Выбрать главу

Na ulicy było ciemniej niż w poprzednie noce. Brion zmarszczył brwi i przesunął rękę bliżej kolby miotacza. Ktoś wyłączył wszystkie światła w okolicy. W nikłym świetle gwiazd dostrzegł czarny kształt transportera.

— Brion Brandd? — z wnętrza pojazdu dobiegł ochrypły głos. — Wsiadaj.

Silnik ryknął, gdy tylko Brion zamknął drzwi. Transporter z wyłączonymi światłami przemknął przez miasto i skierował się ku pustyni. Mimo zwiększonej prędkości kierowca nadal prowadził po ciemku, odnajdując drogę lekkimi ruchami kierownicy. Wjechał po stromym zboczu i znalazłszy się na płaskim szczycie, wyłączył silnik. Ani kierowca, ani Brion przez cały czas nie odezwali się słowem.

Pstryknął przełącznik i zapaliły się światła deski rozdzielczej. W ich słabym blasku rysował się orli profil kierowcy. Gdy Nyjordczyk się poruszył, Brion zobaczył, że ma do czynienia z garbusem. Wypadek lub skaza genetyczna wygięły mu kręgosłup, pochylając go w wiecznym, niskim ukłonie. Zniekształcone ciała były rzadkością — to było pierwszym, jakie Brion ujrzał w życiu. Zastanawiał się, jaka przedziwna seria przypadków uniemożliwiła Nyjordczykowi skorzystanie z pomocy medycznej. Być może to właśnie tłumaczyło gorycz i ból w głosie mężczyzny.

— Czy tęgie głowy z Nyjordu pofatygowały się i poinformowały was, że skrócili termin o jeszcze jeden dzień? — zapytał. — I że nadchodzi koniec tego świata?

— Tak, wiem o tym — odparł Brion. — Właśnie dlatego zwróciłem się o pomoc do waszej grupy. Nasz czas upływa zbyt szybko.

Mężczyzna nie odpowiedział; mruknął coś pod nosem, całą uwagę skupiając na piskach radaru i jarzących się ekranach. Elektroniczne zmysły pojazdu badały okolicę, gdy przeszukiwał wszystkie zakresy, sprawdzając, czy nie są śledzeni.

— Dokąd jedziemy? — zapytał Brion.

— Na pustynię — kierowca zrobił nieokreślony gest ręką. Do naszej kwatery głównej. Ponieważ jutro i tak wszystko diabli wezmą, sądzę, że mogę ci powiedzieć, że to nasz jedyny obóz. Są tam nasze pojazdy, nasi ludzie i cała nasza broń. Hys też tam jest. On nami dowodzi. Jutro wszystko przepadnie, razem z tą przeklętą planetą. Czego od nas chcesz?

— Czy nie powinienem tego powiedzieć Hysowi?

— Jak uważasz.

Zadowolony z wyniku poszukiwań, kierowca ponownie zapuścił silnik i pomknął przez pustynię.

— My jesteśmy armią ochotników i nie mamy tajemnic przed sobą, tylko przed tymi głupcami tam, w domu, którzy zamierzają zniszczyć ten świat.

W jego słowach była gorycz, której nawet nie starał się ukryć. — Spierali się i zwlekali z decyzją tak długo, że teraz muszą popełnić masowe morderstwo.

— Z tego co słyszałem, myślałem, że jest akurat na odwrót. Oni nazywają Armię Nyjordu terrorystami.

— Jesteśmy nimi, ponieważ jesteśmy armią i toczymy wojnę. Idealiści w domu pojęli to, kiedy było już za późno. Gdyby popierali nas od początku, rozwalilibyśmy i przeszukali każdą czarną fortecę na Dis, aż znaleźlibyśmy bomby. Jednak to oznaczałoby niepotrzebne zniszczenia i ofiary. Do tego nie mogli dopuścić. Teraz zabiją wszystkich i zniszczą wszystko.

Włączył światła na desce rozdzielczej na krótką chwilę, wystarczającą, by odczytać kierunek na kompasie, i Brion dostrzegł malującą się na jego twarzy udrękę.

— To jeszcze nie koniec — powiedział Brion. — Został nam jeszcze jeden dzień i myślę, że wpadłem na coś, co może zapobiec wojnie i konieczności zrzucania jakichkolwiek bomb.

— Ty kierujesz tu Fundacją Rozdawaczy Darmowego Chleba i Koców, tak? Na co zda się wasza banda, gdy dojdzie do strzelaniny?

— Na nic. Jednak może uda nam się do niej nie dopuścić. Jeżeli próbujesz mnie zdenerwować, to nie trudź się. Mam bardzo wysoki próg irytacji.

Kierowca skwitował to niewyraźnym pomrukiem, zmniejszając szybkość, gdyż pojazd przejeżdżał właśnie przez skalne rumowisko.

— Czego chcesz? — zapytał.

