— Zostawić bombę i wycofać się — rozkazał Kerk. — Mamy i tak dość strat.
Ponieważ oficer poległ, na ekranie ukazała się twarz innego Pyrrusanina.
— Tak jest — odparł — ale teraz, póki działa gaz, równie łatwo byłoby iść dalej, co wycofać się. Jesteśmy za blisko celu, żeby się wycofywać.
— To rozkaz! — krzyknął Kerk, ale Pyrrusanin już znikł z ekranu i grupa szturmowa ruszyła dalej.
Jason tak mocno ściskał w zdenerwowaniu poręcze fotela, że aż rozbolały go palce. Musiał je sobie rozmasowywać. Na ekranie przesuwała się z wolna czarno-biała jaskinia. Mijała minuta za minutą. Gdy tylko zwierzęta zaczynały atakować, rzucano kilka granatów.
— Widzę przed sobą coś dziwnego — zaskrzeczał zdyszany głos z głośnika. Wąska jaskinia stopniowo rozszerzyła się w gigantyczną komorę, tak wielką, że jej sufit i ściany ginęły w dali.
— Co to takiego? — zapytał Kerk. — Skieruj reflektor trochę w prawo.
Obraz na ekranie był teraz jakby rozmazany i trudny do rozszyfrowania, poznaczony przecinającymi się warstwami skał. Trudno było rozpoznać szczegóły, ale najwyraźniej musiało to być coś niezwykłego.
— Jeszcze nigdy… nie widziałem czegoś podobnego — powiedział ktoś do mikrofonu. — Wygląda na jakieś wielkie rośliny, co najmniej na dziesięć metrów wysokie… ale one się poruszają! Te gałęzie, czułki czy co takiego, wciąż kierują się w naszą stronę i czuję się jakiś zamroczony.
— Trzaśnij w jedną z nich, zobaczymy, co się stanie — poradził Kerk.
Padł strzał i w tej samej chwili zintensyfikowana fala nienawiści przetoczyła się przez ludzi rzucając ich o ziemię. Tarzali się z bólu, zamroczeni i niezdolni do myślenia ani walki z podziemnymi stworami, które ponowiły atak.
Wysoko w górze, na statku, Jason razem z innymi odczuł ten wstrząs i dziwił się, jak tamci w dole mogli to przeżyć. Kerk walił pięścią w ramę ekranu i krzyczał do nie słyszących go ludzi w dole:
— Wycofać się! Wracać!…
Było za późno. Ludzie ledwie się ruszali, kiedy zwycięskie zwierzęta okryły ich chmarą, szarpiąc pazurami miejsca na złączeniach zbroi. Tylko jeden zdołał wstać i oganiał się przed stworami gołymi rękami. Zrobił kilka chwiejnych kroków i pochylił się nad skłębioną masą w dole. Potężnym szarpnięciem ramion wyciągnął z kłębowiska drugiego człowieka. Ten był martwy, ale do ramion miał wciąż przytroczony plecak. Skrwawione palce zaczęły gmerać przy plecaku, a potem obaj ludzie znikli pod falę śmierci.
— To była bomba! — krzyknął Kerk do Mety. — Jeżeli on nie zmienił ustawienia zapłonu, jest nadal nastawiona na dziesięciosekundowe opóźnienie. Uciekajmy!
Ledwie Jason zdążył paść na fotel, a już rakiety startowe zostały odpalone. Przyśpieszenie wcisnęło go w fotel i ciągle rosło. Zrobiło mu się czarno przed oczyma, ale nie stracił świadomości. Przeraźliwe wycie powietrza nagle ustało — wyszli z atmosfery.
W momencie gdy Meta wyłączyła napęd, ekrany błysnęły oślepiającym światłem i natychmiast poczerniały. To spaliły się umieszczone na kadłubie obiektywy. Meta włączyła odpowiednie filtry, a potem nacisnęła guzik, który spowodował wymianę obiektywów na nowe.
Daleko w dole, we wrzącym morzu, rosnący grzyb płomieni wypełnił miejsce, gdzie jeszcze przed paroma sekundami była wyspa. Patrzyli na to wszyscy troje, milczący i nieporuszeni. Kerk ocknął się pierwszy.
— Lecimy do domu, Meto, i połącz mnie z Ośrodkiem Dowodzenia. Dwudziestu pięciu ludzi oddało życie, ale spełnili swoje zadanie. Wykończyli te bestie… czymkolwiek były… i położyli kres wojnie. Trudno znaleźć lepszą śmierć.
Meta ustaliła orbitę, następnie wezwała Ośrodek Dowodzenia. — Mam trudności z połączeniem — powiedziała — uzyskałam sygnał od robota, że mogę lądować, ale nikt się nie zgłasza na moje wezwanie.
Na pustym ekranie nagle pojawił się człowiek. Twarz miał zroszoną potem, oczy udręczone.
