Выбрать главу

Gdy wszystko było już gotowe i każda część na swoim miejscu, Jason kiwnął głową w stronę obrazu Mety na ekranie komunikatora.

— Startuj… tylko delikatnie, jeśli możesz. Bez tych swoich dziewięciogieowych wybryków. Zataczaj wolne kręgi wokół obwodu, póki ci nie powiem, co dalej robić.

Napędzany równą mocą silników statek uniósł się i nabrał wysokości, a następnie jął zataczać kręgi wokół miasta. Zrobili pięć okrążeń, gdy Jason potrząsnął głową.

— Aparatura działa sprawnie, ale za wiele tu zakłóceń z miasta — orzekł. — Oddal się jeszcze trzydzieści kilometrów i zacznij okrążenia na nowo.

Tym razem wynik był lepszy. Od strony miasta doszedł potężny sygnał, w przybliżeniu o sile pół stopnia. Umocowawszy antenę pod kątem prostym do lotu statku, Jason uzyskał sygnał niemal ciągły. Meta obróciła statek wzdłuż osi podłużnej, tak iż Jason w swojej rakiecie ratunkowej znalazł się dokładnie pod statkiem.

— Teraz jest doskonale — rzekł. — Trzymaj tylko stery i nie zbaczaj z kursu.

Zrobiwszy znaczek na kole pomiarowym, Jason obrócił antenę o sto osiemdziesiąt stopni. Trzymając się stałego kursu wokół miasta, zbierali teraz wszelkie sygnały kierowane w jego stronę. Przebyli połowę okrążenia, gdy nagle Jason złapał nowy sygnał.

Nie miał wątpliwości: sygnał był wąski, nie przekraczał połowy stopnia, ale dość silny. Dla pewności Jason pozwolił Mecie zrobić jeszcze dwa okrążenia i za każdym razem notował kierunek na żyrokompasie. Zapisy były zgodne. Za trzecim okrążeniem zawołał do Mety:

— Przygotuj się do pełnego skrętu w prawo, czy jak wy to tam nazywacie! Zdaje się, że mam ten namiar. Uwaga… teraz!

Skręt był powolny i Jason uchwycił wreszcie zanikający sygnał. Kiedy kierunek został ustalony, Meta zwiększyła moc silników. Mknęli ku rdzennym Pyrrusanom.

Godzina lotu niemal pełną szybkością atmosferyczną nie spowodowała żadnych zmian w odbiorze. Meta zaczęła protestować, ale Jason kazał trzymać kurs w dalszym ciągu. Sygnał był niezmienny, lecz z wolna nabierał mocy. Minęli łańcuch wulkanów stojących na granicy kontynentu, słupy rozgrzanego powietrza miotały statkiem. Kiedy minęli wybrzeże i znaleźli się nad wodami, Skop również zaczął narzekać. Obracał swoją wieżyczkę na wszystkie strony, ale nie miał do czego strzelać w takiej odległości od lądu.

Kiedy na horyzoncie ukazały się wyspy, sygnał zaczął się obniżać.

— Teraz zwolnij! — zawołał Jason. — Te wyspy przed nami wyglądają na źródło naszego sygnału!

Był to kiedyś kontynent unoszący się na płynnym jądrze Pyrrusa. Rozkład ciśnień się zmienił, masy lądu się przesunęły i kontynent zatonął pod powierzchnią oceanu. Wszystko, co zostało teraz ż bujnego życia tego masywu, ograniczało się do łańcucha wysp będących niegdyś szczytami najwyższych gór. Wyspy te, których strome brzegi wyrastały pionowo z wody, gościły ostatnich mieszkańców zaginionego kontynentu. Potomków zwycięzców niezliczonych podbojów. Żyli tu najstarsi z rdzennych Pyrrusan.

— Zejdź niżej — zakomenderował Jason — nad ten wielki wierzchołek. Zdaje się, że sygnał dobywa się właśnie stamtąd. Przypikowali w dół, nad samą górę, lecz nie dostrzegli nic, prócz drzew i spalonej słońcem skały. Jasonowi głowa pękała z bólu. Sprawiało to natężenie nienawiści, która płynęła przez amplifikator do wnętrza jego czaszki. Zdarł z uszu słuchawki i ścisnął głowę rękami. Załzawionymi oczyma dostrzegł chmarę skrzydlatych potworów podrywających się do lotu z gałęzi drzew w dole. Zdążył jeszcze zobaczyć zbocze góry, nim Meta przyśpieszyła i statek uniósł się gwałtownie.

— Znaleźliśmy ich! — Ale jej triumf przygasł, gdy zobaczyła twarz Jasona na ekranie komunikatora. — Jak się czujesz? Co ci się stało?