— Chcemy szczegółowo zbadać jakiegoś magtera. Żywego lub martwego, to bez różnicy. Nie macie przypadkiem jednego na zbyciu?

— Nie. Walczyliśmy z nimi dość często, ale zawsze na ich terenie. Zostawali tam ich zabici, często i nasi. Zresztą, na co to wam? Trup nie powie, gdzie są bomby albo generator podprzestrzeni.

— Nie widzę powodu, aby ci to tłumaczyć, chyba że ty tu dowodzisz. Ty jesteś Hys, prawda?

Kierowca mruknął coś gniewnie i przez chwilę w milczeniu prowadził pojazd. W końcu zapytał:

— Dlaczego tak myślisz?

— Nazwij to przeczuciem. Po pierwsze, nie zachowujesz się jak kierowca. Oczywiście, wasza armia może się składać z samych generałów, ale wątpię, aby tak było. Wiem też, jak mało czasu nam pozostało. To długa jazda i byłaby to lekkomyślność, gdybyś siedział tam, na pustyni, i czekał, aż przyjadę. Prowadząc transporter, możesz podjąć decyzję w trakcie jazdy. Musisz zadecydować, czy mi pomożesz, czy nie. Prawda?

— Tak, ja jestem Hys. Jednak nie odpowiedziałeś jeszcze na moje pytanie. Po co wam ciało?

— Zamierzamy je pokroić i dobrze sobie obejrzeć. Sądzę, że magterowie nie są ludźmi. Są czymś, co żyje wśród ludzi i ma ludzką postać, ale człowiekiem nie jest.

— Przybysze z kosmosu?

W głosie Hysa wyczuwało się mieszaninę zaskoczenia i pogardy.

— Być może. Okaże się po sekcji.

— Jesteś głupi albo niekompetentny — rzekł Hys ze złością. — Upał rozmiękczył ci mózg. Nie wezmę udziału w takim absurdalnym przedsięwzięciu.

— Musisz — powiedział Brion zdziwiony swoim spokojem. Za obraźliwymi słowami tamtego wyczuwał żywe zainteresowanie. — Nie muszę ci nawet wyjaśniać dlaczego. Za dwadzieścia cztery godziny nastąpi koniec tego świata, a ty nie możesz temu zapobiec. Być może mój plan się powiedzie, więc nie możesz go zlekceważyć, jeśli mówiłeś szczerze. Albo jesteś mordercą zabijającym Disańczyków dla przyjemności, albo naprawdę chcesz zapobiec wojnie. Jak jest?

— Będziesz miał swoje zwłoki — zgrzytnął Hys, ostrym skrętem omijając skałę. — Nie dlatego, że wierzę, by miało to coś dać, ale dlatego, że nie widzę nic złego w zabiciu jeszcze jednego magtera. Bez problemu możemy włączyć twój plan w naszą operację. To ostatnia noc, więc rzucam wszystkie nasze oddziały do akcji. Przed świtem rozbijemy tyle wież magterów, ile się da. Jest nikła szansa, że możemy coś odkryć. Działamy na oślep, ale tylko tyle możemy zrobić. Moja grupa czeka. Możesz jechać z nami. Inni wyruszyli wcześniej. Uderzymy na wieżę znajdującą się po tej stronie miasta. Już kiedyś ją zaatakowaliśmy i przechwyciliśmy wiele lekkiej broni, którą tam zmagazynowali. Są spore szanse na to, że mogli być na tyle głupi, żeby znów coś tam trzymać. Czasami magterowie zdają się być zupełnie pozbawieni wyobraźni.

— Nie masz pojęcia, jak bliski jesteś prawdy — powiedział Brion.

Pojazd zwolnił. Dotarli właśnie do wyniosłej góry o płaskim szczycie, wznoszącej się stromo wśród piasków. Z chrzęstem przejechali po kamieniach, nie zostawiając śladów. Na tablicy kontrolnej błysnęło światełko. Hys natychmiast zatrzymał transporter i wyłączył silnik. Wygramolili się na zewnątrz, przeciągając się i trzęsąc w zimnym, nocnym powietrzu.

W cieniu urwiska panowała ciemność, tak że szli wymacując drogę wśród spiętrzonych głazów. Brion skrzywił się i osłonił oczy, gdy oślepił go nagły błysk światła. Opodal dostrzegł zarys mruczącego cicho projektora maskującego, wytwarzającego wachlarzowatą kurtynę drgań absorbujących całe promieniowanie świetlne, jakie na nią padło. Ten niewiarygodnie gęsty mrok tworzył światłoszczelną ścianę zasłaniającą niewielką kotlinę u stóp urwiska. W jej zagłębieniu, pod skalnym nawisem stały trzy otwarte transportery. Duże, opancerzone wozy, pomalowane w szare plamy. Wokół nich leżeli mężczyźni, rozmawiając i czyszcząc broń. Na widok Hysa i Briona rozmowy urwały się.