— Nie mam pojęcia — odparł Kerk. — Czy chcesz zasugerować, że na Pyrrusie są poza ludźmi inne istoty myślące? Istoty ukierunkowujące planetę do zwalczania nas?
— Nie ja to sugeruję, tylko ty. Znaczy, że zaczynasz pojmować. Nie mam pojęcia, co spowodowało zmianę, ale bardzo bym się chciał dowiedzieć. A potem zobaczyć, czy nie da się powrócić do poprzedniego stanu. Oczywiście niczego nie mogę obiecywać. Ale zgodzisz się, że rzecz zasługuje na zbadanie.
Uderzając pięścią w otwartą dłoń i chodząc tam i z powrotem po pokoju krokiem, od którego trząsł się gmach, Kerk walczył z samym sobą. Nowe teorie ścierały się ze starymi przekonaniami. Wszystko to spadło na niego tak nagle… i było aż zbyt wiarygodne.
Nie pytając o pozwolenie Jason nalał sobie wody do szklanki i opadł wyczerpany na krzesło. Coś wpadło ze świstem przez otwarte okno robiąc dziurę w zasłonie ochronnej. Kerk ustrzelił stwora nie zatrzymując się, nie wiedząc nawet, że to uczynił.
Podjęcie decyzji nie zajęło wiele czasu. Przywykły do szybkiego działania ogromny Pyrrusanin umiał podejmować tylko szybkie decyzje. Zatrzymał się i spojrzał Jasonowi w oczy.
— Nie mówię, że mnie przekonałeś, ale nie mam gotowej odpowiedzi na twoje wywody. Więc zanim ją znajdę, będziemy działać tak, jak gdyby były słuszne. Co zatem zamierzasz zrobić, co możesz zrobić?
Jason zaczął wyliczać na palcach:
— Po pierwsze, potrzebuję dobrze chronionego miejsca, w którym mógłbym mieszkać i pracować. Żebym zamiast marnować całą energię na ochronę życia, mógł się poświęcić badaniom.
Po drugie, potrzeba mi kogoś do pomocy… a zarazem do ochrony osobistej. I to, błagam, kogoś, kto miałby większy zakres zainteresowań niż mój obecny strażnik. Proponuję Metę jako najbardziej nadającą się do tego zadania.
— Metę? — Kerk zdziwił się. — Ona jest pilotem międzyplanetarnym i operatorem ekranu obronnego, jakiż z niej może być pożytek w podobnym przedsięwzięciu?
— Ogromny. Zna inne światy i potrafi spojrzeć na te sprawy od innej strony. I z pewnością wie o planecie tyle, ile każdy wykształcony człowiek, a więc potrafi odpowiedzieć na wszystkie moje pytania. — Jason uśmiechnął się. — A poza tym jest ładna i lubię jej towarzystwo.
Kerk chrząknął.
— Właśnie się zastanawiałem, czy się zdobędziesz na to, żeby wymienić ten ostatni powód. Pozostałe powody są jednak rozsądne, nie będę więc się z tobą spierał. Postaram się o zastępstwo dla niej i każę ją tu przysłać. Mamy mnóstwo zamykanych hermetycznie budynków, które możesz wykorzystać.
Porozmawiawszy z jednym z asystentów z przyległego biura, Kerk odbył kilka rozmów przez videofon. Wydano szybko odpowiednie polecenia. Jason obserwował to wszystko z zainteresowaniem.
— Wybacz, że pytam — rzekł w końcu. — Ale czy ty jesteś dyktatorem tej planety? Wystarczy, żebyś skinął palcem, a wszyscy są gotowi na twoje rozkazy.
— Tak to wygląda — przyznał Kerk. — Ale to tylko złudzenie. Nikt nie ma całkowitej władzy na Pyrrusie, nie ma też tutaj nic takiego, co by przypominało system demokratyczny. Ostatecznie, liczba naszej ludności wynosi mniej więcej tyle, ile liczy dywizja. Każdy robi to, do czego się najbardziej nadaje. Rodzaje działalności podlegają różnym departamentom, na czele których stoją najbardziej kwalifikujące się do tego osoby. Ja kieruję Koordynacją i Zaopatrzeniem, co stanowi chyba najluźniej sprecyzowaną kategorię. Wypełniamy luki pomiędzy departamentami i zajmujemy się dostawami spoza planety.
W tej chwili weszła Meta i zwróciła się do Kerka. Zignorowała całkowicie obecność Jasona.
— Zwolniono mnie i kazano przyjść tutaj — powiedziała. Co się stało? Jakaś zmiana w rozkładzie lotów?
