Выбрать главу

— Bardzo wątpię — odparła Lea. — Mózg nie był mu do niczego potrzebny. Tak więc, nawet jeśli pierwotne posiadał zdolność rozumowania, to do tej pory już ją utracił. Symbionty i pasożyty żyjące wewnątrz organizmu zawsze przybierają postać zapewniającą spełnianie jedynie podstawowych funkcji życiowych.

— Powiedzcie mi o tym. Co to jest? — przerwał im Ulv, trącając miękką, zieloną masę. Z napięciem przysłuchiwał się ich rozmowie, ale nie zrozumiał z niej ani słowa.

— Wyjaśnij mu to najlepiej, jak potrafisz, dobrze, Lea? powiedział Brion i spojrzawszy na nią, uświadomił sobie, jak bardzo była zmęczona. — I zrób to na siedząco, już dawno należy ci się odpoczynek. Ja spróbuję…

Zerknął na zegarek i urwał. Było już po czwartej — zostało mniej niż osiem godzin. Co miał robić? Gdy uświadomił sobie, że uporał się dopiero z połową problemu, jego entuzjazm przygasł. Bomby spadną zgodnie z planem, chyba że Nyjordczycy zdołają pojąć wagę tego odkrycia. A nawet jeśli zrozumieją, jakie to będzie miało znaczenie? Zagrożenie ich planety przez bomby kobaltowe wcale się przez to nie zmniejszy.

Wraz z tą myślą przyszło poczucie winy, z jakim uświadomił sobie, że zupełnie zapomniał o śmierci Telta. Zanim skontaktuje się z flotą Nyjordu, musi powiedzieć Hysowi i jego armii buntowników, co stało się z Teltem i kierowanym przez niego pojazdem. A także o śladach radioaktywności. Teraz już nie da się ich porównać z poprzednim zapisem, aby sprawdzić, czy są ważnym odkryciem, ale opierając się na uzasadnionych podejrzeniach Hys mógłby przeprowadzić kolejny atak. Ta rozmowa nie potrwa długo, a potem będzie miał czas, by uporać się z profesorem Krafftem.

Starannie nastawiwszy nadajnik na częstotliwość Armii Nyjordu, wywołał Hysa. Nikt się nie zgłosił. Kiedy przełączył radiostację na odbiór, usłyszał tylko trzaski.

Zawsze istniała możliwość, że aparat jest zepsuty. Szybko przestroił go na zakres swojego komunikatora i gwizdnął do mikrofonu. Odebrany sygnał był tak głośny, że zabolały go uszy. Ponownie spróbował wywołać Hysa i z ulgą usłyszał odpowiedź.

— Tu Brion Brandd. Słyszycie mnie? Chcę natychmiast mówić z Hysem.

Oniemiał, gdy odpowiedział mu profesor Krafft.

— Przykro mi, ale nie może pan mówić z Hysem. Prowadzimy nasłuch na tej częstotliwości i dlatego połączono pana ze mną. Hys i jego buntownicy odlecieli około pół godziny temu i są już w drodze na Nyjord. Czy jest pan już gotów wracać? Niebawem wszelkie lądowania staną się niebezpieczne. Nawet teraz będę musiał zebrać ochotników, żeby was stamtąd wyciągnąć.

Nie ma Hysa i jego armii! Brion przetrawiał tę myśl. Wytrącony z równowagi, nagle usłyszał swój głos:

— Jeśli odlecieli… no, nic na to nie poradzę. I tak miałem zamiar z panem porozmawiać, więc mogę to zrobić teraz. Proszę słuchać i próbować zrozumieć. Musicie odwołać bombardowanie. Odlayłem prawdę o magterach, dowiedziałem się, co jest przyczyną ich umysłowych aberracji. Jeżeli zdołamy to usunąć, możemy powstrzymać ich od atakowania Nyjordu…

— Czy można tego dokonać przed północą? — przerwał mu Krafft. Mówił mywanym, niemal gniewnym głosem. Nawet święci czasem tracą cierpliwość.

— Nie, oczywiście, że nie — Brion zmarszczył brwi nad mikrofonem, widząc, że rozmowa przebiega zupełnie inaczej niż powinna, ale nie mając pojęcia, jak temu zapobiec. — Jednak to nie zajmie wam zbyt wiele czasu. Mam tu dowód, który przekona was, że mówię prawdę.

— Wierzę ci na słowo, Brion — w głosie Kraffta nie było już gniewu, tylko zmęczenie i świadomość klęski. — I przyznaję, że pewnie masz rację. Niedawno przyznałem też, że i Hys miał chyba rację w swojej ocenie prawidłowego sposobu rozwiązania problemu Dis. Popełniliśmy wiele błędów i popełniając je, straciliśmy czas. Obawiam się, że tylko to się teraz liczy. Bomby spadną na Dis o dwunastej i nawet wtedy może już być za późno. Z Nyjordu leci już statek, którym przylatuje mój zmiennik. Przekroczyłem swoje uprawnienia, przedłużając o jeden dzień termin podany mi przez techników. Teraz wiem, że ryzykowałem istnieniem mojego świata, łudząc się nadzieją, że zdołam ocalić Dis. Ich nie można uratować. Są martwi. Nie chcę już o tym słyszeć.

