Выбрать главу

— Decyzja należy do pana — rzekł w końcu. — Statek będzie czekał w pogotowiu. Czy pozwoli nam pan zabrać teraz pannę Morees?

— Nie. Jest mi tu potrzebna. Nadal pracujemy, szukając… — Cóż musiałby pan teraz odktyć, żeby mogło to odwrócić bieg wydarzeń? — w głosie Nyjordczyka była nadzieja i rozpacz. Brion nie mógł go pocieszyć.

— Dowie się pan, jeśli mi się uda. W przeciwnym wypadku nic z tego. Koniec.

Wyłączył nadajnik.

Kiedy spojrzał na dziewczynę, spała spokojnie. Co jeszcze mógł zrobić, zanim ją obudzi? Do sekcji zwłok będą potrzebne narzędzia, jakieś instrumenty, a tu z pewnością nie było niczego. Może uda mu się coś znaleźć w gruzach budynku fundacji. Myśląc o tym, poczuł nagłe pragnienie bliższego obejrzenia ruin. Może jeszcze ktoś ocalał. Musiał to sprawdzić. Gdyby mógł porozmawiać z ludźmi, którzy tam pracowali…

Ulv nadal siedział pod ścianą. Skulony, spojrzał ze złością na nadchodzącego Briona, ale nic nie powiedział.

— Czy pomożesz mi jeszcze raz? — zapytał Brion. — Zostań i pilnuj dziewczyny, kiedy mnie nie będzie. Wrócę w południe. Ulv nie odpowiedział.

— Wciąż szukam sposobu, aby uratować Dis — dodał Brion.

— Idź. Przypilnuję dziewczyny! — rzucił Ulv z bezsilną wściekłością. — Nie wiem co robić. Możesz mieć rację. Idź. Ze mną będzie bezpieczna.

Brion wyślizgnął się na wyludnioną ulicę i pół biegnąc, pół idąc ruszył w kierunku sterty gruzów, która była kiedyś siedzibą Cultural Relationships Foundation. Szedł inną drogą niż ta, którą przyjechali, zmierzając najpierw ku obrzeżu miasta. Kiedy tam dotrze, skręci i podejdzie do ruin z innej strony, tak by nie zdradzić, skąd przybył. Magterowie mogli obserwować budynek, a nie chciał naprowadzić ich na ślad Lei i wykradzionego ciała.

Minąwszy róg, ujrzał stojący na ulicy transporter. Wóz wyglądał dziwnie znajomo. Mógł to być ten, którego używali z Teltem, chociaż nie był tego pewien. Trzymając się w cieniu muru i rozglądając na boki, ostrożnie ruszył w stronę transportera. Kiedy podszedł bliżej, stwierdził, że był to ten sam pojazd, którym podróżował w nocy.

Na ulicy było cicho i upalnie. Okna i drzwi były puste: nic się nie poruszało w ich cieniu. Postawiwszy nogę na błotniku, Brion sięgnął ręką i złapał za gorącą, metalową krawędź otwartego okna. Podciągnął się i spojrzał w uśmiechniętą twarz Telta.

Uśmiechniętą w śmiertelnym grymasie. Ściągnięte wargi odsłaniały wyszczerzone zęby, oczy zdawały się wychodzić na wierzch, a twarz była spuchnięta i zniekształcona od zabójczej trucizny. W jego szyi tkwiła maleńka, drewniana strzałka.

15

Brion rzucił się na ziemię, w pył i kurz ulicy. Nie śmignęła ku niemu żadna zatruta strzałka — wokół wciąż panowała cisza. Morderczy Telta zniknęli tak, jak się pojawili. Otworzył drzwi i wskoczył do środka.

Dokonali gruntownego zniszczenia. Wszystkie tablice kontrolne były doszczętnie rozbite, podłoga zasłana potrzaskanym sprzętem i kłębami taśm, przypominającymi wyprute wnętrzności. Wybebeszona maszyna była martwa jak jej kierowca.

Łatwo było odtworzyć przebieg wypadków. Ktoś rozpoznał wjeżdżający do miasta transporter — zapewne któryś z magterów biorących udział w zniszczeniu budynku fundacji. Nie wiedzieli, gdzie się podział — inaczej Brion też już by nie żył. Jednak musieli zauważyć go, gdy Telt próbował opuścić miasto, i zatrzymali go w najbardziej skuteczny sposób — strzałką, która przez otwarte okno trafiła w kark niczego nie podejrzewającego kierowcy.

Telt zabity! Nagły szok, jakim była jego śmierć, sprawił, że Brion na chwilę zapomniał o wszystkich konsekwencjach tego faktu. Teraz zaczął je sobie uświadamiać. Tek nie zdążył przekazać Armii Nyjordu wiadomości o odkryciu śladu radioaktywności. Nie chciał posłużyć się radiem; zamierzał osobiście powiadomić Hysa i wręczyć mu taśmę. Teraz taśma była podarta i zmieszana z innymi, a człowiek, który umiał ją zinterpretować, nie żył.

