— Chce ci się jeść? — spytał Brucco. — Mogę się o to założyć. Przyspieszyłem twój metabolizm, żebyś szybciej rozbudował tkankę mięśniową. Jedyny sposób, żeby uporać się z tą grawitacją. Będziesz miał spory apetyt przez jakiś czas.
Brucco jadł razem z nim i Jason miał okazję zadać mu kilka pytań.
— Kiedy wreszcie będę mógł rozejrzeć się po waszej fascynującej planecie? Bo jak dotychczas moja podróż jest równie ciekawa, jak pobyt w celi więziennej.
— Uspokój się i jedz. Pewnie minie wiele miesięcy, zanim będziesz mógł wyjść na zewnątrz. Jeżeli w ogóle…
Jason aż otworzył usta ze zdziwienia i zaraz je zamknął. — Mógłbyś mi, z łaski swojej, powiedzieć dlaczego?
— Oczywiście. Będziesz musiał przejść to samo przeszkolenie, co nasze dzieci. Im to zajmuje sześć lat. Jest to oczywiście pierwsze sześć lat ich życia. Można by więc sądzić, że ty, człowiek dorosły, nauczysz się szybciej. Ale one za to mają przewagę dziedzicznych zdolności. Mogę powiedzieć jedno: wyjdziesz poza te hermetycznie zamknięte budynki, jak będziesz gotów.
Mówiąc to Brucco skończył jeść i siedział teraz patrząc z rosnącą odrazą na nagie ręce Jasona.
— Pierwsze, w co chcemy cię zaopatrzyć, to broń — powiedział. — Mdli mnie, gdy widzę kogoś bez broni.
Brucco oczywiście miał stale przy sobie pistolet, nawet w obrębie hermetycznie zamkniętych budynków.
— Każdy pistolet jest specjalnie dopasowany do właściciela i byłby całkowicie nieprzydatny komuś innemu — rzekł Brucco. Pokażę ci czemu. — Zaprowadził Jasona do zbrojowni pełnej śmiercionośnej broni. — Włóż w to rękę, a ja zrobię pomiary.
Była to pudełkowata maszyna z kolbą pistoletu z boku. Jason uchwycił kolbę i oparł łokieć o metalową pętlę. Brucco umocował wskaźniki do jego przedramienia i spisał z nich dane. Odczytując liczby z powstałej listy, wybrał różne części z pojemników i szybko złożył je w automatyczną pochwę i pistolet. Mając pochwę przypiętą do przedramienia i pistolet w dłoni Jason zauważył po raz pierwszy, że są one połączone giętkim kabelkiem. Kolba idealnie pasowała do jego dłoni.
— Oto sekret automatycznej pochwy — powiedział Brucco dotykając giętkiego przewodu. — Ten przewód jest nadzwyczaj giętki, kiedy posługujesz się bronią. Lecz jeśli zechcesz, by powróciła do pochwy… — Brucco poruszył coś i kabelek stał się sztywnym prętem, który wyrwał Jasonowi pistolet z dłoni i zawiesił w powietrzu.
— A teraz powrót. — Kablopręt furknął i wciągnął pistolet do pochwy. — Czynność wyjmowania broni jest oczywiście odwrotnością tej.
— Wspaniałe urządzenie — podziwiał Jason. — Tylko jak trzeba się do tego zabierać? Gwizdnąć czy co, żeby pistolet wyskoczył?
— Nie, broń nie jest sterowana akustycznie — odparł Brucco z całą powagą. — Rzecz jest o wiele precyzyjniejsza. Czekaj. Wyciągnij lewą rękę i zakrzyw palec, jakbyś naciskał cyngiel. Widzisz, jaki jest układ ścięgien na przegubie? Otóż na twoim prawym przegubie znajdują się bardzo czułe aktywatory. Ignorują każdy inny układ ścięgien, z wyjątkiem jednego: ręki gotowej do przyjęcia broni. Po pewnym czasie mechanizm staje się całkowicie zautomatyzowany. Gdy tylko zechcesz mieć pistolet w ręku, już go masz. Gdy nie, wraca do pochwy.
Jason wykonał prawą dłonią ruch chwytania za kolbę i zakrzywił palec wskazujący. Poczuł nagle silne uderzenie w dłoń i głośny huk. Pistolet był w dłoni — część palców zdrętwiała — a z lufy wił się dymek.
— W magazynku są oczywiście ślepe naboje, dopóki nie nauczysz się w pełni panować nad bronią. Pistolety są ZAWSZE nabite. Nie mają bezpieczników. Zauważ brak osłony języczka spustowego. Przy składaniu się do strzału umożliwia to zgięcie palca nieco bardziej, a wtedy pistolet oddaje strzał w momencie zetknięcia się z dłonią.
