— Przygotować się do wymarszu! — zawołał Hys. Zaatakujemy teraz, według wcześniej ustalonego planu. Dajcie mi tu Telta.
Kiedy mówił do swoich ludzi, jego głos stał się nieco mniej szorstki. Rośli żołnierze Nyjordu natychmiast wykonali polecenie dowódcy. Każdy z nich przewyższał go o głowę, a niektórzy o dwie, lecz bez wahania wypełniali jego rozkazy. Oni byli siłą uderzeniową Nyjordu — on był mózgiem.
Krępy, silnie zbudowany mężczyzna podbiegł do Hysa i zasałutował mu niedbałym ruchem ręki. Uginał się pod ciężarem ładownic i elektronicznych urządzeń, którymi był obwieszony. Kieszenie miał powypychane różnymi narzędziami i częściami zapasowymi.
— To jest Telt — powiedział Brionowi Hys. — Zajmie się tobą. Telt to mój oddział obsługi technicznej. Bierze udział we wszystkich akcjach i bada swoimi przyrządami wnętrza disańskich fortów. Jak do tej pory nie znalazł śladu generatora podprzestrzeni czy nadmiernej radioaktywności mogącej wskazywać na obecność bomb. Ponieważ obaj jesteście bezużyteczni, zaopiekujecie się sobą. Weźmiecie wóz, którym przyjechaliśmy.
Szeroka twarz Telta rozciągnęła się w żabim uśmiechu. Głos miał ochrypły i gardłowy.
— Czekaj no. Tylko czekaj! Pewnego dnia te igły wychylą się i skończą się wszystkie nasze kłopoty. Co mam robić z tym obcym?
— Dostarczysz mu trupa magtera — powiedział Hys. Zawieź to, dokąd zechce, a potem zamelduj się tutaj. Zmarszczył brwi. — Pewnego dnia twoje igły wychylą się! Ty głupcze, to ostatni dzień.
Odwrócił się i machnięciem ręki nakazał swoim ludziom wsiąść do transporterów.
— Lubi mnie — powiedział Telt, dopinając ostatnie elementy swojego ekwipunku. — Poznać to po tym, że mi wymyśla. On jest wielkim człowiekiem, ten Hys, ale przekonali się o tym, kiedy już było za późno. Podaj mi ten miernik, dobrze?
Brion poszedł za technikiem i pomógł mu załadować sprzęt do transportera. Gdy większe wozy wyłoniły się z ciemności, Telt zawrócił i ruszył za nimi. Kolumna mozolnie posuwała się wśród porozrzucanych głazów, aż wyjechali na pustynię i jej nie kończące się szeregi wydm. Wozy rozwinęły się w tyralierę i popędzili do celu.
Telt mruczał coś do siebie pod nosem, prowadząc pojazd. Nagłe przestał i spojrzał na Briona.
Po co wam martwy Disańczyk?
— Jest taka teoria — odparł sennie Brion. Podrzemywał w fotelu, korzystając z okazji, by wypocząć przed atakiem. Nadal szukam sposobu uniknięcia ostateczności.
— Ty i Hys — powiedział z satysfakcją Telt. — Para idealistów. Próbujecie zapobiec wojnie, której nie wszczynaliście. Nie chcieli go słuchać. Od początku przewidział, czym się to skończy, i miał rację. Zawsze uważali, że jego pomysły są takie jak jego wygląd. Dorastał samotnie w górskim obozowisku, a kiedy w końcu zszedł z gór, jego krzyż był zbyt skrzywiony, żeby go wyprostować. Tak samo jego idee. Stał się autorytetem w sprawach wojny. Ha! Wojna na Nyjordzie! To jak być w piekle specjalistą od robienia lodu. Jednak Hys wiedział o tym wszystko, chociaż nigdy nie pozwolili mu wykorzystać jego wiedzy. Zamiast niego zrobili dowódcą dziadziusia Kraffta.
— Ale Hys dowodzi teraz Armią Nyjordu?
— Sami ochotnicy: było nas zbyt mało i zbyt mało mieliśmy pieniędzy. Za mało i cholernie za późno, aby coś zdziałać. Powiem ci, że staraliśmy się najlepiej, jak umieliśmy, ale to nie mogło wystarczyć. I za to nazwali nas rzeźnikami. — W głosie Telta zabrzmiała głęboka uraza, której nie potrafił ukryć. — W domu myślą, że lubimy zabijać. Uważają nas za wariatów. Nie są w stanie zrozumieć, że robimy jedyną rzecz, jaką można…
Urwał, szybko naciskając na hamulce i wyłączając silnik. Wszystkie transportery zatrzymały się. Przed nimi, ledwie widoczna za wydmami, wznosiła się sylwetka czarnej wieży.
