Выбрать главу

— Dziś jest ostatni dzień. Termin upływa o północy. Krafft przyśle po nas statek, kiedy będziemy gotowi. Jednak wciąż mamy tu zadanie do wykonania. Mam te zwłoki. Zbadasz je. Musimy dowiedzieć się, czy magterowie…

— Nic już nie można zrobić, jedynie opuścić tę planetę mówiła bezbarwnym, monotonnym głosem. — Są granice ludzkich możliwości. Ja zrobiłam, co w mojej mocy. Proszę, każ im przysłać statek Chcę zaraz odlecieć.

Brion przygryzł wargę w bezsilnej złości. Nic nie było w stanie wyrwać jej z apatii, w jakiej się pogrążyła. Za dużo wstrząsów, za wiele strachu w zbyt krótkim czasie. Ujął ją pod brodę i obrócił twarzą ku sobie. Nie opierała się, ale oczy miała błyszczące od łez, grube krople spływały jej po policzkach.

— Zabierz mnie do domu, Brion. Proszę, zabierz mnie do domu.

Odgarnął jej z czoła wilgotne kosmyki włosów i uśmiechnął się z wysiłkiem. Cenny czas uciekał coraz szybciej, a on nie wiedział, co robić. Sekcja musiała zostać przeprowadzona — ale nie mógł zmusić do tego Lei. Rozejrzał się za apteczką i stwierdził, że Telt zaniósł ją z powrotem do wozu. Może znajdzie się w niej coś, co pomoże Lei — jakiś środek uspokajający.

Telt poustawiał kilka swoich przyrządów na pulpicie nawigacyjnym i przez kieszonkową lupę oglądał jakąś taśmę. Podskoczył nerwowo i schował ją za siebie, gdy usłyszał hałas, lecz uspokoił na widok Briona.

— Myślałem, że to tamten czubek przychodzi się rozejrzeć szepnął. — Może ty mu ufasz, ale ja nie. Nie mogę nawet użyć radia. Wynoszę się stąd. Muszę to powiedzieć Hysowi!

— Co chcesz mu powiedzieć?! — spytał ostro Brion. — Co to za tajemnica?

Telt podał mu lupę i taśmę.

— Spójrz na tę taśmę zapisu z mojego licznika promieniowania. Czerwone, pionowe kreski to — pięciominutowe przedziały czasu, a ta falująca, czarna linia oznacza poziom radioaktywności. Tu linia idzie w górę i w dół, to wtedy zaatakowaliśmy fort. Różnica temperatury piasku i skały.

— A co oznacza ten wielki znak na środku?

— Wypada dokładnie w czasie naszej wizyty w tym gabinecie grozy! Kiedy weszliśmy przez otwór do wieży! — Telt nie potrafił ukryć podniecenia.

— Czy to oznacza, że…

— Nie wiem. Nie jestem pewny. Muszę porównać to z innymi taśmami, jakie mam w bazie. Może to ściany samej wieży. Niektóre z tutejszych skał mają wysoki poziom naturalnej promieniotwórczości. Może stała tam skrzynia przyrządów z fosforyzującymi tarczami. Albo jedna z tych taktycznych bomb atomowych, jakie już na nas rzucali. Jakiś handlarz sprzedał im kilka sztuk.

— Lub też mogą to być bomby kobaltowe?

— Mogą — rzekł Telt, pospiesznie pakując instrumenty. Źle zabezpieczona albo stara bomba z pękniętą osłoną mogłaby pozostawić właśnie taki ślad. Mały wyciek radonu wystarczyłby w zupełności.

— Czemu nie wezwiesz Hysa przez radio?

— Nie chcę, żeby usłyszały to nasłuchujące jednostki dziadziusia Kraffta. To nasza sprawa, jeżeli mam rację. I muszę sprawdzić swoje stare taśmy, żeby się upewnić. Jednak czuję w kościach, że to będzie warte ataku. Teraz wyładujmy twojego trupa.

Pomógł Brionowi wytaszczyć niezgrabny, owinięty brezentem pakunek, po czym wskoczył za kierownicę.

— Zaczekaj — powiedział Brion. — Czy masz w apteczce coś, co mógłbym dać Lei? Wygląda na załamaną. Nie histeryzuje, ale zobojętniała na wszystko. Nie chce niczego wiedzieć, niczego robić, tylko leży i prosi, żebym ją zabrał do domu.

