Выбрать главу

— Co się dzieje? — pytał Telt. — Kto to powiedział?

— Tubylec, ten przed nami. Uratował mi życie na pustyni i myślę, że jest po naszej stronie. Mimo że jest rodowitym Disańczykiem, rozumie fakty, których nie mogą pojąć magterowie. Wie, co czeka tę planetę.

Brion mówił byle co, żeby zająć czymś umysł i nie pozwolić dojść do głosu szaleńczej nadziei. Nie było żadnej nadziei.

Ulv szedł powoli i swobodnie ulicami, nie oglądając się za siebie. Jechali za nim, trzymając się najdalej jak mogli, ani na chwilę nie tracąc go z oczu. Przy opuszczonych magazynach pozaplanetarnych korporacji kręciło się niewielu przechodniów. Ulv zniknął w jednym z budynków, w drzwiach, nad którymi widniał napis „LIGHT METALS TRUST LTD”. Telt zwolnił.

— Nie stawaj tutaj — powiedział Brion. — Przejedź za róg i tam się zatrzymaj.

Brion zwinnie wyskoczył z wozu. Wokół nie było żywej duszy. Wolno wrócił do rogu i spojrzał na ulicę, którą przyjechali. Była nagrzana słońcem, cicha i pusta.

Z bramy magazynu wychynął nagle czarny prostokąt i machająca do Briona ręka. Anvharczyk gestem kazał Teltowi ruszać i wskoczył w biegu do transportera.

— W te otwarte drzwi, szybko, zanim ktoś nas zobaczy! Wóz śmignął rampą w dół, do mrocznego wnętrza i brama zamknęła się za nimi bezszelestnie.

— Ulv! Co jest? Gdzie jesteś? — zawołał Brion, wytężając wzrok.

Obok pojawiła się nievyraźna sylwetka.

— Jestem tu.

— Czy… — Brion nie był w stanie dokończyć zdania.

— Słyszałem o napadzie. Magterowie wezwali wszystkich, których mogli zwołać, żeby pomogli im nieść materiały wybuchowe. Poszedłem z mmi. Nie mogłem ich powstrzymać, a me było czasu, aby ostrzec tych w budynku.

— A więc oni wszyscy nie żyją?

— Tak — skinął głową Ulv. — Z jednym wyjątkiem. Mogłem uratować tylko jedną osobę, więc wziąłem kobietę, z którą byłem na pustyni. Ona jest teraz tutaj. Kiedy ją wynosiłem, była ranna, ale niezbyt ciężko.

Brion poczuł niewyobrażalną ulgę, której towarzyszyło poczucie winy. Nie powinien się cieszyć, skoro miał świeżo w pamięci śmierć wszystkich pracowników fundacji. A jednak był szczęśliwy.

— Zaprowadź mnie do niej — powiedział.

Nagle poczuł lęk. Może to była pomyłka? Może Ulv uratował jakąś inną kobietę?

Ulv prowadził ich przez pustą halę, Brion szedł tuż za nim, z trudem powstrzymując się od poganiania go. Kiedy zobaczył, że Disańczyk kieruje się w stronę biura po przeciwnej stronie, wyprzedził go i ruszył biegiem.

To była Lea. Leżała nieprzytomna na kanapie, pot perlił jej się na twarzy, jęczała i rzucała się, nie otwierając oczu.

— Dałem jej sover, a potem owinąłem płaszczem, tak żeby nikt nie widział — rzekł Ulv.

Telt był tuż za nimi, zaglądając przez otwarte drzwi.

— Sover to narkotyk, który uzyskują z jednej ze swoich roślin — wyjaśnił. — Znamy go aż za dobrze. W małych dawkach jest dobrym środkiem znieczulającym, ale w większych to silna trucizna. W wozie mam antidotum, zaczekaj, zaraz przyniosę.

Brion usiadł obok Lei i otarł jej twarz z brudu i potu. Obwódki pod jej oczyma były niemal czarne, a delikatna twarzyczka wydawała się jeszcze mniejsza. Jednak żyta — i tylko to wydawało się ważne.

Napięcie trochę zelżało i Brion zaczął znowu myśleć gorączkowo. Nadal miał do wykonania zadanie. Po tych ostatnich przejściach Lea powinna leżeć w szpitalu, ale to było niemożliwe. Będzie musiał postawić ją na nogi i zapędzić z powrotem do pracy. Wciąż jeszcze można było znaleźć odpowiedź. Z każdą sekundą z Dis uchodziło życie.

— Za chwilę będzie jak nowa — powiedział Telt, z trzaskiem stawiając ciężką apteczkę. Spojrzał czujnie na opuszczającego pokój Ulva. — Hys powinien wiedzieć o tym renegacie. Może się przydać jako szpieg lub informator, chociaż, oczywiście, jest już za późno, żeby coś zrobić, więc do diabła z tym.

