Zwycięzca. To był tytuł, z którego można było być dumnym. Brion lekko poruszył się na łóżku i zdołał przekręcić się tak, że mógł spojrzeć przez okno. Anvharski Zwycięzca. Jego nazwisko już umieszczano w podręcznikach historii jako nazwisko jednego z bohaterów planety. Teraz dzieci w szkołach będą uczyć się o nim, tak jak on uczył się o zwycięzcach z przeszłości. Będą snuć wokół jego zwycięstw marzenia, wymyślając przygody i robiąc wszystko, aby mu kiedyś dorównać. Zostać Zwycięzcą było największym zaszczytem we wszechświecie.
Popołudniowe słońce przebłyskiwało spomiędzy chmur, odbijając się mdłą, zimną poświatą od bezkresnych, zaśnieżonych pól. Samotna postać na nartach przemierzała pustą równinę; oprócz niej nic się nie poruszało. Brion poczuł nagłe przygnębienie i głębokie znużenie; wszystko wyglądało inaczej, zupełnie jakby spojrzał w lustro z innej, uprzednio nieznanej strony.
Uświadomił sobie raptem ze straszliwą jasnością, że zdobycie tytułu Zwycięzcy nie miało absolutnie żadnego znaczenia. To tak, jak być najlepszą pchłą wśród wszystkich pcheł na jednym psie.
Czymże bowiem był Anvhar? Skutą lodem planetką, zamieszkaną przez kilka milionów ludzkich pcheł, nieznanych i nieistotnych dla reszty galaktyki. Nie było tu nic, o co warto byłoby walczyć; wojny po Upadku ominęły ich. Anvharczycy zawsze byli z tego dumni — jakby to, że było się tak mało ważnym, mogło stanowić powód do dumy. Wszystkie pozostałe ludzkie światy rozwijały się, walczyły, wygrywały, przegrywały, zmieniały się. Tylko na Anvharze życie toczyło się z monotonną, cykliczną jednostajnością, niczym pętla taśmy w magnetofonie…
Zwilgotniały mu oczy. Zamrugał. Łzy! Uświadomiwszy sobie ten nieprawdopodobny fakt, przestał użalać się nad sobą. Był przerażony. Takie myślenie nie leżało w jego charakterze. Litowanie się nad sobą nie uczyniło go Zwycięzcą — a więc czemu robił to teraz? Anvhar był jego wszechświatem — jak mógł choć przez chwilę myśleć o nim jak o mało ważnej planetce ciągnącej się w ogonie cywilizacji? Co go napadło i skąd te dziwne myśli?
Gdy tylko postawił sobie to pytanie, natychmiast przyszła odpowiedź. Zwycięzca Ihjel. Grubas mówiący dziwne rzeczy i zadający podchwytliwe pytania. Rzucił na niego urok jak jakiś czarodziej… czy diabeł w „Fauście”? Nie, to czysty nonsens. Jednak coś zrobił. Może, wykorzystując osłabienie Briona, coś mu zasugerował? Albo posłużył się hipnozą poddźwiękową jak ten łotr w „Skutym Cerebrusie”? Brion nie miał żadnych podstaw, na których mógłby oprzeć swoje podejrzenia, lecz był głęboko przekonany, że to Ihjel był odpowiedzialny za stan jego ducha.
Gwizdnął do przełącznika czasowego przy swojej poduszce i naprawiony komunikator ożył. Na małym ekranie pojawiła się dyżurna pielęgniarka.
— Mężczyzna, który był dziś u mnie — powiedział Zwycięzca Ihjel. Czy wiesz, gdzie on jest? Muszę się z nim skontaktować.
Z jakiegoś powodu te słowa zburzyły jej zawodowe opanowanie. Zaczęła coś mówić, przeprosiła i wyłączyła wizję. Kiedy ekran znów się zapalił, jej miejsce zajął człowiek w uniformie.
— Pytałeś — powiedział strażnik — o Zwycięzcę Ihjela. Trzymamy go tu, w szpitalu, ze względu na karygodny sposób, w jaki wtargnął do twojego pokoju.
