobie przed podjęciem jakiejkolwiek decyzji. Nie było to zbyt przyjemne, ale dowiedziałem się tego, co chciałem wiedzieć. Oni radykalnie różnią się od innych Disańczyków. Miałem porównanie. Rozmawiałem z Ulvem, tubylcem, który ocalił nas na pustyni, i mogę go zrozumieć. Pod wieloma względami jest do nas zupełnie niepodobny, bo nie może być inaczej, skoro żyje w takim piekarniku, ale bezsprzecznie pozostał ludzką istotą. Dał nam wodę, kiedy jej potrzebowaliśmy, i sprowadził pomoc. Magterowie, arystokracja Dis, są jego całkowitym przeciwieństwem. To zgraja najbardziej bezwzględnych i krwiożerczych morderców, jakich możesz sobie wyobrazić. Kiedy się z nimi spotkałem, próbowali mnie zabić, zupełnie bez powodu. Ubiorem, zwyczajami i zachowaniem zdecydowanie różnią się od zwykłych Disańczyków. Co ważniejsze, magterowie są zimni, pozbawieni wszelkich ludzkich uczuć, jak gady. Nie wiedzą, co to miłość, nienawiść, gniew czy strach. Każdy z nich jest przerażającą, pozbawioną wszelkich emocji maszyną do myślenia i działania.
— Czy nie przesadzasz? — spytała Lea. — Mimo wszystko, nie możesz być tego pewien. Może nieokazywanie własnych uczuć leży w ich zwyczaju. Przecież każdy musi mieć jakieś uczucia, czy mu się to podoba, czy nie.
— Właśnie o to mi chodzi. Każdy oprócz magterów. Nie mogę się teraz wdawać w szczegóły, więc po prostu musisz mi wierzyć na słowo. Oni nawet w obliczu śmierci nie czują strachu czy nienawiści. To brzmi nieprawdopodobnie, ale to prawda.
Lea starała się otrząsnąć z otępienia wywołanego środkami uspokajającymi.
— Słabo dziś kojarzę — powiedziała. — Musisz mi wybaczyć. Jeżeli ci władcy są pozbawieni emocji, to mogłoby to tłumaczyć ich samobójcze skłonności. Jednak takie wyjaśnienie rodzi więcej nowych pytań niż dostarcza odpowiedzi. W jaki sposób stali się tacy? Wydaje się, że człowiek nie może nie mieć żadnych uczuć!
— O to chodzi. Człowiek nie może. Myślę, że ci tutejsi arystokraci, w przeciwieństwie do reszty Disańczyków, wcale nie są ludźmi. Myślę, że to jakieś inne istoty, na przykład roboty albo androidy. Sądzę, że żyją tu, udając normalnych ludzi.
Lea najpierw zaczęła się uśmiechać, ale przestała, gdy zobaczyła wyraz jego twarzy.
— Mówisz poważnie? — spytała.
— Nigdy nie mówiłem bardziej serio. Rozumiem, że podejrzewasz, iż dziś rano uderzono mnie w głowę o jeden raz za dużo. A jednak to jedyna koncepcja, jaka wydaje mi się rozsądna i pasująca do wszystkich faktów. Najważniejszy jest jeden problem, który trzeba przemyśleć, jeżeli chcemy wysunąć jakąkolwiek teorię. Chodzi o całkowitą obojętność magterów wobec śmierci, zarówno swojej jak cudzej. Czy to normalne dla ludzkich istot?
— Nie, ale mogę zaproponować kilka możliwych wyjaśnień, które lepiej wziąć pod uwagę przed przyjęciem wersji o obcej formie życia. Może to jakaś mutacja albo dziedziczna choroba, która zdeformowała lub zdegenerowała ich umysły.