— Dalej idziemy pieszo — rzekł Telt, wstając i prostując się. — Możemy się nie spieszyć, bo inni chłopcy pójdą przodem i utorują nam drogę. Później ty i ja wejdziemy do podziemi sprawdzić radiację i znaleźć ci przystojnego nieboszczyka.
Najpierw idąc, a potem — kiedy wydmy przestały dawać jakąkolwiek osłonę — pełznąc, podeszli pod disańską fortecę. Przed nimi posuwał się rząd ciemnych postaci, który zatrzymał się dopiero wtedy, gdy dotarli pod kruszące się, czarne mury. Nie skorzystali z wiodącej w górę rampy, lecz wprost po pionowej ścianie wspięli się na blanki.
— Wyrzutniki lin — szepnął Telt. — Pocisk zakotwicza się w ścianie, kiedy w nią uderza. To jakiś szybko schnący klej. Wtedy nasi ruszają w górę na wciągarkach. Hys to wymyślił.
— Czy my też wejdziemy w ten sposób? — zapytał Brion. — Nie, my się nie wspinamy. Mówiłem ci, że już raz atakowaliśmy ten fort. Znam rozkład pomieszczeń.
Mówiąc szedł wzdłuż muru, dokładnie licząc kroki. — To powinno być tutaj.
W powietrzu rozległ się przenikliwy świst i ze szczytu budowli magterów wytrysnął pióropusz ognia. W górze rozległy się serie z broni automatycznej. Coś przeleciało przez gęsty mrok i z tępym łoskotem uderzyło o ziemię.
— Zaatakowali! — krzyknął Telt. — Musimy się przebić teraz, kiedy wszystkie te świry są zajęte na górze.
Z jednej ze swych licznych ładownic wyjął talerzowaty przedmiot i mocno przytwierdził go do ściany. Przekręcił coś i pociągnął, po czym gestem kazał Brionowi przypaść do ziemi.
— Ładunek kierunkowy. Powinien wybuchnąć do środka, ale nigdy nie można mieć pewności.
Ziemia pod nimi zadrżała i gigantyczna pięść z głuchym łomotem wywaliła dziurę w murze. Kiedy chmura kurzu i dymu rozwiała się, dostrzegli ciemny otwór w skale: przejście wybite przez ukierunkowany podmuch eksplozji. Telt poświecił do środka, ukazując zasypaną gruzem komnatę.
— Jeżeli któryś opierał się o tę ścianę, to z jego strony nic już nam nie grozi. Jednak lepiej wejdźmy do tego gniazda czarnych os i wyjdźmy z niego, zanim ci z góry zejdą sprawdzić, co się tu stało.
Podłoga była gęsto usłana gruzem, o który potykali się idąc. Telt wskazał latarką dalszą drogę — ostro schodzącą w dół rampę.
— Podziemne komory wydrążone w skale. Zawsze chowają w nich…
Dymiąca, czarna kula wyleciała łukiem z głębi tunelu i upadła u ich stóp. Telt rozdziawił usta, ale pocisk nie zdążył jeszcze spaść na ziemię, gdy Brion już skoczył naprzód. Jednym celnym kopnięciem odesłał kulę w czarny otwór korytarza. Telt runął na ziemię idąc w ślady Briona, zaś niżej wykwitł pomarańczowy błysk eksplozji. Po ścianach i suficie zagrzechotały odłamki.
— Granaty! — jęknął Telt. — Dotychczas użyli ich tylko raz. Nie mogą ich mieć wiele. Muszę ostrzec Hysa.
Wepchnął wtyk laryngofonu w gniazdko radiostacji, którą miał na plecach i zaczął szybko mówić. W dole coś się poruszyło i Brion zasypał otwór tunelu gradem pocisków.
— Nasi na górze też mają problemy! Musimy się wycofać. Idź naprzód, ja będę cię osłaniał.
— Przyszedłem tu po mojego Disańczyka i nie odejdę, póki go nie dostanę.
— Jesteś szalony! Zginiesz, jeśli tu zostaniesz!
Mówiąc to, Telt gramolił się w kierunku wywalonego w ścianie otworu. Był odwrócony plecami, gdy Brion strzelił. Magterowie pojawili się cicho jak duchy. Zaatakowali nie wydawszy dźwięku, z twarzami pozbawionymi wyrazu wpadając w strumień kul. Dwaj, przecięci serią na pół, zginęli od razu, trzeci upadł u stóp Briona, ranny, przeszyty dwoma pociskami, umierający, ale wciąż żywy. Zostawiając za sobą ślady krwi, chwiejnie nacierał na Briona, unosząc rękę uzbrojoną w nóż. Brion stał bez ruchu. Ile razy można mordować jednego człowieka? I czy to był człowiek? Ciało i umysł Anvharczyka buntowały się przeciw zabijaniu: niemal wolał umrzeć sam niż zabić jeszcze raz.