Wyjął z apteczki automatyczną strzykawkę podobną do pistoletu i wybrał numer na jej tarczy.

— Teraz podwiń jej rękaw, a ja przywrócę ją do życia. Przycisnął do ramienia Lei kielichowatą lufę sterylizatora i nacisnął spust. Iniektor cicho zamruczał, kończąc pracę głośnym brzęknięciem.

— Czy środek działa szybko? — spytał Brion.

— Po paru minutach. Daj jej poleżeć spokojnie, a dojdzie do siebie.

W przejściu pojawił się Ulv.

— Morderca! — syknął.

W ręce miał dmuchawkę, uniesioną w pół drogi do ust.

— Był w wozie, widział…! — krzyknął Telt i chwycił za broń.

Brion skoczył między nich, podnosząc ręce.

— Stójcie! Dość zabijania! — krzyknął po disańsku i pogroził pięścią Teltowi. — Jeśli strzelisz, wepchnę ci tę broń do gardła.

Odwrócił się i spojrzał na Ulva, który nadal nie przytknął dmuchawki do ust. To był dobry znak — Disańczyk był nadal niezdecydowany.

— Widziałeś ciało w pojeździe, Ulv. Zatem wiesz, że należy do magtera. Ja go zabiłem, ponieważ wolę zabić jednego, dziesięciu albo stu ludzi, niż pozwolić, by zginęli wszyscy na tej planecie. Zabiłem go w uczciwej walce, a teraz chcę zbadać jego ciało. W magterach jest coś bardzo dziwnego i obcego, sam o tym wiesz. Jeżeli dowiem się, co to takiego, może uda nam się zapobiec wojnie i zbombardowaniu Nyjordu.

Ulv — wciąż był nieufny, ale opuścił dmuchawkę.

— Chciałbym, żeby nie było ludzi z nieba — powiedział. Chciałbym, żeby żaden z was nigdy tu nie przybył. Wszystko było dobrze, dopóki się nie zjawiliście. Magterowie byli najsilniejsi i oni zabijali, ale też pomagali. Teraz chcą toczyć wojnę waszą bronią, a wy za to chcecie zabić mój świat. I chcesz, żebym ci pomagał!

— Nie mnie. Sobie — powiedział ze znużeniem Brion. Nie ma powrotu do przeszłości. Może na Dis byłoby lepiej bez kontaktu z obcymi planetami. Może nie. W każdym razie musicie o tym zapomnieć. Macie teraz kontakt z resztą galaktyki, na dobre czy złe. Macie też problem do rozwiązania, a ja jestem tu po to, żeby wam w tym pomóc.

Mijały sekundy. Ulv stał nieruchomo, próbując się oswoić z tymi zupełnie dla niego nowymi myślami. Czy zabijanie może powstrzymać śmierć. Czy mógł pomóc swemu ludowi pomagając przybyszom walczyć i zabijać? Jego świat zmienił się i Ulvowi nie podobało się to. Musiał się zdobyć na gigantyczny wysiłek, by zmienić się razem z nim.

Gwałtownym ruchem wepchnął dmuchawkę za rzemienny pas, odwrócił się i wyszedł.

— To zbyt wiele jak na moje nerwy — rzekł Telt, wpychając broń do kabury. — Nie masz pojęcia, jaki będę szczęśliwy, kiedy to cholerstwo wreszcie się skończy. Wszystko mi jedno, niech nawet rozwalą tę planetę. Mam dość.

Poszedł do transportera, nie spuszczając z oka siedzącego pod ścianą Disańczyka.

Brion ponownie odwrócił się do Lei, która wpatrywała się w sufit szeroko otwartymi oczami.

— Biegiem — powiedziała bezbarwnym głosem, który zdawał mu się głośniejszy od krzyku. — Przebiegli obok otwartych drzwi mojego pokoju i widziałam, jak zabili doktora Stine’a. Po prostu zarżnęli go jak zwierzę i posiekali na kawałki. Później jeden wszedł do mojego pokoju i tylko tyle pamiętam.

Powoli obróciła głowę i spojrzała na Briona.

— Co się stało? Jak się tu znalazłam?

— Oni… oni nie żyją — powiedział. — Wszyscy. Po napadzie Disańczycy wysadzili budynek w powietrze. Ocalałaś tylko ty. To Ulv wszedł do twego pokoju, ten sam, którego spotkaliśmy na pustyni. Zabrał cię stamtąd i ukrył tu, w mieście.

— Kiedy odlatujemy? — spytała tym samym pustym głosem, odwracając się twarzą do ściany. — Kiedy startujemy?