Выбрать главу

Przysłuchujący się temu Pyrrusanie wydali pomruk aplauzu i Jason musiał podnieść głos, aby go słyszano:

— Ach, jakie to cudowne. I jakie oryginalne, w twoim mniemaniu. Ale czy nie słyszysz tych oklasków za sceną? To klaszczą duchy tych wszystkich potrząsających szabelkami sukinsynów, którzy kiedykolwiek nawoływali do szlachetnych wojen. Rozpoznali nawet dawny slogan. My jesteśmy dziećmi światła, a wróg jest tworem ciemności. I nic a nic ich nie obchodzi, że druga strona twierdzi to samo. Powtarzasz te same słowa, które wiodły ludzi na śmierć od zarania ludzkości. „Tchórzowski pokój”, dobre sobie. Pokój oznacza nieistnienie wojny, nieistnienie walki. Jak można nazwać nieistnienie walki tchórzowskim. Co starasz się ukryć pod tym semantycznym krętactwem? Swoje prawdziwe motywy? Wcale się nie dziwię, że się ich wstydzisz… bo ja bym się wstydził. Czemu nie powiesz otwarcie, że podtrzymujesz tę wojnę, ponieważ lubisz zabijać? Że widok ginących istot raduje twoje serce i serca twoich współmorderców i że chcesz je jeszcze bardziej uradować?

W milczeniu Pyrrusan dało się wyczuć napięcie. Czekali na to, co powie Kerk. A Kerk aż pobladł z gniewu.

— Masz rację, Jasonie. Lubimy zabijać. I będziemy. Wszystko na tej planecie, co występuje przeciwko nam, musi zginąć. Dokonamy tego dzieła zagłady z ogromną przyjemnością.

Odwrócił się i wyszedł, a ciężar jego słów zawisł w powietrzu. Inni Pyrrusanie wyszli za nim rozprawiając z podnieceniem. Jason opadł na fotel wyczerpany i pokonany.

Kiedy podniósł głowę, nie było już nikogo… oprócz Mety. Miała na twarzy ten sam wyraz krwiożerczego uniesienia, który znikł, gdy spojrzała na niego.

— Co ty na to, Meto? — burknął do niej. — Żadnych wątpliwości? Ty też uważasz, że zagłada jest jedyną drogą do zakończenia tej wojny?

— Nie wiem — odparła. — Nie jestem pewna. Pierwszy raz w życiu widzę więcej niż jedną odpowiedź na to samo pytanie.

— Gratuluję — rzekł Jason z goryczą. — Znak, że dorastasz.

22

Jason stał z boku i patrzył, jak do ładowni statku wnoszą śmiercionośny ładunek. Pyrrusanie byli w doskonałych humorach, układając stosy automatów, granatów i bomb gazowych. Kiedy na pokład statku wniesiono plecakową bombę atomową, jeden z nich zaintonował wojowniczą pieśń, którą zaraz podchwycili inni. Może byli szczęśliwi, ale bliskość przygotowywanej przez nich rzezi sprawiła, że Jason poczuł się przygnębiony. Odnosił wrażenie, że stał się w pewien sposób zdrajcą życia. Może forma życia, którą odkrył, rzeczywiście wymagała zniszczenia… ale skąd ta pewność? Bez dokonania choćby najmniejszej próby zawarcia rozejmu takie zniszczenie będzie morderstwem.

Z gmachu dowództwa wyszedł Kerk i wewnątrz statku zawyły pompy startowe. Za kilka minut statek się wzbije w powietrze. Jason podbiegł ciężko i spotkał się z Kerkiem w połowie drogi.

— Jadę z wami, Kerku. Jesteście mi przynajmniej tyle winni za ich odnalezienie.

Kerk wahał się. Nie spodobała mu się ta myśl.

— To misja bojowa — rzekł. — Nie ma miejsca dla obserwatorów ani na dodatkowe obciążenie… I już za późno, żeby nas powstrzymywać, Jasonie, wiesz o tym.

— Wy, Pyrrusanie, jesteście najgorszymi kłamcami we wszechświecie — powiedział Jason. — Przecież wiemy obaj, że statek może udźwignąć dziesięć razy większy ciężar niż ten tutaj. A więc pozwolisz mi się z wami zabrać, czy zabronisz bez jakiegokolwiek powodu?

— Wsiadaj — odparł Kerk — ale nie kręć się pod nogami, bo zostaniesz zadeptany.

