W czasie tej rozmowy zbliżyło się do nich więcej Pyrrusan. Stali teraz wszyscy nieruchomo. Zastygli, podobnie jak Kerk, w oczekiwaniu i nie odrywali wzroku od Jasona. Kiedy Kerk przemówił, były to jakby słowa ich wszystkich:
— Co chcesz przez to powiedzieć?
— To, co powiedziałem. Że Pyrrus z wami walczy… bezpośrednio i świadomie. Wystarczy, abyś dostatecznie oddalił się od miasta, a poczujesz skierowane na nie fale nienawiści. Nie, nieprawda… nie poczujesz, bo one towarzyszyły ci całe życie. Ale ja czuję, a także każdy, kto tylko jest wrażliwy na promieniowanie psi… Przeciw wam jest kierowany bezustanny zew wojny. Formy życia tej planety są wrażliwe na promieniowanie psi i odpowiadają na ten zew. Atakują, zmieniają się i przekształcają, aby was zniszczyć. I nie ustaną w swych wysiłkach, póki nie będziecie wszyscy martwi. Chyba że położycie kres tej wojnie.
— W jaki sposób? — pytanie Kerka odzwierciedlało się na twarzach zgromadzonych.
— Poprzez odkrycie, kto lub co wysyła ten zew. Formy życia, które was zwalczają, nie posiadają własnej zdolności rozumowania. Coś je przymusza do tej walki. Sądzę, że wiem, jak odkryć źródło tego przymusu. Po dokonaniu tego pozostanie tylko sprawa przekazania waszej gotowości do zawieszenia broni i ewentualnego wyzbycia się wszelkiej wrogości.
Zapanowała śmiertelna cisza, gdy Pyrrusanie usiłowali zrozumieć to, co powiedział. Kerk pierwszy się poruszył, rozkazując im odejść.
— Wracajcie do pracy. Ta sprawa należy do mnie i ja się nią zajmę. Gdy tylko sprawdzę jej wiarygodność… o ile w ogóle jest wiarygodna… złożę szczegółowy raport. — Ludzie rozeszli się w milczeniu, raz po raz oglądając się za siebie.
20
— A teraz wszystko od początku — rozkazał Kerk. — I nic nie opuszczaj.
— Niewiele więcej mogę dodać do tych fizycznych faktów. Widziałem zwierzęta, zrozumiałem zew. Eksperymentowałem nawet z niektórymi z nich i reagowały na moje psychiczne rozkazy. Teraz muszę tylko wykryć źródło rozkazów, które podtrzymuje tę wojnę. Powiem ci jeszcze coś, czego nigdy nie mówiłem nikomu innemu. Mam w grach hazardowych nie tylko szczęście. Posiadam dostateczne zdolności psi, aby móc przechylić szale prawdopodobieństwa na swoją korzyść. Są to dość kapryśne zdolności, które z oczywistych względów starałem się rozwijać. W ciągu ostatnich dziesięciu lat prowadziłem badania we wszystkich ośrodkach naukowych zajmujących się tą sprawą. Jest to doprawdy zdumiewające, jak mało o nich wiemy, w porównaniu z innymi dziedzinami nauki. Pierwotne zdolności psi można rozwinąć przez ćwiczenia. Zbudowano nawet pewne urządzenia, które działają jako amplifikatory psioniczne. Jedno z takich urządzeń, właściwie zastosowane, może być doskonałym instrumentem namiarowym.
— Chcesz skonstruować taką maszynę? — spytał Kerk.
— Właśnie. Skonstruować i wyruszyć z nią statkiem za miasto. Skoro wysyłane sygnały są dość silne, aby podtrzymywać tę odwieczną wojnę, więc muszą być również dostatecznie silne, aby można było wyśledzić ich źródło. Postaram się pójść drogą tych sygnałów, skontaktować się z istotami, które je wysyłają, i spróbować wykryć, czemu to czynią. Zakładam, że przyjmiesz każdy rozsądny plan zakończenia tej wojny?
— Byle był rozsądny — odparł Kerk chłodno. — Ile ci zajmie skonstruowanie tego urządzenia?
— Tylko kilka dni, jeżeli macie wszystkie potrzebne części.
— Więc bierz się do roboty. Odwołuję lot, który miał się teraz odbyć, i zatrzymam statek tutaj, gotowy do drogi. Gdy tylko zbudujesz to urządzenie, ustal kierunek źródła sygnałów i zaraz mi zamelduj.
— Zgoda — odparł Jason wstając. — Niech tylko opatrzą mi tę dziurę w plecach, a zaraz zrobię spis potrzebnych części.
