Выбрать главу

Splunął z obrzydzeniem i wielkimi krokami ruszył w stronę śluzy. Potem, jakby po namyśle, odwrócił się jeszcze raz do Jasona.

— Zostaniesz tu, w zamkniętym kompleksie, aż do odlotu statku, to znaczy jakieś dwa tygodnie. Wtedy opuścisz planetę i nigdy tu nie wrócisz. A jeśli wrócisz, z miejsca cię zabiję. Z rozkoszą. — Wszedł do śluzy.

— Zaczekaj! — krzyknął Jason. — Nie możesz postępować tak pochopnie. Nawet nie widziałeś materiałów, które odkryłem. Zapytaj Mety.

Drzwi śluzy zamknęły się za Kerkiem z łoskotem.

Sprawa przybrała idiotyczny bez mała obrót. Niedawne uczucie daremnej rozpaczy zaczął wypierać gniew. Traktowano go jak nieodpowiedzialne dziecko, ignorując wagę odkrycia dziennika pokładowego.

Jason odwrócił się i wtedy zobaczył, że za nim stoi Bruceo. — Słyszałeś, co mi powiedział? — zapytał.

— Tak. I całkiem się z nim zgadzam. Masz szczęście.

— Szczęście! — Teraz z kolei rozgniewał się Jason. — Szczęście, że jestem traktowany jak niedorozwinięte dziecko, że się pogardza wszystkim, co robię…

— Powiedziałem: masz szczęście — powtórzył oschle Brucco. — Welf był jedynym ocalałym synem Kerka. Kerk wiązał z nim wielkie nadzieje, przygotowywał go na swojego następcę. — Już odchodził, ale Jason krzyknął za nim:

— Czekaj! Ogromnie mi przykro z powodu tego, co się stało z Welfem. Choć nie wiedziałem, że był synem Kerka. Ale to przynajmniej tłumaczy, czemu Kerk chce mnie stąd wyrzucić… razem z materiałami, które odkryłem. Dziennikiem pokładowym statku…

— Wiem. Widziałem ten dziennik — przerwał mu Brucco. — Meta go tu przyniosła. Bardzo ciekawy dokument historyczny.

— I to wszystko, co w nim dostrzegłeś? A znaczenie zmian na waszej planecie uszło twojej uwagi?

— Wcale nie uszło — odparł Brucco krótko. — Ale nie mogę pojąć, jaki to może mieć związek z dniem dzisiejszym. Przeszłości nie da się zmienić, a teraźniejszość nakazuje walkę. Ta zaś pochłania wszystkie nasze siły.

Jason poczuł się bezsilny. Gdziekolwiek się zwracał, wszędzie napotykał mur obojętności.

— Jesteś człowiekiem inteligentnym, Brucco… a mimo to widzisz tylko koniec własnego nosa. Przypuszczam, że to nieuniknione. Ty i pozostali Pyrrusanie jesteście według ziemskich standardów nadludźmi. Mocni, bezwzględni, niepokonani, szybcy. Wszędzie dalibyście sobie radę. Byliby z was doskonali teksańscy albo kanadyjscy policjanci konni lub też zwiadowcy wenusjańscy — jacykolwiek mityczni wojownicy pogranicza. I moim zdaniem tam właśnie pasujecie. Do historii. Na Pyrrusie ludzkość doszła do krańców przystosowalności, gdy chodzi o wyrobienie mięśni i refleksu. Ale nie tędy droga. Tym, co wydobyło ludzkość z jaskiń i pchnęło ku gwiazdom, był mózg. Kiedy zaczynamy znów myśleć mięśniami, wracamy z powrotem do tych jaskiń. Bo czymże wy, Pyrrusanie, naprawdę jesteście? Kupą jaskiniowców, którzy zabijają zwierzęta kamiennymi toporkami. Czy kiedykolwiek zastanawiacie się, skąd się tu wzięliście? Co tu robicie? Dokąd zdążacie?

Jason musiał wracać, był bowiem wyczerpany i brakło mu tchu. Brucco tarł brodę w zamyśleniu.

— Jaskinie? — rzekł. — Ależ my nie mieszkamy w żadnych jaskiniach ani nie używamy kamiennych toporków. Zupełnie cię nie rozumiem.

Jason nie mógł się rozgniewać ani nawet czuć rozgoryczenia. Chciał odpowiedzieć, ale tylko się roześmiał. Bardzo niewesoły był to śmiech. Nie miał sił na dalsze tłumaczenia. Trafił na ten sam kamienny mur, co w przypadku innych Pyrrusan. Oni rządzili się logiką chwili. Nie interesowali się przeszłością ani przyszłością, nie chcieli niczego poznawać ani czegokolwiek zmieniać.

— Jak tam bitwa na obwodzie? — spytał w końcu, pragnąc zmienić temat.