Brion spojrzał na przewody zwisające z rozbitej radiostacji i wyskoczył na zewnątrz. Biegnąc zygzakiem, szybko oddalił się od transportera. Jego własne życie i życie Dis zależało od tego, czy ktoś go zauważy przy pojeździe. Musiał porozumieć się z Hysem i przekazać mu tę informację. Dopóki tego nie zrobi, będzie jedynym przybyszem wiedzącym, w której wieży magterowie mogli przechowywać śmiercionośne bomby.

Kiedy oddalił się od transportera tak, że stracił go z oczu, zwolnił i otarł pot z czoła. Opuścił pojazd nie zauważony i nikt go nie śledził. Znalazł się w nie znanej mu części miasta, ale kierując się według słońca poszedł miarowym krokiem w stronę zburzonego budynku. Na ulicach było teraz więcej Disańczyków. Niektórzy przystawali i spoglądali na niego gniewnie, marszcząc brwi. Empatycznym zmysłem wyczuwał ich złość i nienawiść. Z grupki mężczyzn emanowało zagrożenie i mijając ich położył dłoń na kolbie miotacza. Dwaj z nich trzymali dmuchawki w pogotowiu, ale nie użyli ich. Zanim skrył się za następnym rogiem, plecy miał mokre od potu.

Przed sobą ujrzał ruiny siedziby fundacji. Opodal sterczał ścięty stożek kosmolotu. Z otwartego luku wyszli dwaj mężczyźni i stanęli na skraju pogorzeliska. Kiedy podeszwy butów Briona zachrzęściły na gruzowisku, mężczyźni odwrócili się błyskawicznie, z wycelowaną w niego bronią. Obaj mieli karabiny jonowe. Odprężyli się, widząc jego ubiór.

— Przeklęte dzikusy! — warknął jeden.

Był mieszkańcem jednej z ciężkich planet: przysadzistej budowy, wyglądał jak bryła ścięgien i mięśni, chociaż czubkiem głowy ledwie sięgał Brionowi do brody. Na zsuniętej w tył czapce miał dwie skrzyżowane linijki — odznakę pokładowego informatyka.

— Myślę, że trudno ich winić — rzekł drugi.

Nosił insygnia intendenta. Rysami twarzy różnił się od pierwszego, ale z powodu krępej budowy ciała wydawał się jego bliźniakiem. Zapewne z tego samego świata.

— Dziś w nocy rozwalą ich planetę. Wygląda na to, że te biedne dranie na ulicach w końcu zrozumiały, co się dzieje. Mam nadzieję, że my będziemy wtedy w podprzestrzeni. Widziałem, jak oberwał świat Estrada, i nie mam ochoty oglądać tego po raz drugi. Nigdy więcej!

Informatyk spojrzał uważnie na Briona, lekko odchylając głowę, żeby zajrzeć mu w oczy.

— Potrzebny panu transport? — zapytał. — Jesteśmy ostatnim statkiem w porcie i damy stąd dyla, jak tylko reszta ładunku znajdzie się na pokładzie. Zabierzemy pana, jeśli pan chce.

Brion najwyższym wysiłkiem woli zdołał zapanować nad obezwładniającym przygnębieniem, jakie ogarnęło go na widok rumowiska — grobowca tylu ludzi.

— Nie — powiedział. — To nie będzie potrzebne. Jestem w kontakcie z flotą blokady. Zabiorą mnie stąd przed północą. — Jest pan z Nyjordu? — burknął intendent.

— Nie — odparł Brion, zaabsorbowany swoimi myślami. Ale mam kłopoty z moim statkiem.

Uświadomił sobie, że bacznie mu się przyglądają i że jest im winien jakieś wyjaśnienie.

— Myślałem, że uda mi się znaleźć sposób, by zapobiec wojnie. Teraz… nie jestem już tego taki pewien.

Nie zamierzał zwierzać się kosmonautom, ale te słowa, tłukące się wciąż w jego mózgu, wyrwały mu się bezwiednie. Informatyk zaczął coś mówić, ale jego towarzysz szturchnął go łokciem w bok.

— Zaraz odlatujemy. Nie podoba mi się sposób, w jaki patrzą na nas ci Disańczycy. Kapitan kazał nam sprawdzić, co było przyczyną pożaru, a potem zabierać się do diabła. Chodźmy więc.

— Niech się pan nie spóźni na swój statek — powiedział do Briona informatyk i ruszył w stronę statku. Nagle zawahał się i odwrócił. — Jest pan pewny, że w niczym nie możemy pomóc?