Z całej listy pozostały tylko dwa prawdopodobieństwa: że istnieją jakieś stare zapiski, notatniki lub dzienniki w prywatnym posiadaniu Pyrrusan albo przekazywane z pokolenia na pokolenie opowieści ustne. Pierwsza możliwość była bardziej prawdopodobna i Jason postanowił natychmiast ją zbadać. Sprawdziwszy dokładnie swój medpakiet i broń, udał się do Brucca.
— Jakie śmiercionośne stwory pojawiły się na planecie podczas mojej nieobecności? — spytał.
Brucco spojrzał na niego zdziwiony, po czym powiedział: — Nie możesz wyjść na zewnątrz. Kerk ci zabronił.
— A tobie kazał pilnować, abym tego nie zrobił? — Głos Jasona był zimny i spokojny.
Brucco potarł podbródek i skrzywił się w zamyśleniu. W końcu wzruszył ramionami.
— Nie, wcale nie kazał mi cię pilnować… i wcale nie chcę tego robić. O ile wiem, to jest sprawa pomiędzy tobą a Kerkiem, ja się nie będę do niej wtrącał. Możesz sobie iść, kiedy zechcesz. I dać się zabić gdzieś bez hałasu, żeby raz na zawsze skończyły się kłopoty, jakich nam przysparzasz.
— Ja też dobrze ci życzę — odparł Jason. — A teraz zapoznaj mnie z tymi nowymi gatunkami zwierząt.
Jedyną nową mutacją, przed jaką nie chroniły dotychczasowe środki ostrożności, był ciemnoszary jaszczur, który pluł paraliżującym nerwy jadem. Śmierć następowała po kilku sekundach, jeżeli ślina trafiała na gołą skórę. Jaszczurów należało z daleka wypatrywać i strzelać do nich jeszcze, zanim się znalazło w zasięgu śmiercionośnego jadu. Godzina ćwiczeń w strzelaniu do jaszczurów w sali treningowej dała mu wprawę w tej materii.
Jason wyszedł z kompleksu hermetycznych zabudowań po cichu, nie zauważony przez nikogo. Kierując się według planu, udał się do najbliższych koszar, powłócząc ciężko nogami po zakurzonych ulicach. Było upalne, spokojne popołudnie, którego ciszę przerywały tylko odległe łoskoty i rzadkie strzały pistoletu Jasona.
Wewnątrz grubych ścian koszar panował miły chłód i zlany potem Jason opadł na ławę i odczekał, aż ostygnie, a serce przestanie łomotać. Następnie udał się do świetlicy i rozpoczął poszukiwania.
Skończyły się bardzo szybko. Żaden z Pyrrusan nie przechowywał dawnych artefaktów i wszyscy uważali samą myśl za niezwykle śmieszną. Uzyskawszy dwadzieścia negatywnych odpowiedzi, Jason gotów był przyznać się do porażki.
Pozostała więc tylko jedna możliwość — ustne opowieści. Pytał o nie tak samo bezskutecznie. Wreszcie cała ta rzecz przestała być dla Pyrrusan zabawna i zaczęli sarkać. Jason musiał zaprzestać starań, póki był jeszcze zdrów i cały. Przyniesiono mu jedzenie, które smakowało jak plastykowa pasta z masą celulozową. Szybko zjadł posiłek i siedział zasępiony nad pustą tacą, nie mogąc się pogodzić z nową klęską. Kto mógłby odpowiedzieć na dręczące go pytania? Wszyscy, z którymi rozmawiał, byli tacy młodzi. Nie ciekawiły ich opowiadania ani nie mieli do nich cierpliwości. Opowiadanie historyjek to zajęcie odpowiednie dla ludzi starych, a takich nie było na Pyrrusie.
Z jednym znanym mu wyjątkiem, bibliotekarzem Poli. To już jakaś możliwość. Człowiek pracujący przy książkach mógł zainteresować się niektórymi starymi dokumentami. Mógł nawet pamiętać przeczytane niegdyś, a teraz zniszczone woluminy. Bardzo to mało prawdopodobne, ale nie wolno było tego lekceważyć.
Droga do biblioteki zmusiła Jasona do niemal śmiertelnego wysiłku. Ulewny deszcz zwalał z nóg, a ponadto w półmroku nie było widać nadciągającego niebezpieczeństwa. Dlatego też skoropucha zdołała się do niego zbliżyć na tyle, aby go porządnie ugryźć, nim zdążył ją zabić. Antytoksyny wywołały zawrót głowy i Jason stracił sporo krwi. Dotarł do biblioteki zły i wyczerpany.