— Nie wnoszę żadnej skargi. Czy możesz poprosić go, aby natychmiast do mnie przyszedł?
Strażnik z trudem ukrył zdziwienie.
— Przykro mi, Zwycięzco, ale nie widzę możliwości. Doktor Caulry zostawił szczegółowe zalecenia i nie wolno ci prze…
— Doktor nie ma władzy nad moim życiem osobistym przerwał Brion. — Nie jestem zakaźnie chory i nie dolega mi nic prócz krańcowego wyczerpania. Chcę widzieć tego człowieka. Natychmiast.
Strażnik wziął głęboki oddech i podjął szybką decyzję.
— Już jest w drodze — rzekł i wyłączył się.
— Co ze mną zrobiłeś? — spytał Brion, gdy Ihjel wszedł do pokoju. — Bo nie zaprzeczysz, że podsunąłeś mi dziwne myśli?
— Nie, nie zaprzeczę, ponieważ głównym celem mojego pobytu tutaj było właśnie podsunięcie ci tych „dziwnych myśli”.
— Powiedz mi, jak tego dokonałeś — nalegał Brion. Muszę wiedzieć.
— Powiem ci, jednak jest wiele spraw, które powinieneś najpierw zrozumieć, zanim zdecydujesz się opuścić Anvhar. Musisz o nich nie tylko usłyszeć, musisz w nie uwierzyć. Najważniejszą sprawą, prowadzącą do innych, jest prawda o twoim życiu tutaj. Jak sądzisz, jak powstały Zawody?
Brion, zanim odpowiedział, zażył podwójną dawkę łagodnego psychostymulatora, który mu przepisano.
— Ja nie sądzę — powiedział. — Wiem. Mówią o tym przekazy historyczne. Twórcą zawodów był Giroldi, a pierwsze igrzyska odbyły się w roku trzysta siedemdziesiątym ósmym przed Upadkiem. Od tej pory Twenties odbywały się co roku. Na początku były ściśle lokalną imprezą, jednak szybko osiągnęły rangę ogólnoplanetarną.
— W zasadzie to prawda — powiedział Ihjel. — Jednak mówisz o tym, co się stało, a ja pytałem, jak do tego doszło. Jakim cudem jeden człowiek zdołał barbarzyńską planetę, zamieszkaną przez na wpół zwariowanych myśliwych i rozpijaczonych farmerów, zamienić w dobrze naoliwioną maszynę społeczną stworzoną na bazie sztucznego tworu Twenties? To po prostu niemożliwe.
— A jednak to było możliwe! — upierał się Brion. — Nie możesz temu zaprzeczyć. A w Zawodach nie ma niczego sztucznego. To logiczny sposób życia na planecie takiej jak ta. Ihjel zaśmiał się krótko i ironicznie.
— Bardzo logiczny — rzekł — tylko jak często logika ma coś wspólnego z organizacją klas społecznych i rządzeniem? Nie chcesz pomyśleć. Postaw się w położeniu twórcy igrzysk, Giroldiego. Wyobraź sobie, że wpadłeś na świetny pomysł stworzenia Zawodów i chcesz przekonać do niego innych. Idziesz więc do najbliższego zawszonego, kłótliwego, ciemnego, przesiąkniętego wódką myśliwego i przedstawiasz mu tę ideę. Mówisz mu, że program złożony z zajęć takich jak poezja, łucznictwo i szachy może uczynić jego życie o wiele bardziej interesującym i bogatszym. Zrób to. Tylko przez cały czas miej oczy szeroko otwarte i trzymaj rękę na kolbie.
Brion musiał się roześmiać z absurdalności tego pomysłu. Oczywiście, to nie mogło się zdarzyć w taki sposób. A jednak, skoro się zdarzyło, musiało istnieć jakieś proste wyjaśnienie.
— Możemy to wałkować przez cały dzień — powiedział Ihjel — i nie wpadniesz na właściwe rozwiązanie, chyba że…
Urwał nagłe, spojrzawszy na komunikator. Światło gotowości paliło się, chociaż ekran pozostawał ciemny. Wyciągnął tłuste łapsko i zerwał świeżo położone przewody.