— Kerk, to ty? — spytał. — Natychmiast wracajcie. Potrzebna nam siła ogniowa statku na obwodzie. Przed chwilą nastąpił generalny atak ze wszystkich stron, jakiego nigdy jeszcze nie widziałem, jakby się przeciw nam sprzęgły wszystkie moce!
— Co ty mówisz? — wyjąkał Kerk niedowierzająco. — Wojna się skończyła. Wysadziliśmy ich w powietrze, zniszczyliśmy całkowicie ich kwaterę główną.
— Mamy tu taką wojnę, jakiej nigdy jeszcze nie było — odparł rozmówca Kerka. — Nie wiem, co tam zrobiliście, ale to rozpętało tutaj całe piekło. A teraz przestań gadać i natychmiast przyprowadź tu statek!
Kerk obrócił się wolno do Jasona z twarzą ściągniętą w wyraz nieokiełznanej zwierzęcej dzikości.
— To ty! Ty to zrobiłeś! Powinienem był cię zabić, gdy tylko cię ujrzałem. Chciałem to zrobić, a teraz wiem, że miałem słuszność. Odkąd przybyłeś, jesteś jak zaraza siejąca wszędzie śmierć. Wiedziałem, że nie miałeś racji, ale dałem się zwieść twojemu przewrotnemu językowi. I spójrz, co się stało. Najpierw zabiłeś Welfa. Potem zamordowałeś tych ludzi w jaskini. Teraz ten atak na obwód… wszyscy, którzy zginą, zginą przez ciebie!
Zbliżał się powoli do Jasona, krok za krokiem, z twarzą wykrzywioną nienawiścią. Jason wciąż się cofał, lecz w końcu dotknął palcami szafki z mapami i dalej już nie mógł się posuwać. Kerk wyciągnął rękę i smagnął go po twarzy — nie był to cios, jaki zadaje się w walce, lecz uderzenie otwartą dłonią. f chociaż Jason ugiął się, aby je osłabić, było tak silne, że runął na podłogę. Rękę miał przy szafce z mapami, palce na zapieczętowanych rurach z perforowanymi matrycami kursów międzyorbitalnych.
Jason chwycił jedną z ciężkich rur obiema rękami, wyciągnął i cisnął z całych sił w twarz Kerka. Rura przecięła skórę na czole i kości policzkowej olbrzymiego mężczyzny i twarz zalała się krwią. Ale nie powstrzymało go to ani na chwilę. W jego uśmiechu nie było ani krzty litości, gdy schylił się i dźwignął Jasona na nogi. — Broń się—powiedział — tym większą będę miał przyjemność, gdy cię zabiję. — Uniósł granitową pięść, która zdolna była roztrzaskać Jasonowi głowę.
— Proszę — Jason przestał się szarpać — zabij mnie. Możesz to zrobić z łatwością. Tylko nie nazywaj tego sprawiedliwym czynem. Welf zginął, aby mnie ocalić. Ale ci ludzie na wyspie zginęli przez twoją głupotę. Ja chciałem pokoju, a ty wojny. Teraz ją masz. Zabij mnie, aby uciszyć swoje sumienie, bo prawda jest dla ciebie czymś, czemu nie potrafisz stawić czoła.
Z rykiem wściekłości Kerk opuścił pięść przypominającą kafar. W tej samej chwili Meta uczepiła się jego ramienia obiema rękami i odciągnęła je w bok, nim pięść zdołała sięgnąć celu. Padli na ziemię wszyscy troje, nieomal miażdżąc Jasona.
— Nie rób tego! — krzyczała Meta. — Jason nie chciał, żeby ci ludzie schodzili na ziemię. To był twój pomysł. Nie możesz go za to zabijać.
Kerk, szalejący z wściekłości, nie słyszał nic. Odwrócił się do niej i wyszarpnął ramię. Była kobietą i nie mogła się z nim równać. Ale była Pyrrusanką i dokonała tego, czego nikt spoza jej świata nie mógłby dokonać. Powstrzymała go na ułamek chwili, zahamowała furię jego ataku, póki nie wyszarpnął ramienia i nie odtrącił jej na bok. Te sekundy pozwoliły Jasonowi doskoczyć do drzwi.
Jason zatrzasnął za sobą drzwi śluzy i zasunął rygiel. W następnym momencie Kerk wyrżnął w drzwi całym ciężarem swego ciała. Metal zgrzytnął i wygiął się ustępując. Jeden zawias był wyrwany, drugi trzymał się na strzępie metalu. Przy następnym natarciu musiał ustąpić.
Uciekający nie czekał, aż to się stanie. Nie czekał, żeby zobaczyć, czy drzwi powstrzymają szalejącego Pyrrusanina. Żadne drzwi nie mogły go powstrzymać. Uciekał korytarzem, ile sił w nogach. Na statku nie było dla niego bezpiecznego miejsca, musiał się więc wydostać na zewnątrz. Pokład ratowniczy był tuż.