Выбрать главу

— Nie strzelać! — zawołał ktoś na zewnątrz, po czym z kłębów kurzu i dymu wyłonił się jakiś człowiek i stanął w świetle latarki.

Brion błyskawicznie chwycił Ulva za ramię, odrywając dmuchawkę od jego warg. Człowiek stojący w przejściu nosił hełm, wysokie buty i mundur z naszywanymi kieszeniami. Chociaż trudno było w to uwierzyć, był Nyjordczykiem. Przecież Brion sam słyszał huk spadających bomb — a jednak był tu nyjordzki żołnierz… Te dwa fakty kłóciły się ze sobą.

— Czy zechciałby go pan przytrzymać za ramię, sir, tak na wszelki wypadek? — powiedział żołnierz, spoglądając z respektem na dmuchawkę Ulva. — Wiem, co mogą te małe strzałki.

Wyjął z kieszeni mikrofon i zaczął coś do niego mówić. Do jaskini wcisnęli się następni żołnierze, a za nimi profesor Krafft. W zakurzonym, polowym mundurze wyglądał co najmniej dziwnie. Jeszcze bardziej niezwykły był widok pistoletu w jego pokrytej plątaniną niebieskich żyłek dłoni. Z wyraźną ulgą oddał broń najbliższemu żołnierzowi, po czym szybko podskoczył do Briona i uścisnął mu rękę.

— To prawdziwy zaszczyt spotkać się z panem osobiście rzekł. — Tak samo jak z pańskim przyjacielem Ulvem.

— Czy mógłby mi pan łaskawie wyjaśnić, co się tu dzieje? spytał ochrypłym głosem Brion. Miał wrażenie, że śni, że to wszystko nie może się dziać naprawdę.

— Zawsze będziemy pana pamiętać jako tego, który ocalił nas przed nami samymi — rzekł Krafft, stając się znów profesorem, a nie dowódcą floty.

— Brion chce faktów, dziadku, a nie przemowy — przerwał im Hys. Garbaty przywódca nyjordzkich buntowników przeciskał się przez tłum rosłych żołnierzy, aż stanął u boku Kraffta. Krótko mówiąc, Brion, twój plan się powiódł. Krafft przekazał mi twoją wiadomość i gdy tylko ją otrzymałem, zawróciłem i spotkałem się z nim na jego statku. Przykro mi, że Telt nie żyje… Jednak znalazł to, czego szukaliśmy. Nie mogłem zignorować odkrytych przez niego śladów radioaktywności. Twoja dziewczyna przyleciała z tym pochlastanym truposzem w tym samym czasie, co ja, i wszyscy dobrze sobie obejrzeliśmy tę zieloną pijawkę w jego czaszce. Wyjaśnienia dziewczyny były niezwykle istotne. Właśnie lądowaliśmy, kiedy odebraliśmy twój meldunek o tym, że w wieży magterów było coś ukryte. Potem wystarczyło tylko iść po śladach i kierować się na nadajnik, który zostawiłeś.

— A wybuchy o północy? — przerwał mu Brian. — Przecież słyszałem…!

— Bo miałeś słyszeć — zaśmiał się Hys. — Nie tylko ty, ale i magterowie w jaskini. Wiedzieliśmy, że będą uzbrojeni, a arsenał dobrze strzeżony. Tak więc o północy zrzuciliśmy przy wejściu parę zwykłych bomb odłamkowych. Tyle, żeby zabić strażników i nie zasypać wejścia. Mieliśmy też nadzieję, że magterowie w środku opuszczą posterunki i wycofają się przed przypuszczalnym promieniowaniem. Tak też się stało. Plan wypalił idealnie. Podeszliśmy po cichu i zaskoczyliśmy ich. Zgarnęliśmy wszystkich, a ci, których nie mogliśmy ująć, zostali zabici.

— Jeden z renegatów, technik od podprzestrzeni, jeszcze żył — wtrącił Krafft. — Opowiedział nam, jak we dwóch zapobiegliście wystrzeleniu bomb na Nyjord.

Żaden z Nyjordczyków nie był w stanie powiedzieć nic więcej, ucichł nawet cynik Hys. Jednak Brion wyczuwał ich emocje, ciepło ogromnej ulgi i szczęścia. To było niezapomniane uczucie.

— Koniec wojny — powiedział Ulvowi, wiedząc, że Disańczyk nie zrozumiał ani słowa z tych wyjaśnień. Mówiąc to, uświadomił sobie, że w tych relacjach jest jeszcze istotna luka.

— Przecież to niemożliwe — rzekł. — Wylądowaliście na Dis, zanim otrzymaliście moją wiadomość o fortecy. To oznacza, że nadal spodziewaliście się, że magterowie zrzucą swoje bomby na Nyjord, a mimo to wylądowaliście.