Była to bez wątpienia najbardziej mordercza broń, jaką Jason kiedykolwiek trzymał w ręku, i najtrudniejsza do opanowania. Starając się zapomnieć o bólu w mięśniach, wywołanym wysoką grawitacją, usiłował nauczyć się władać tym piekielnym urządzeniem. Pistolet miał doprowadzającą do szału tendencję do znikania w pochwie dokładnie w chwili, gdy Jason chciał pociągnąć za cyngiel. Jeszcze gorsze było wyskakiwanie pistoletu z pochwy, nim Jason zdążył się do tego w pełni przygotować. Broń przyjmowała pozycję, w której powinna się znajdować dłoń. Jeżeli palce nie były odpowiednio ułożone, pistolet je obijał. Jason zakończył ćwiczenia, kiedy cała dłoń stanowiła jeden wielki siniak.
Całkowite opanowanie broni miało przyjść dopiero z czasem, ale Jason już teraz rozumiał, czemu Pyrrusanie nigdy nie odpinali pistoletów. Byłoby to jak usunięcie części ciała. Ruch pistoletu z pochwy do dłoni był tak szybki, że aż niedostrzegalny. Na pewno szybszy od impulsu nerwowego, który układał dłoń w przygotowaną do ujęcia broni pozycję. Zupełnie jakby się miało piorun w koniuszku palca. Wystarczyło wycelować palec i „bam” — następowała eksplozja.
Brucco nie towarzyszył Jasonowi podczas tych ćwiczeń. Kiedy ból ręki był już nie do wytrzymania, Jason przerwał ćwiczenia i udał się w stronę swojego pokoju. Skręcając za róg korytarza, dostrzegł oddalającą się szybko znajomą postać.
— Meto! Zaczekaj chwilę! Chcę z tobą pogadać!
Odwróciła się ze zniecierpliwieniem, gdy człapał ku niej starając się iść jak najszybciej w tej podwójnej grawitacji. Wydała mu się jakaś zupełnie inna niż ta dziewczyna, którą znał na statku. Miała na nogach ciężkie buty po kolana, a jej ciało okrywał gruby, niezgrabny kombinezon z jakiejś metalicznej tkaniny. Szczupła kibić ginęła pod pasem z rozmaitymi pojemnikami. Nawet twarz miała wyraz chłodnej rezerwy.
— Stęskniłem się za tobą — powiedział. — Nie wiedziałem, że jesteś w tym samym budynku. — Chciał wziąć ją za rękę, ale cofnęła ją.
— Czego chcesz? — zapytała.
— Czego chcę! — powtórzył jak echo z ledwie skrywanym gniewem. — Jestem Jason, nie pamiętasz mnie? Jesteśmy przyjaciółmi. Chyba przyjaciele mogą ze sobą rozmawiać, nie mając do siebie żadnego interesu.
— To, co było na statku, nie ma nic wspólnego z tym, co się dzieje na Pyrrusie. — Mówiąc to ruszyła przed siebie zniecierpliwiona. — Skończyłam okres rekondycyjny i muszę wracać do pracy. Ty zostaniesz tutaj, w hermetycznie zamkniętych pomieszczeniach, więc się już nie zobaczymy.
— Wracaj do dzieci… czy to chciałaś powiedzieć? I nie próbuj uciekać, mamy parę spraw do załatwienia…
Jason popełnił błąd wyciągając rękę, żeby ją zatrzymać. Właściwie nie wiedział, co się potem stało. Stwierdził tylko, że leży rozciągnięty jak kłoda na ziemi. Ramię miał paskudnie stłuczone, a Meta znikła właśnie w głębi korytarza.
Kulejąc, szedł w stronę swojego pokoju i klął pod nosem. Padł na twarde jak głaz łóżko i próbował sobie przypomnieć, co go na tę planetę sprowadziło. Następnie zastanawiał się, czy był to dostateczny powód, aby znosić nieustanne katusze podwójnej grawitacji, przepełnione lękiem sny, które ta grawitacja powoduje, i wrodzoną wzgardę tych ludzi dla przybyszów z zewnątrz. Szybko pohamował tę rosnącą skłonność do użalania się nad samym sobą. Według pyrryjskich standardów był istotnie słaby i bezradny. Jeżeli chciał, aby zmienili o nim zdanie, musiał nad sobą popracować.
Powalony zmęczeniem zapadł w sen, zakłócany tylko przeraźliwą grozą koszmarnych przywidzeń.
7
Rano obudził się z paskudnym bólem głowy i wrażeniem, że w ogóle nie spał. Przyjąwszy starannie odmierzone środki pobudzające, które dał mu Brucco, znów zaczął się zastanawiać nad czynnikami sprawiającymi, że miewa takie koszmarne sny.