— Z pewnością macie tu własne lekarstwa, własnych lekarzy? — Zielarzy i czarowników — odparł Rhes i machnął ręką, jakby nie warto było o nich mówić.
Mówienie zmęczyło Rhesa. Umilkł nagle i zamknął oczy. Zaognione miejsca na jego piersi zaczynały już pod działaniem zastrzyków blednąć. Jason rozejrzał się po pokoju, szukając klucza do tajemnic tych ludzi.
Ściany i podłoga były wykonane ze spasowanych surowych tarcic. Miały prosty i prymitywny wygląd, odpowiedni dla dzikusów, jakich spodziewał się spotkać. Ale czy rzeczywiście? Drewno było o szerokich, płomieniokształtnych słojach. Kiedy się schylił, zobaczył, że dla wydobycia tego wzoru zostało nasycone woskiem. Czy było to więc dzieło dzikich — czy może ludzi o rozwiniętym smaku artystycznym, pragnących wydobyć piękno z prostych materiałów? Efekt końcowy znacznie górował nad szarzyzną nitowanych stalowych pomieszczeń Pyrrusan z miasta. Czyż nie jest prawdą, że na obu krańcach skali artystycznej dominuje prostota? Człowiek pierwotny wyraża jasną myśl w prosty sposób, tworząc piękno. A z drugiej strony, doświadczony krytyk odrzuca zbytnią kunsztowność i dekoracyjność w dążeniu do prawdziwej jasności czystej sztuki. Który kraniec skali ma teraz przed oczyma?
Powiedziano mu, że ci ludzie są dzikusami. Ubierają się w skóry i mówią bełkotliwym i łamanym językiem, przynajmniej Naxa. Ale jeżeli to wszystko prawda, jak z tym połączyć istnienie komunikatorów? Albo jarzący się sufit, który oświetla pokój miękkim światłem?
Rhes otworzył oczy i spojrzał na Jasona, jakby go zobaczył pierwszy raz.
— Kim jesteś? — spytał. — I co tu robisz?
W jego słowach czaiła się chłodna groźba i Jason rozumiał czemu. Miejscy Pyrrusanie nienawidzili karczowników i nie ulegało kwestii, że uczucie to było im odwzajemniane. Potwierdziła to siekiera Naxy, który wszedł cicho, kiedy rozmawiali, i stał teraz z ręką na jej trzonku. Jason wiedział, że jego życie jest i będzie w niebezpieczeństwie, póki nie da tym ludziom zadowalającej odpowiedzi.
Nie mógł powiedzieć im prawdy. Jeżeli zaczną podejrzewać, że ich szpieguje, aby pomóc ludziom z miasta, zginie. Niemniej jednak musi mieć swobodę mówienia o życiu na planecie.
Odpowiedź przyszła sama, kiedy sobie to uświadomił. Zwróciwszy twarz ku choremu, odparł bez chwili wahania, starając się przybrać normalny i spokojny ton:
— Jestem Jason dinAlt, ekolog, więc jak widzisz, mam pewne powody do odwiedzenia tej planety…
— Co to jest ekolog? — przerwał mu Rhes. Nic w jego głosie nie wskazywało, czy było to ot tak rzucone pytanie, czy kryło się pod nim coś więcej. Znikł swobodny ton ich wcześniejszej rozmowy. Głos Rhesa miał w sobie śmiertelność jadu żądłopióra. Jason starannie dobierał słowa:
— Ekologia jest to, w uproszczeniu, gałąź biologii zajmująca się stosunkami pomiędzy organizmami a ich otoczeniem. Jak różne czynniki, na przykład klimatyczne, wpływają na formy życia i jak różne formy życia oddziaływają na siebie wzajem i na otoczenie. — Wiedział, że wszystko, co do tej pory powiedział, to prawda… ale niewiele więcej miał pojęcia o przedmiocie, toteż szybko zmienił temat. — Słyszałem różne pogłoski o tej planecie, więc wybrałem się, żeby zbadać rzecz na miejscu. Zrobiłem, co mogłem, ale to się okazało niewystarczające. Mieszkańcy miasta mają mnie za wariata, lecz w końcu zezwolili mi na wyprawę tutaj.
— A jak zaplanowaliście sprawę twojego powrotu? — warknął Naxa.
— Nijak — odparł Jason. — Byli całkowicie pewni, że natychmiast zostanę zabity, i nie mieli nadziei, że wrócę. Nie dali mi wyruszyć samodzielnie i musiałem im uciec.
Odpowiedź ta zadowoliła Rhesa i na jego twarzy ukazał się niewesoły uśmiech.
— Tacy właśnie są, śmieciarze. Nie mogą wyjść nawet na krok za swoje mury inaczej, jak w jednej z tych wielkich niczym stodoła opancerzonych maszyn. Co ci mówili o nas?