— Skończona. Albo dobiega końca. — Brucco entuzjastycznie zademonstrował stereoskopy z walki. Nie zauważył nawet dreszczu zgrozy, który przeszył Jasona. — To najpoważniejsze od lat przerwanie obwodu, ale na szczęście zorientowaliśmy się w porę. Strach myśleć, co by się stało, gdyby wykryto niebezpieczeństwo dopiero po kilku tygodniach.

— A co to za stwory? — spytał Jason. — Jakieś monstrualne węże czy co?

— Głupstwa gadasz — parsknął Brucco. Postukał stereoskop palcem. — Korzenie. I to wszystko. Ogromnie zmodyfikowane, ale mimo to korzenie. Przedarły się pod zaporą obwodu i to na większej głębokości niż cokolwiek dotąd. Same w sobie nie stanowią istotnej groźby, ponieważ mają bardzo niewielką zdolność poruszania się. Wkrótce po odcięciu zamierają. Są niebezpieczne, ponieważ… wykorzystuje się je jako tunele. Wewnątrz są drążone i w tych wydrążeniach żyje z nimi w czymś w rodzaju symbiozy kilka gatunków zwierząt. Teraz, kiedy wiemy, czym są, możemy mieć się przed nimi na baczności. Niebezpieczeństwo polegało na tym, że mogły całkowicie podkopać obwód i to ze wszystkich stron naraz. Niewiele wówczas mielibyśmy do zrobienia.

Krawędź zniszczenia. Życie na wulkanie. Pyrrusanom sprawiał satysfakcję każdy dzień, który nie skończył się totalnym unicestwieniem. Próżno byłoby starać się zmienić to ich nastawienie. Jason wziął dziennik pokładowy statku POLLUX VICTORY z pomieszczeń Brucca i zabrał do swego pokoju. Ranni Pyrrusanie zignorowali go, gdy padł na swoje łóżko i otworzył dziennik na pierwszej stronie.

Przez dwa dni nie opuszczał pokoju. Ranni wkrótce odeszli i miał pokój wyłącznie dla siebie. Strona po stronie przeczytał cały dziennik, aż poznał wszystkie szczegóły osiedlenia się na Pyrrusie. Rósł stos notatek i odsyłaczy. Jason zrobił dokładny plan pierwotnego osiedla, porównał z obecnym. Wcale się nie pokrywały.

Znalazł się w ślepej uliczce. Kiedy przyłożył jeden plan do drugiego, podejrzenia stały się boleśnie jasne. Opis fizycznego ukształtowania terenu w dzienniku był bardzo dokładny. Miasto zostało najwyraźniej przeniesione w inne miejsce. Wszelka dokumentacja musiała się znajdować w bibliotece… a to źródło zostało już wyczerpane. Pozostałe dokumenty albo porzucono, albo dawno uległy zniszczeniu.

Nad głową Jasona deszcz siekł w grube szyby okna, które nagle rozjaśniło się błyskawicą. Niewidoczne wulkany wznowiły aktywność i podłoga wibrowała od podziemnych wstrząsów.

Siedział przygarbiony, przytłoczony widmem klęski, które jeszcze bardziej przyciemniało i tak już chmurne niebo.

14

Jason spędził cały przygnębiający dzień leżąc na łóżku i licząc nity, zmuszając się do pogodzenia z klęską. Wydany mu przez Kerka zakaz opuszczenia hermetycznie zamkniętych budowli wiązał mu ręce. Czuł, że jest bliski rozwiązania zagadki… ale, że nigdy jej nie rozwikła.

Jeden dzień poczucia klęski to wszystko, co potrafi znieść. Stanowisko Kerka jest całkowicie emocjonalne, nie skażone cieniem logiki. Myśl o tym tak go. nurtowała, że nie mógł jej dłużej ignorować. Od wczesnej młodości nauczył się nie ufać emocjonalnemu podejściu do spraw. Nie mógł się za nic zgodzić z opinią Kerka — a to oznaczało, że musi wykorzystać dziesięć dni, jakie mu pozostały, na rozstrzygnięcie problemu. Musi to zrobić, choćby za cenę nieposłuszeństwa wobec Kerka.

Z nowym zapałem chwycił tabliczkę z notatkami. Zdołał już wykorzystać dotychczasowe źródła informacji, ale musiały być jeszcze inne. Gryząc rylec i skupiając się intensywnie, z wolna nakreślił listę innych możliwości. Każda myśl, choćby nie wiadomo jak karkołomna, została zanotowana. Sporządziwszy tę listę, zaczął wykreślać z niej pomysły mające zdecydowanie słabe punkty i niemożliwe do zrealizowania — jak na przykład przejrzenie źródeł historycznych spoza planety. Był to pyrryjski problem i winien być rozstrzygnięty albo na tej planecie, albo wcale.