Выбрать главу

— Opuścić teren, przystępujemy do saturacji. Wycofać się. Głos był tak donośny, że aż zgrzytał w uszach. Jason obejrzał się i zobaczył Kerka, który nadjechał z ciężarówkami załadowanymi ekwipunkiem. Nad głową miał umieszczony głośnik, przy ustach zawieszony mikrofon. Jego wzmocniony głos wywołał natychmiastową reakcję w tłumie, który zaczął pierzchać.

W głowie Jasona powstała wątpliwość, co robić. Opuścić teren? Jaki teren? Ruszył w stronę Kerka i nagle zdał sobie sprawę, że wszyscy Pyrrusanie podążają w przeciwnym kierunku. Mimo podwójnej grawitacji poruszali się dość żwawo.

Jason poczuł się obnażony jak człowiek, który został sam na scenie. Stał na środku ulicy, podczas gdy inni znikli. Nie było żywej duszy, tylko ranny, któremu Jason pomógł. Pyrrusanin ruszył potykając się i machając zdrową ręką w jego stronę. Jason nie mógł zrozumieć jego słów. Kerk wykrzykiwał rozkazy z jednej z ciężarówek. One też zaczęły się poruszać. Pojąwszy nagle sytuację, Jason zaczął biec. Było za późno. Ze wszystkich stron ziemia wybrzuszała się, pękała, w miarę jak coraz dalsze sploty podziemnego stworu wydostawały się na powierzchnię. Ocalenie było tuż. Tylko że Jasona dzielił od niego wielki łuk oblepionej ziemią szarości.

Bywają sekundy, które zdają się trwać wiecznie. Chwile subiektywnego czasu rozciągnięte w nieskończoność. Właśnie teraz była taka chwila. Jason stał jak skamieniały. Nawet kłęby dymu w górze zastygły w bezruchu. Jason miał przed oczyma wielką pętlę nieznanej formy życia i widział każdy szczegół jak na dłoni.

Gruba na chłopa, pożyłkowana i szara jak stara kora. Ze wszystkich jej części wystawały blade i skręcone odrostki, które wiły się wężowym ruchem. Ukształtowana jak roślina, a zarazem poruszająca się jak zwierzę i pękająca, rozszczepiająca się. To było najgorsze.

Ukazały się szczeliny i otwory. Rozszczepione, rozwarte paszcze, które wyrzucały z siebie całe hordy bezbarwnych zwierzątek. Jason słyszał ich przeszywające piski. Ujrzał paszczęki pełne zębów na kształt igieł.

Paraliżował go lęk przed nieznanym. Zginąłby z pewnością. Kerk grzmiał na niego przez głośnik, inni strzelali do atakującego stworu. Jason nic o tym nie wiedział.

Nagle poleciał w przód, pchnięty twardym jak skała ramieniem. Ranny Pyrrusanin trwał wciąż u boku Jasona, próbując go uratować. Ściskając pistolet zębami, ciągnął Jasona zdrową ręką. Ku stworowi. Inni przestali strzelać. Pojęli jego plan, a był to dobry plan.

Stwór był wygięty łukiem w górę, pozostawiając wolne miejsce pomiędzy swym ciałem a ziemią. Ranny zaparł się stopami i napiął mięśnie. Jedną ręką uniósł Jasona w górę i cisnął nim pod żywy łuk. Ruchome odrostki smagnęły ogniem twarz koziołkującego Jasona, który po chwili znalazł się po drugiej stronie. Ranny Pyrrusanin skoczył za nim.

Ale już było za późno. Tylko jeden człowiek miał szansę się przedostać. Pyrrusanin mógł to łatwo zrobić sam, pchnął jednak najpierw Jasona. Stwór zdał sobie sprawę z tego, co się dzieje, gdy Jason otarł się o jego odrostki. Łuk opadł, miażdżąc rannego swoim ciężarem. Pyrrusanin znikł omotany odrostkami, wśród których zaroiło się od zwierzątek. Musiał zacisnąć języczek spustowy swego pistoletu na ogień ciągły, ponieważ broń długo jeszcze strzelała, gdy jej właściciel już nie żył.

Jason się czołgał. Rzuciło się ku niemu kilka zwierząt z obnażonymi kłami, ale padły od kul. On jednak nic o tym nie wiedział. Potem schwyciły go czyjeś ręce i pociągnęły naprzód. Uderzył całym ciałem o bok ciężarówki i ujrzał twarz Kerka tuż przy swojej, czerwoną i gniewną. Potężna pięść schwyciła go z przodu za ubranie i Jason został uniesiony w górę i wstrząśnięty jak wór szmat. Nie protestował i nie mógłby zaprotestować, choćby nawet Kerk miał go zabić.