Jason wyczuł, że i tym razem bardzo wiele zależy od jego odpowiedzi. Dobrze się zastanowił, zanim zaczął mówić:
— Być może, dostanę w kark siekierą za to, co powiem… ale będę szczery. Musicie wiedzieć, co o was myślą. Powiedzieli mi, że jesteście brudnymi i ciemnymi dzikusami… którzy śmierdzą. I że… no, wyczyniacie dziwne praktyki ze zwierzętami. W zamian za żywność dają wam noże i paciorki…
Słysząc to obaj Pyrrusanie zaczęli zrywać boki ze śmiechu. Osłabiony chorobą Rhes wkrótce się uspokoił, ale Naxa zakrztusił się i zdołał się opanować, dopiero gdy polał sobie głowę wodą z tykwy.
— Nietrudno w to uwierzyć — powiedział Rhes. — Oni potrafią pleść takie głupstwa. Ci ludzie nie wiedzą nic o świecie, w którym żyją. Mam nadzieję, że to, co nam poza tym opowiedziałeś, to nie żaden wymysł, ale jeśli nawet tak, jesteś tu mile widziany. Przybyłeś z zaświata, tego jestem pewien. Żaden śmieciarz palcem by nie kiwnął, żeby ocalić mi życie. Jesteś pierwszym człowiekiem z zaświata, jakiego moi ludzie kiedykolwiek oglądali, i dlatego tym milej cię tu widzimy. Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, aby ci dopomóc. Moje ramię jest twoim ramieniem.
Ostatnie słowa miały brzmienie rytualne i kiedy je powtórzył, Naxa skinął z uznaniem głową. Jednocześnie Jason czuł, że nie jest to czczy rytuał. Współzależność oznaczała na Pyrrusie przetrwanie, a wiedział, że ci ludzie, narażeni wciąż na otaczające ich zewsząd śmiertelne niebezpieczeństwa, gotowi są oddać za siebie wzajem życie. Miał nadzieję, że dzięki temu rytuałowi znajdzie się w sferze ich opieki.
— Dość tego na dziś — rzekł Rhes. — Ta plamista choroba osłabiła mnie, a od twojego leku czuję się roztrzęsiony jak galareta. Zostaniesz tutaj, Jasonie. Jest tu koc, ale nie ma łóżka, przynajmniej na razie.
Podniecenie sprawiło, że Jason mógł funkcjonować aż do tej pory zapominając o trudach długiego dnia w podwójnej grawitacji. Teraz odczuł ogromne fizyczne zmęczenie jak cios. Pamiętał jeszcze, że odmówił posiłku i zawinął się w koc na podłodze. Potem była już tylko nicość.
17
Bolał go każdy skrawek ciała w miejscu, gdzie podwójna grawitacja przyciskała je do twardych, nieustępliwych desek podłogi. Oczy miał zaropiałe, a w ustach czuł obrzydliwy niesmak. Siadł z wysiłkiem i musiał stłumić jęk, gdy mu zatrzeszczało w stawach.
— Dzień dobry, Jasonie! — zawołał Rhes z łóżka. — Gdybym tak bardzo nie wierzył w medycynę, powiedziałbym, że twoja maszynka sprawiła cud, skoro zdołała mnie uleczyć w ciągu jednej nocy.
Najwyraźniej powracał do zdrowia. Znikły zaognione plamy na piersi, a oczy straciły niezdrowy blask. Siedział wsparty na poduszkach i patrzył, jak poranne słońce topi opadły nocą grad na polach.
— Tam, w szafce, jest mięso — rzekł — i albo woda, albo visk do picia.
Ów visk okazał się destylowanym napojem o niezwykłej mocy, który natychmiast rozjaśnił umysł Jasona, choć pozostawił lekkie dzwonienie w uszach. A mięso było wędzonym udźcem jakiegoś zwierzęcia, najsmakowitsze, jakiego próbował po opuszczeniu planety Darkhan. Posiłek przywrócił mu wiarę w życie i przyszłość. Jason odstawił szklankę, westchnął z uczuciem ulgi i jął się rozglądać.
Teraz, gdy wyczerpanie i groźba utraty życia ustąpiły, jego myśli machinalnie powróciły do zasadniczego problemu. Jacy naprawdę są v ludzie i jak udało im się przetrwać w tej dziczy? W mieście mówiono mu, że są dzikusami, mimo to na ścianie wisi utrzymany w należytym stanie komunikator. A przy drzwiach kusza z maszynowo produkowanymi metalowymi grotami — widział na ich trzonach ślady narzędzi tnących. Musiał zdobyć więcej informacji. Postanowił zacząć od wykluczenia błędnych.