— Tak, tak — odparł Telt, otwierając apteczkę. — Nasz lekarz nazywa to syndromem masakry. Wielu naszych chłopców to miało. Przez całe życie nienawidzili nawet myśli o przemocy, a tu nagle musieli zacząć zabijać ludzi. Faceci załamywali się, wściekali, pękali na różne sposoby. Tę mieszankę sporządził nasz lekarz. Nie wiem, co to jest, prawdopodobnie środki uspokajające i trochę psychostymulantów. Ta mieszanka wywołuje łagodną amnezję. Usuwa wspomnienia z ostatnich dziesięciu, może dwunastu godzin. Nie możesz się denerwować czymś, czego nie pamiętasz. — Wyjął mały, zapieczętowany pakiecik. — Instrukcja użycia na pudełku. Powodzenia.

— Powodzenia — rzekł Brion i uścisnął stwardniałą dłoń techńika. — Daj mi znać, jeśli te ślady są na tyle silne, by mogły pochodzić od bomb.

Wyjrzał na ulicę upewniając się, że jest pusta, po czym nacisnął przycisk mechanizmu otwierającego drzwi. Transporter wypadł w oślepiające światło dnia i zniknął, warkot silnika szybko ścichł w oddali. Brion zamknął drzwi i wrócił do Lei. Ulv nadal siedział pod ścianą.

W pudełku była jednorazowa strzykawka. Lea nie protestowała, gdy złamał pieczęć i przycisnął igłę do jej ramienia. Westchnęła tylko i znów zamknęła oczy. Kiedy stwierdził, że zapadła w głęboki sen, przeniósł owinięte w brezent zwłoki magtera do biura. Pod jedną ze ścian stał długi stół warsztatowy, na którym umieścił ciało. Kiedy odwinął brezent, niewidzące oczy spojrzały nań oskarżycielsko. Posługując się nożem, rozciął luźne, zakrwawione szaty, pod którymi znalazł zestaw disańskich przyborów zawieszonych na pasie owiniętym wokół bioder. To jeszcze o niczym nie świadczyło. Czy istota ta była człowiekiem, czy nie, musiała jakoś żyć na Dis. Brion odrzucił przybory razem z ubraniem. Miał przed sobą nagie, podziurawione kulami, zakrwawione ciało.

Leżąca przed nim istota była człowiekiem. Teoria Briona stawała się coraz mniej prawdopodobna. Jeżeli magterowie nie byli Obcymi, to jak wytłumaczyć całkowity brak u nich wszelkich uczuć? Jakiś rodzaj mutacji? Nie wierzył, aby było to możliwe. Ten martwy człowiek musiał mieć w sobie coś, co czyniło go Obcym. Przyszłość tego świata opierała się na tej wątłej nadziei. Jeżeli odkryty przez Telta ślad bomby okaże się fałszywym tropem, nie będzie już żadnej szansy.

Kiedy znów spojrzał na Leę, była wciąż nieprzytomna. Nie miał pojęcia, jak długo jeszcze będzie pozostawała w tym stanie. Prawdopodobnie mógłby ją obudzić, ale nie chciał tego robić zbyt wcześnie. Z trudem hamował swoją niecierpliwość. W końcu postanowił odrzekać co najmniej godzinę, zanim spróbuje ją obudzić. To będzie już południe — tylko dwanaście godzin do końca tego świata.

To co na pewno powinien zrobić, to skontaktować się z profesorem Krafftem. Musiał upewnić się, że zdołają wydostać się z Dis, jeśli ich misja się nie powiedzie. Krafft zainstalował gdzieś przekaźnik, który prześle dalej sygnał z komunikatora Briona. Jeżeli ten przekaźnik znajdował się w budynku fundacji, to kontakt został przerwany. Brion musiał to sprawdzić, zanim będzie za późno. Włączył nadawanie i wywołał profesora. Odpowiedź nadeszła natychmiast.

— Tu łączność floty. Czy zechce pan pozostać na linii? Komandor Krafft czeka na tę rozmowę. Łączymy pana bezpośrednio z nim.

Krafft odezwał się, zanim głos operatora umilkł.

— Kto mówi? Czy ktoś z fundacji? — jego głos drżał z emocji. — Tu Brandd. Jest ze mną Lea Morees…

— Nikt więcej? Czy nikt oprócz was nie ocalał?

— Tak jest, wszyscy pozostali są… straceni. Budynek wraz z całą aparaturą został zniszczony i nie mogę skontaktować się z naszym statkiem na orbicie. Czy w razie konieczności będzie nas pan mógł stąd wydostać?

— Podajcie mi waszą pozycję. Statek już leci…

— Na razie nie potrzebuję statku — przerwał mu Brion. Nie wysyłajcie go, dopóki was nie zawiadomię. Jeżeli istnieje jeszcze jakiś sposób, aby uniknąć wojny, to znajdę go. Tak więc zostaję, jeżeli będzie potrzeba, to do ostatniej minuty.

Krafft milczał. Słychać było tylko trzaski i odgłos jego oddechu.