Kiedy padł ciśnięty na ziemię, ktoś podniósł go i wrzucił do ciężarówki. Jason nie stracił przytomności, gdy ciężarówka skacząc po nierównościach gruntu ruszyła z miejsca, a mimo to nie mógł się poruszyć. Za chwilę zmęczenie minie, a wtedy zdoła usiąść. Nic mu nie jest, to tylko zmęczenie. W chwili gdy to pomyślał, zemdlał.

13

— Jak za dawnych czasów — rzekł Jason na widok Brucca, który przyniósł mu tacę z jedzeniem. Brucco bez słowa obsłużył Jasona i innych rannych w pokoju i wyszedł. — Dzięki! — krzyknął za oddalającym się Jason.

Żart, skrzywienie ust w uśmiechu, wszystko jak dawniej. Ale jego usta, gdy się uśmiechały i wypowiadały żart, były czymś na kształt zewnętrznej okleiny. Czymś, co żyło własnym życiem. Był cały odrętwiały. Ciało miał sztywne, a przed oczami ów łuk wrogiego stworu, który opada i dusi jednorękiego Pyrrusanina milionem parzących palców.

Czuł się, jakby sam znalazł się pod tym łukiem. Bo czyż ranny nie zajął jego miejsca? Jason dokończył jedzenia roztargniony, nie zdając sobie sprawy, że je.

Trwało to bez przerwy od owego ranka, kiedy odzyskał świadomość. Wiedział, że to on powinien był zginąć na tej zrytej podczas walki ulicy. To on powinien był stracić życie za to, że popełnił błąd sądząc, iż może pomóc walczącym Pyrrusanom. A nie tylko plątać się i przeszkadzać. Gdyby nie Jason, człowiek ranny w rękę leżałby teraz tutaj pod bezpiecznym dachem budynku reorientacyjnego. Jason wiedział, że leży w łóżku, które należało się tamtemu. Człowieka, który oddał za niego życie. Człowieka, którego imienia nawet nie znał.

W jedzeniu były proszki nasenne i Jason zasnął. Opatrunki wyciągały ból i zasklepiały rany od oparzeń na twarzy. Kiedy się ponownie zbudził, odzyskał całkowicie poczucie rzeczywistości.

Zginął człowiek, aby on, Jason, mógł żyć. To fakt nieodwracalny. I choćby Jason nie wiem jak tego pragnął, nie zdoła owego człowieka przywrócić do życia. Może jednak sprawić, aby jego śmierć nie poszła na marne. O ile w ogóle czyjaś śmierć może się opłacać… Zmusił się, aby o tym nie myśleć.

Wiedział, co musi zrobić. Jego zadanie nabrało teraz jeszcze większej wagi. Jeżeli tylko zdoła rozwikłać zagadkę tej zabójczej planety, zdoła choć w części spłacić dług, jaki zaciągnął.

Usiadł, ale pod wpływem wysiłku zakręciło mu się w głowie. Musiał przytrzymać się krawędzi łóżka i zaczekać, aż zawrót głowy nieco minie. Leżący z nim w pokoju pacjenci nie zwracali nań uwagi, gdy zaczął wolno i z wysiłkiem wciągać na siebie ubranie. Wszedł Brucco, popatrzył i wyszedł bez słowa.

Ubranie się zajęło Jasonowi dużo czasu. Na zewnątrz zastał czekającego już na niego Kerka.

— Kerku, chciałem ci powiedzieć…

— Nie mów nic! — zadudnił głos Kerka, odbijając się grzmotem od ścian. — To ja ci coś powiem i skończmy z tym raz na zawsze. Jesteś na Pyrrusie osobą niepożądaną, Jasonie dinAlt, nie chcemy tu ani ciebie, ani twoich cennych a nierealnych pomysłów. Dałem się raz przekonać twemu przewrotnemu językowi. Pomagałem nawet kosztem ważniejszych spraw. Powinienem był wiedzieć, do czego może doprowadzić twoja „logika”. A teraz przekonałem się naocznie. Welf zginął, abyś ty mógł żyć. A był dwakroć wartościowszy, niż ty kiedykolwiek będziesz.

— Welf? Tak się nazywał? — zapytał Jason więznącym w gardle głosem. — Nie wiedziałem…

— Nawet nie wiedziałeś. — Grymas wściekłości rozchylił wargi Kerka. — Nie znałeś nawet jego imienia, a on mimo to złożył życie w ofierze, abyś mógł nadal wieść swoją marną egzystencję.