Na przewodnika i strażnika Jasona wyznaczono ponurego, nigdy nie uśmiechającego się mężczyznę imieniem Skop. Traktował on swoje obowiązki z niezwykłą powagą i wkrótce Jason zdał sobie sprawę, że właściwie jest więźniem tego człowieka. Kerk przyjął wersję zdarzeń, którą mu Jason przedstawił, lecz tlie oznaczało to wcale, iż mu wierzy. Na jedno jego słowo strażnik mógł się zamienić w kata.
Myśl, że najprawdopodobniej tak się to wszystko skończy, zmroziła krew w żyłach Jasona. Niezależnie od tego, czy Kerk akceptował jego wersję zdarzeń, czy nie, nie mógł ryzykować. Skoro istniała bodaj najmniejsza możliwość, że Jason skontaktował się z karczownikami, Kerk nie mógł pozwolić, aby opuścił on planetę żywy. Ludzie z lasu muszą być bardzo naiwni, skoro sądzą, że ich plan jest do zrealizowania. A może po prostu postanowili wykorzystać szansę, zdając sobie w pełni sprawę, jak bardzo jest nikła? No tak, o n i z pewnością niczego nie ryzykowali.
Jason nie mógł się skoncentrować pracując nad sporządzeniem listy materiałów potrzebnych do skonstruowania psionicznego przyrządu namiarowego. Błądził myślami w ciasnym, zamkniętym kręgu, szukając wyjścia, które nie istniało. Był już za bardzo uwikłany w sprawę, aby móc po prostu wyjechać. Kerk nigdy by na to nie pozwolił. Jeśli nie znajdzie sposobu zakończenia wojny i załatwienia sprawy karczowników, pozostanie już do końca życia uwięziony na Pyrrusie. Bardzo krótkiego życia.
Kiedy ukończył listę, zadzwonił do Koordynacji i Zaopatrzenia. Prawie wszystko, czego potrzebował, było w miejscowych magazynach, a nieliczne brakujące elementy dawały się zastąpić czym innym. Skop zapadł w drzemkę, a Jason, podparłszy głowę ręką, zaczął kreślić szkic aparatu.
Nagle podniósł głowę, świadom panującej wokół ciszy. Słyszał szmer urządzeń mechanicznych, głosy ludzi w hallu. Cóż to więc za cisza?
Cisza mentalna. Od chwili powrotu do miasta był tak zajęty, że nie zauważył całkowitego braku jakichkolwiek wrażeń psi. Nie było owego stałego napływu reakcji zwierzęcych. W nagłym olśnieniu przypomniał sobie, że tak było zawsze w tym mieście.
Spróbował nastawić swój umysł na odbiór… i niemal natychmiast zrezygnował. Ze wszystkich stron napierał nań stały natłok myśli, z którego zdał sobie sprawę, kiedy spróbował sięgnąć poza siebie. Zupełnie jakby się znajdował w zanurzonym głęboko batyskafie i dotknął ręką drzwi, które wstrzymywały przerażający napór wód. Dotknąwszy tych drzwi, bez ich otwierania, można odczuć ciśnienie, tę potężną siłę, która na nie naciska i tylko czeka, aby człowieka zgnieść. Tak właśnie było z naciskiem psi na miasto. Bezgłośny, wypełniony nienawiścią krzyk Pyrrusa, zniszczyłby natychmiast każdego, kto by ów krzyk do siebie dopuścił. Jedną z funkcji mózgu Jasona było przerywanie obwodu psi, odcinanie świadomości w celu zapobieżenia zniszczeniu umysłu. Istniał tylko niewielki przeciek, aby mógł zdawać sobie sprawę z tego stałego nacisku… i miał pożywkę dla swoich stałych koszmarnych snów.
Dawało to tylko jedną korzyść uboczną. Brak nacisku myśli pozwalał łatwiej się skoncentrować. Mimo zmęczenia Jason mógł szybko kreślić szkic aparatu.
Późnym popołudniem zjawiła się Meta, przynosząc zamówione przez Jasona części. Postawiła długie pudło na warsztacie, chciała coś powiedzieć, ale się rozmyśliła, i stała w milczeniu. Jason spojrzał na nią i uśmiechnął się.
— Zmieszana? — spytał.
— Nie wiem, o co ci chodzi — odparła. — Wcale nie jestem zmieszana. Tylko zirytowana. Lot został odwołany i zaopatrzenie będzie przez to w najbliższych miesiącach kulało. Poza tym, zamiast siedzieć za sterami albo pełnić służbę na obwodzie, muszę ci usługiwać, a potem zgodnie z twoimi poleceniami lecieć na jakąś głupią wyprawę. Dziwisz się, że jestem zirytowana?