Oczywiście powiedział profesor Krafft, zdumiony jego wątpliwościami. — A co mieliśmy zrobić? Przecież magterowie są chorzy!

Hys roześmiał się, widząc oszołomienie Anvharczyka.

— Musisz zrozumieć psychikę Nyjordczyków — powiedział. — Gdy w grę wchodziła wojna i zabijanie, moja planeta nie była w stanie przyjąć żadnej rozsądnej linii postępowania. Wojna jest rzeczą tak obcą naszej filozofii, że nie potrafimy nawet myśleć o niej rozsądnie. Na tym polega problem, gdy jest się jaroszem w galaktyce drapieżników. Jesteś łatwą zdobyczą dla pierwszego, który skoczy ci na kark. Każda inna planeta złapałaby magterów za gardło i wydusiła z nich te bomby. My guzdraliśmy się z tym tak długo, że omalże doprowadziliśmy do zagłady obu światów. Twój symbiont zawrócił nas znad krawędzi przepaści.

— Nie rozumiem.

— To kwestia definicji. Zanim się tu pojawiłeś, nie wiedzieliśmy, jak ustosunkować się do magterów. Byli dla nas obcymi istotami. Nie widzieliśmy sensu w tym, co robili, a to, co my robiliśmy, w najmniejszym stopniu nie wpływało na ich postępowanie. Ty odkryłeś, że oni są chorzy, a to jest coś, z czym umiemy sobie radzić. Znów jesteśmy zjednoczeni; moja armia, za obopólną zgodą, została włączona do floty Nyjordu. Lekarze i pielęgniarki już są w drodze. Opracowano plany ewakuacji możliwie największej części ludności, do chwili odnalezienia arsenału magterów. Nasza planeta znów działa jednomyślnie.

— Dlatego że magterowie są chorzy, zarażeni obcą formą życia? — nie dowierzał Brion.

— Właśnie — wtrącił Krafft. — Mimo wszystko, jesteśmy cyuilizowani. Chyba nikt się nie spodziewa, że będziemy prowadzić wojnę z chorymi sąsiadami, bo nie sądzi pan, że moglibyśmy zostawić ich bez pomocy?

— Nie… Pewnie, że nie — rzekł Brion, ciężko siadając na ziemi.

Spojrzał na nadal nic nie rozumiejącego Ulva, za którym stał Hys, z ironicznym grymasem rozmyślający o słabostkach swoich ziomków.

— Hys — powiedział mu Brion — przetłumacz to wszystko na disański i wyjaśnij Ulvowi. Ja się nie odważę.

19

Dis była unoszącą się w przestrzeni złotą kulą, wyglądającą jak szkolny globus. Żadne chmury nie przysłaniały jej powierzchni i z tej odległości zawieszona w zimnej pustce planeta wydawała się ciepła i przyjazna. Trzęsący się w grubym płaszczu Brion niemal zapragnął. tam wrócić. Zastanawiał się, ile upłynie czasu, zanim układ nerwowy regulujący ciepłotę jego ciała zdecyduje się wyłączyć tryb letni. Miał nadzieję, że ta zmiana nie będzie tak gwałtowna i drastyczna jak poprzednio.

Obok planety pojawiło się, nierealne jak sen, odbicie Lei. Cichutko podeszła korytarzem kosmolotu i tylko szmer oddechu oraz odbicie twarzy w szybie zdradzały jej obecność. Brion odwrócił się i chwycił ją za ręce.

— Wyglądasz znacznie lepiej — powiedział.

— No, chyba powinnam — rzekła, mimowolnie poprawiając włosy. — Przez cały tydzień nie robiłam nic poza wylegiwaniem się w szpitalu, podczas gdy ty świetnie się bawiłeś ganiając po planecie i strzelając do magterów.

— Tylko usypiającymi pociskami — powiedział. — Nyjordczycy nie mogą się przemóc i nie chcą ich zabijać, chociaż z tego powodu ponoszą straty w ludziach. Prawdę mówiąc, mają trudności z powstrzymywaniem Disańczyków, którzy pod wodzą.

Ulva radośnie zabijają każdego magtera, jakiego zobaczą, jako zupełnie umeduirk.

— I co zrobią, kiedy wyłapią już wszystkich?

— Jeszcze nie wiedzą — odparł. — I nie będą wiedzieć, dopóki nie zobaczą, co się dzieje z dorosłym magterem po usunięciu pasożyta. U magtera w odpowiednio młodym wieku pasożyta można zniszczyć, zanim jeszcze wyrządzi zbyt wielkie szkody.