— Musisz…

— Muszę zniszczyć tę planetę w dole, to muszę. Tego faktu nie zmieni nic, co możesz mi powiedzieć. Wszyscy przybysze z innych planet, poza wami, odlecieli. Zaraz wysyłam statek, który was zabierze. Kiedy tylko wystartujecie z Dis, zrzucę pierwsze bomby. Teraz powiedz mi, gdzie jesteście, żebyśmy mogli was zabrać.

— Nie groź mi, Krafft! — w przypływie gniewu Brion potrząsnął pięścią nad radiostacją. — Jesteś mordercą i zabójcą świata, i nie próbuj udawać kogoś innego. Wiem o czymś, co mogłoby zapobiec tej rzezi, a ty nie chcesz mnie wysłuchać. Wiem, gdzie są bomby kobaltowe: w wieży magterów, którą Hys zaatakował zeszłej nocy. Przejmijcie te bomby, a nie będziecie musieli zrzucać waszych!

— Przykro mi, Brion. Doceniam to, co próbujesz zrobić, ale to próżny trud. Nie zamierzam zarzucać ci kłamstwa, ale czy zdajesz sobie sprawę, jak nikłe, z naszego punktu widzenia, są twoje dowody? Najpierw, dramatyczne odkrycie przyczyny niekomunikatywności magterów. Później, kiedy to nie odniosło skutku, nagle przypominasz sobie, że wiesz, gdzie są bomby. Przecież to najpilniej strzeżona tajemnica magterów.

— Nie wiem na pewno, ale jest to bardzo prawdopodobne — rzekł Brion, przechodząc do obrony. — Telt zrobił pomiary, miał też inne zapisy poziomu radioaktywności w tej fortecy, czyli dowód, że coś tam jest. Jednak Telt nie żyje, a zapisy są zniszczone. Czy nie rozumiecie, że…

Zamilkł, uświadamiając sobie, jak nieprawdopodobne i wątłe były te argumenty. Przegrał.

Radio milczało, słychać było tylko cichy szum. Krafft czekał, aż rozmówca skończy. Kiedy Brion odezwał się znowu, w jego głosie nie było żadnej nadziei.

— Przyślij tu swój statek — powiedział zmęczonym głosem. — Jesteśmy w budynku należącym do „Light Metals Trust”. To taki duży magazyn. Nie znam dokładnego adresu, ale jestem pewien, że masz tam kogoś, kto go zna. Będziemy na was czekać. Wygrałeś, Krafft.

Wyłączył radiostację.

17

— Czy naprawdę chcesz to zrobić? Zrezygnować? — zapytała Lea.

Brion zauważył, że jakiś czas temu przestała rozmawiać z Ulvem i zaczęła przysłuchiwać się jego rozmowie z Krafftem. Wzruszył ramionami, szukając słów, żeby wyrazić swoje uczucia.

— Próbowaliśmy i prawie nam się udało. Jednak co mamy zrobić, jeśli nie chcą nas słuchać? Co może zrobić jeden człowiek przeciw flocie uzbrojonej w bomby wodorowe?

Jakby w odpowiedzi na to pytanie usłyszeli głos Ulva.

— Zabiję cię, wrogu! — powiedział. — Zabiję cię, umeduirk! Ostatnie słowo wykrzyczał, a jego ręka śmignęła do pasa. Jednym płynnym ruchem chwycił dmuchawkę i przyłożył ją sobie do ust. Maleńka strzałka wbiła się w martwe już ciało stworzenia zamieszkującego czaszkę magtera. Ten czyn był równie symboliczny jak złamanie włóczni u Indian — oznaczał wypowiedzenie wojny.

— Ulv rozumie to o wiele lepiej, niżby można się spodziewać — rzekła Lea. — Wie o symbiozie i mutualizmie tyle, że z powodzeniem mógłby zostać wykładowcą na każdym ziemskim uniwersytecie. Dobrze wie, czym jest ten twór i co powoduje. Mają tu nawet na to odpowiednie określenie, z jakim nie spotkaliśmy się podczas naszych lekcji disańskiego. Forma życia, z jaką można współżyć lub współpracować, jest nazywana meduirk. Ta, jaka cię zabija, nazywa się umeduirk. On wie również, że formy życia mogą się zmieniać i czasem być meduirk, a czasem umeduirk. Właśnie doszedł do wniosku, że symbiont jest umeduirk i ma zamiar go zabijać. Reszta Disańczyków przyłączy się do niego, gdy tylko pokaże im dowód i wyjaśni jego znaczenie.