Poli reperował jedną z maszyn katalogujących. Nie przerwał pracy, póki Jason nie klepnął go w ramię. Włączywszy aparat słuchowy stał spokojnie, okaleczały i zgięty wpół, czekając na to, co powie Jason.
— Czy masz jakieś zachowane na swój prywatny użytek stare dokumenty i listy?
Przeczący ruch głową, nie.
— A może słyszałeś za młodu jakieś opowieści… no, wiesz, o różnych wydarzeniach, które miały miejsce w przeszłości?
To samo.
Wynik negatywny. Każde pytanie spotykało się z przeczącym ruchem głowy Poli’ego, który się wkrótce zaczął irytować i wskazywać na nie dokończoną pracę.
— Tak, wiem, że masz robotę — rzekł Jason. — Ale to jest ważna sprawa. — Poli zaprzeczył gniewnym ruchem głowy i sięgnął ręką, żeby wyłączyć aparat słuchowy. Jason rozpaczliwie szukał jakiegoś pytania, na które mógłby uzyskać bardziej pozytywną odpowiedź. Nagle przypomniał sobie coś, pewne usłyszane słowo, które sobie zanotował, by później zbadać jego sens. Coś, co powiedział Kerk…
— Już wiem! — Nagle znalazło się na końcu języka. — Chwileczkę, Poli, jeszcze tylko jedno pytanie. — Kto to są karczownicy? Czy widziałeś któregoś z nich albo wiesz, co robią i gdzie ich można znaleźć?…
Nie zdołał dokończyć, bowiem Poli obrócił się na pięcie i trzasnął Jasona wierzchem zdrowej ręki w twarz. Chociaż był człowiekiem starym i kaleką, jego cios omal nie złamał Jasonowi szczęki, zwalając go z nóg. Leżąc na ziemi, widział jak przez mgłę Poli’ego, który kuśtykał ku niemu z drgającą gniewem okaleczałą twarzą.
Nie było czasu na zabawę w dyplomację. Jason zerwał się jak mógł najszybciej w tej podwójnej grawitacji i ruszył co sił w nogach ku drzwiom. Nie mógł się równać w walce wręcz z żadnym Pyrrusaninem, ani młodym i małym, ani starym i kalekim. Otworzył drzwi z łoskotem i zatrzasnął je tuż przed nosem Poli’ego.
Na dworze deszcz zmienił się tymczasem w śnieg i Jason brnął z wysiłkiem po błocie, raz po raz pocierając obolałą szczękę i zastanawiając się nad jedynym posiadanym faktem. Karczownicy to klucz… ale do czego? I od kogo ośmieli się zasięgnąć dalszych informacji? Kerk był człowiekiem, z którym rozmawiało mu się najlepiej, ale kto poza nim? Pozostała Meta. Zapragnął spotkać się z nią, ale nagle poczuł się zupełnie wyczerpany. Z nadludzkim wysiłkiem zdołał dobrnąć do szkolnych budynków.
Rano zjadł śniadanie i wyszedł wcześnie. Pozostał mu już tylko tydzień. Skazany na powolne poruszanie się, klął wlokąc podwójnie ciężkie ciało do Ośrodka Dyspozycyjnego. Meta pełniła nocną służbę na obwodzie i wkrótce powinna wrócić do swojej kwatery. Właśnie leżał na jej łóżku, kiedy weszła.
— Wynoś się — powiedziała głucho. — Albo cię sama wyrzucę.
— Cierpliwości — rzekł siadając. — Odpoczywałem tylko, czekając na twój powrót. Mam jedno pytanie i jeśli mi odpowiesz na nie, pójdę i przestanę ci się naprzykrzać.
— O co chodzi? — zapytała tupiąc nogą ze zniecierpliwieniem. Ale w jej głosie był również odcień ciekawości. Jason dobrze się zastanowił, zanim powiedział:
— Postaraj się mnie nie zabić. Wiesz, że jestem gadułą nie z tej planety i raz wysłuchałaś z moich ust różnych straszliwych rzeczy, nawet nie chwytając za pistolet. Teraz chcę powiedzieć jeszcze jedną. Okaż, proszę, swoją wyższość nad innymi ludźmi z galaktyki i postaraj się zapanować nad sobą i nie sprowadzić mojej osoby do podstawowych składników atomowych.
Jedyną jej odpowiedzią było tupnięcie nogą, więc Jason zaczerpnął tchu i zaryzykował:
— Kto to są karczownicy?
Przez dłuższą chwilę stała spokojna, nieporuszona. Potem spojrzała na niego z odrazą.
— Ty rzeczywiście potrafisz wynajdywać najobrzydliwsze tematy.
— Być może — odparł Jason — ale to nie jest odpowiedź na moje pytanie.