Tym razem, ponieważ cel był dokładnie określony, lot trwał znacznie krócej. Meta wprowadziła statek w stratosferę po wysokim łuku balistycznym, którego końcem były wyspy. Kerk siedział w fotelu drugiego pilota, a Jason za nimi, skąd widział ekrany. Grupa szturmowa, dwudziestu pięciu ochotników, umieściła się w ładowni, gdzie była złożona broń. Wszystkie ekrany na statku były przełączone na kamerę skierowaną ku przodowi. Widzieli, jak zielona wyspa z wolna się wynurza, a potem niknie za zasłoną ognia z dysz hamujących. Manewrując statkiem ostrożnie Meta wylądowała na płaskiej półce u wylotu jaskini.

Jason był tym razem przygotowany na mentalny wybuch nienawiści… ale i tak odczuł go boleśnie. Strzelcy śmiali się i strzelali w radosnym uniesieniu, gdy wszystkie zwierzęta na wyspie natarły na statek. Mordowali całe ich tysiące, a wciąż nadciągały nowe.

— Musicie to robić? — pytał Jason. — To zwykłe morderstwo, rzeź, takie zabijanie zwierząt.

— Samoobrona — odparł Kerk. — Atakują nas, więc są zabijane. Cóż może być prostszego. A teraz zamknij się albo cię tam do nich rzucę.

Minęło pół godziny, nim ogień nieco osłabł. Zwierzęta wciąż nacierały, ale wyglądało na to, że zmasowane ataki ustały.

— Grupa szturmowa, wysiadać — rzucił Kerk do interkomu — tylko ostrożnie! Oni wiedzą, że tu jesteśmy, i postarają się, żeby nam nie poszło łatwo. Zabierzcie z sobą bombę i sprawdźcie głębokość jaskini. Możemy ich zbombardować z powietrza, ale to nic nie da, jeśli się wryli w litą skałę. Miejcie otwarty ekran, zostawcie bombę w jaskini i wycofajcie się natychmiast, kiedy wam powiem. A teraz naprzód!

Pyrrusanie zbiegli po drabinach i ustawili się w szyku bojowym. Niebawem zostali zaatakowani, ale zwierzęta padały trupem, zanim zdążyły się do nich zbliżyć. Wkrótce człowiek idący na czele znalazł się u wejścia do jaskini. Niósł na piersi kamerę i pozostali na statku mogli obserwować na ekranach postęp grupy szturmowej.

— Wielka jaskinia — mruknął Kerk. — Zakręca i biegnie w dół. Tego się właśnie obawiałem. Bomba zrzucona z góry zamknęłaby tylko jej wylot. Bez żadnej gwarancji, że to co zostałoby w niej zamknięte, nie mogłoby się wydostać jakoś inaczej. Będziemy musieli sprawdzić jej głębokość.

W jaskini było na tyle gorąco, by można było zastosować filtry podczerwieni. Skalne ściany rysowały się czernią i bielą

— Do tej pory żadnych oznak życia — meldował oficer. — U wejścia znaleźliśmy tylko ogryzione kości i odchody nietoperzy. Zupełnie jak w zwyczajnej jaskini… jak dotąd.

Krok za krokiem postępowali naprzód, tylko teraz trochę wolniej. Mimo odporności na napięcie psi, nawet Pyrrusanie zdawali sobie sprawę z kierowanych na nich nieustannie fal nienawiści. Jason, siedzący na statku, odczuwał ból głowy, który zamiast ustępować, stale się pogarszał.

— UWAGA! — krzyknął Kerk wpatrując się w ekran z przerażeniem.

Jaskinia wypełniła się od ściany do ściany bladymi, bezokimi zwierzętami. Nadciągały małymi bocznymi korytarzykami, zupełnie jakby wydostawały się spod ziemi. Ich pierwsze szeregi stopiły się w płomieniach, ale za nimi wciąż podążały dalsze. Obserwatorzy na statku ujrzeli na ekranach, jak jaskinia nagle zawirowała, gdy człowiek niosący na piersi kamerę upadł. Blade ciała zalały swą masą soczewki kamery.

— Szyk zwarty… miotacze płomieni i gaz! — ryknął do mikrofonu Kerk.

Ponad połowa Pyrrusan zginęła w tym pierwszym ataku. Pozostali przy życiu, osłaniani ogniem miotaczy płomieni zaczęli rzuć granaty gazowe. Ich samych chroniły szczelne kombinezony, kiedy część jaskini wypełniła się gazem. Ktoś wygrzebał spod zwałów martwych ciał kamerę.