— Czuję się… cały… wewnątrz wypalony… Miewałem do czynienia z wybuchami psi, ale nigdy o takiej mocy! Zauważyłem szczelinę, coś jak wejście do jaskini, na moment przed wybuchem. Zdaje się, że to stamtąd.

— Połóż się — poradziła Meta. — Wracamy z pełną szybkością. Przekażę wiadomość Kerkowi. On musi się zaraz o tym dowiedzieć.

Kiedy schodzili na ziemię, na kosmodromie czekała już grupka ludzi. Ledwie statek dotknął ziemi, ludzie ci wybiegli z budynku stacyjnego, osłaniając twarze od żaru buchającego z dysz. Kerk wskoczył do środka, gdy tylko drzwi się otworzyły, i zaczął szukać Jasona, który leżał na fotelu

— Czy to prawda? — warknął. — Znaleźliście tych zbrodniarzy, którzy rozpoczęli wojnę?

— Powoli, człowieku, powoli — odparł Jason. — Znalazłem źródło promieniowania psi, które tę wojnę podtrzymuje. Nie znalazłem natomiast żadnych dowodów na to, kto tę wojnę rozpoczął, a poza tym nie posuwałbym się do tego, aby ich nazywać zbrodniarzami…

— Mam już dość twoich gierek słownych — przerwał mu Kerk. — Znaleźliście te stwory i macie oznaczone miejsce, w którym się gnieżdżą.

— Na mapie — powiedziała Meta. — Mogłabym tam trafić z zawiązanymi oczyma.

— Świetnie, świetnie — ucieszył się Kerk zacierając ręce z taką siłą, że aż słychać było chrobot zrogowaceń skóry. — Trzeba nie lada wysiłku, aby móc przyswoić sobie myśl, że oto po kilku wiekach wojna może zostać zakończona. Ale nareszcie stało się to możliwe. Zamiast po prostu zabijać te wciąż odradzające się legiony potępieńców, którzy nas atakują, dobierzmy się do ich wodzów. Odnajdziemy ich, zaatakujemy na ich własnym gruncie… i zetrzemy to paskudztwo z powierzchni planety!

— Nic podobnego! — wykrzyknął Jason podnosząc się z wysiłkiem. — Nie ma mowy! Odkąd przybyłem na tę planetę, wciąż nadstawiam karku i wielokrotnie ryzykowałem własne życie. Sądzisz, że robiłem to dla zaspokojenia twoich krwiożerczych instynktów? Ja dążę do pokoju… nie do zniszczenia. Obiecałeś, że się skontaktujesz z tymi istotami, spróbujesz negocjować. Czyżbyś nie był człowiekiem honoru, który dotrzymuje raz danego słowa?

— Zignoruję tę obelgę… chociaż kiedy indziej zabiłbym cię za nią — odrzekł Kerk. — Oddałeś ogromne usługi naszemu ludowi, a my nie wstydzimy się przyznać do zaciągniętego długu. Ale nie oskarżaj mnie o łamanie słowa, którego nie dawałem. Pamiętam dobrze swoje słowa. Obiecałem przyjąć każdy sensowny plan skończenia tej wojny. I właśnie to mam zamiar zrobić. Twój plan wynegocjowania pokoju nie jest sensowny. Zamierzamy zatem zniszczyć wroga.

— Pomyśl najpierw! — zawołał Jason za Kerkiem, który skierował się ku wyjściu. — Co ci szkodzi spróbować przedtem negocjacji albo zawieszenia broni? Dopiero potem, jak to zawiedzie, mógłbyś spróbować innego sposobu.

W pomieszczeniu zaczęło się robić ciasno od natłoku Pyrrusan. Kerk, niemal już przy drzwiach, odwrócił się z powrotem do Jasona.

— Powiem ci, dlaczego nie jestem skłonny próbować zawieszenia broni — rzekł. — Dlatego, że jest to tchórzowskie załatwienie sprawy, właśnie tchórzowskie. Ty możesz je proponować, bo jesteś człowiekiem zza świata. Ale czy naprawdę sądzisz, że ja mógłbym choćby przez chwilę zastanawiać się nad takim defetystycznym rozwiązaniem? A mówię to nie tylko za siebie, ale za nas wszystkich tutaj. Nam walka nie przeszkadza i walczyć umiemy. Wiesz, że gdyby ta wojna się skończyła, moglibyśmy zbudować tutaj lepszy świat. A jednocześnie gdybyśmy mieli do wyboru kontynuowanie wojny albo tchórzowski pokój, opowiedzielibyśmy się za wojną. Skończy się ona dopiero, gdy wróg zostanie doszczętnie pokonany!