— Możesz to i tak nazwać — odparł Kerk. — Od tej chwili jesteś zwolniona ze wszystkich swoich dotychczasowych obowiązków i przeniesiona do nowego departamentu — Badań Naukowych. Ten oto człowiek o znękanym wyglądzie jest twoim szefem.
— To już jest jakieś poczucie humoru — rzekł Jason. — Jedyne zrodzone na Pyrrusie. Gratuluję, bo to znaczy, że jeszcze nie wszystkie nadzieje są stracone.
Meta spoglądała to na Kerka, to na Jasona.
— Nie rozumiem. Nie mogę uwierzyć. Nowy departament… po co? — Była zdenerwowana i poirytowana.
— Przepraszam cię — powiedział Kerk. — Nie chciałem robić ci przykrości! Myślałem, że przyjmiesz to spokojniej. To prawda, co powiedziałem. Jason znalazł metodę, a raczej może znaleźć metodę, która miałaby ogromną wartość dla Pyrrusa. Pomożesz mu?
Meta odzyskała zimną krew.
— Czy muszę? — zapytała nieco rozdrażniona. — Czy to rozkaz? Wiesz, że mam robotę. Na pewno zdajesz sobie sprawę, że jest ona ważniejsza od tego, co ktoś spoza planety może sobie wyobrażać. On nie potrafi naprawdę zrozumieć…
— Tak. To rozkaz. — Głos Kerka zabrzmiał znowu oschle. Meta zaczerwieniła się słysząc ten ton.
— Może ja to wytłumaczę — wtrącił się Jason. — Ostatecznie to mój pomysł. Ale najpierw chciałbym się o coś prosić. Czy możesz wyjąć z pistoletu magazynek i oddać go Kerkowi?
Na twarzy Mety pojawił się lęk, ale Kerk przytaknął z powagą. — Tylko na parę chwil, Meto. Ja mam swój pistolet, więc będziesz bezpieczna. Myślę, że wiem, co zamierza Jason, i sądząc z własnego doświadczenia uważam, że ma rację.
Meta niechętnie oddała mu magazynek i wyjęła nabój z komory pistoletu. Dopiero wtedy Jason zaczął wyjaśniać:
— Mam pewną teorię odnośnie życia na Pyrrusie i boję się, że tłumacząc ją będę musiał rozwiać twoje niektóre złudzenia. A więc po pierwsze musisz uznać fakt, że powoli przegrywacie wojnę i z czasem ulegniecie zagładzie…
Nim zdążył ukończyć zdanie, Meta szarpała jak szalona za cyngiel pistoletu wymierzonego między jego oczy. Jej twarz wyrażała nienawiść i odrazę. Nie mogła słuchać spokojnie tego, co mówił Jason. Że ta wojna, której wszyscy Pyrrusanie poświęcili swoje życie, była już stracona.
Kerk wziął ją za ramiona i posadził na swoim krześle, aby zapobiec czemuś gorszemu. Upłynęło trochę czasu, zanim zdołała się dostatecznie opanować, by móc dalej słuchać Jasona. Niełatwo znieść takie obrócenie wniwecz wszystkich życiowych przekonań. Tylko jako taka znajomość innych światów sprawiła, że Meta mogła w ogóle słuchać.
Nawet kiedy skończył mówić o tym, o czym rozmawiali z Kerkiem, oczy Mety wciąż patrzyły niedowierzająco. Siedziała pełna napięcia, wparta mocno w dłonie Kerka, jakby to jedynie one wstrzymywały ją przed rzuceniem się na Jasona.
— Może to za wiele, aby móc sobie przyswoić za jednym posiedzeniem — powiedział Jason. — Ujmijmy to zatem prościej. Ufam, że potrafimy znaleźć przyczynę tej nieustępliwej nienawiści do ludzi. Może pachniemy nie tak jak trzeba. Może odkryję esencję ze sproszkowanych pyrryjskich robaczków, która nas uodporni, jeśli się nią natrzemy. Nie wiem. Ale musimy zbadać sprawę bez względu na wyniki. Kerk jest ze mną co do tego zgodny.
Meta spojrzała na Kerka, który kiwnął głową. Skuliła się w nagłym poczuciu klęski.
— Ja… nie mogę powiedzieć, że się z tym zgadzam — rzekła szeptem — a nawet, że wszystko rozumiem. Ale pomogę ci. Jeżeli Kerk uważa, że tak trzeba.
— Tak trzeba — powiedział Kerk. — Czy mam ci teraz oddać magazynek? Nie będziesz już strzelała do Jasona?
— To było głupie z mojej strony — odparła chłodno, ładując pistolet. — Pistolet nie byłby mi potrzebny. Gdybym go musiała zabić, mogłabym to zrobić gołymi rękami.
— To bardzo miłe z twojej strony — Jason uśmiechnął się do niej. — Jesteś gotowa?