— Czyż nie byłaby to samoeliminacja stojąca w sprzeczności z wszelkimi prawami przyrody? — zapytał Brion. — Ludziom, którzy umierają przed osiągnięciem dojrzałości, trudno byłoby przekazać mutację potomstwu. Jednak nie nadużywajmy argumentu o samoeliminacji. Uważam, że ich w ogóle trudno zaakceptować jako całość. Każdą ich pojedynczą cechę można by wyjaśnić, ale nie cały ich zbiór. A co z kompletnym brakiem emocji? Lub ich sposobem ubierania się i zamiłowaniem do tajemniczości? Zwykły Disańczyk nosi spódniczkę, natomiast magterowie zakrywają niemal całe ciało. Mieszkają w swoich czarnych wieżach, których nigdy nie opuszczają inaczej jak grupowo. Zawsze usuwają gdzieś zwłoki swoich zmarłych, tak aby nie można było ich zbadać. Pod każdym względem zachowują się, jakby byli obcą rasą i myślę, że są.
— Załóżmy przez chwilę, że ta teoria o Obcych jest prawdziwa. Jak się tu dostali? I dlaczego nikt prócz nich o tym nie wie?
— To dość łatwo wytłumaczyć — upierał się Brion. — Na tej planecie nie zachowały się żadne źródła historyczne. Po Upadku, kiedy garstka pozostałych przy życiu osadników próbowała tu przetrwać, Obcy mogli wylądować i przejąć władzę. Mogli stłumić wszelki opór. Kiedy liczebność populacji zaczęła rosnąć, najeźdźcy stwierdzili, że są w stanie wszystko kontrolować, trzymając się na uboczu, tak aby nikt nie zauważył, jak bardzo są odmienni.
— A czemu mieliby się tym martwić? — pytała Lea. — Jeżeli są tak obojętni wobec śmierci, to nie powinni się przejmować opinią publiczną czy niechęcią do obcych. Czemu mieliby się trudzić i stosować tak skomplikowany kamuflaż? A jeżeli przybyli z innej planety, to co się stało z poziomem nauki, który im to umożliwił?
— Spokojnie — powiedział Brion. — Wiem zbyt mało, by próbować choćby odgadnąć odpowiedzi na połowę tych pytań. Po prostu próbuję dopasować jakąś logiczną teorię do faktów. A fakty są bezsporne. Magterowie są tak odczłowieczeni, że śniliby mi się po nocach, gdybym miał teraz czas na spanie. Potrzebujemy więcej dowodów.
— A więc zdobądź je — podsumowała Lea. — Nie każę ci popełniać morderstwa, ale mógłbyś zabawić się w grabarza. Daj mi skalpel do ręki i jednego z tych twoich przyjemniaczków na stół, a zaraz powiem ci, kim on jest i czym nie jest.
Znów zajęła się mikroskopem i nachyliła nad okularem. Brion pomyślał, że Lea ma rację. Dis pozostało tylko trzydzieści sześć godzin życia, więc śmierć jednostek nie powinna nikogo obchodzić. Musiał znaleźć martwego magtera, a jeśli okaże się to niemożliwe, zdobędzie zwłoki używając przemocy. Jak na zbawcę planety, miał wykazać dość szczególną formę troski o tutejsze prawa obywatelskie. Stał za pochłoniętą pracą dziewczyną, przyglądając się jej w zadumie. Lekko kręcone włosy zakrywały jej kark. Nieoczekiwanie, w sposób typowy dla ludzkiego umysłu, przeskoczył myślą od śmierci do spraw życia i poczuł nieprzepartą ochotę, by delikatnie popieścić tę szyję, poczuć miękkość kobiecego ciała… Wepchnąwszy ręce do kieszeni, szybko podszedł do drzwi.
— Odpocznij trochę — zawołał na odchodnym. — Wątpię, czy to robactwo dostarczy ci jakiejś odpowiedzi. Zobaczę, czy uda mi się znaleźć dla ciebie jakiegoś dorosłego osobnika.
— Prawda może kryć się wszędzie. Dopóki nie wrócisz, zajmę się tym tutaj — odpowiedziała, nie podnosząc głowy znad mikroskopu.
Na górze, na poddaszu, był dobrze wyposażony pokój łączności. Brion zauważył go, kiedy po raz pierwszy robił obchód budynku. Dyżurny operator miał na głowie słuchawki — chociaż tylko jedna z nich zakrywała mu ucho — i prowadził nasłuch na różnych długościach fal. Zdjąwszy buty, oparł nogi o kant stołu, a w wolnej ręce trzymał ogromną kanapkę. Na widok Briona wybałuszył oczy i zerwał się z fotela.