Tłum zaszemrał. Jedni wydawali się szczęśliwi, że będą mogli zacząć zabijać odwiecznych wrogów, inni patrzyli na Jasona jak na wariata. Jeszcze inni wydawali się oszołomieni myślą, że oto wreszcie dobiorą się do twierdzy uzbrojonego po zęby wroga. Uspokoili się, gdy Jason uniósł dłoń.
— Wiem, że to wydaje się niemożliwe — rzekł. — Ale pozwólcie, że wytłumaczę. Coś trzeba zrobić… i teraz właśnie jest na to pora. Odtąd wasze położenie może się tylko pogorszyć. Miejscy Pyrr… śmieciarze potrafią żyć bez waszej żywności, ich koncentraty są ohydne, ale wystarczą dla utrzymania się przy życiu. Będą was prześladowali, jak tylko potrafią. Przestaną dawać wam metale na narzędzia i części zamienne do urządzeń elektronicznych. Drążąca ich nienawiść sprawi, że zaczną niszczyć wasze gospodarstwa bronią umieszczoną na statku kosmicznym. Nie będzie to bardzo przyjemne… a przyjdą jeszcze gorsze rzeczy. Oni, tam w mieście, przegrywają wojnę przeciwko planecie. Z każdym rokiem jest ich coraz mniej i któregoś dnia wszyscy zginą. Znając ich jestem pewien, że zanim to się stanie, zniszczą statek, a może nawet całą planetę, o ile to jest możliwe.
— Jak ich możemy powstrzymać? — zapytał ktoś z tłumu.
— Przez natarcie na nich t e r a z — odparł Jason. — Znam całe miasto i jego system obronny. Ich obwód jest przeznaczony do obrony przed światem zwierzęcym, ale zdołamy się przez ten obwód przedrzeć, jeśli naprawdę zechcemy.
— Jaka z tego korzyść? — warknął Rhes. — Przebijemy się przez obwód i oni się wycofają… a potem przystąpią do kontrataku. Jak zdołamy się im oprzeć?
— Nie będziemy musieli. Ich kosmodrom przylega do obwodu i wiem dokładnie, gdzie stoi statek. Tam się właśnie przebijemy. Na statku nie ma żadnej straży i tylko kilku ludzi znajduje się na tym obszarze. Zdobędziemy statek. Nieważne, czy potrafimy go uruchomić, czy nie. Kto włada statkiem, włada Pyrrusem. Znalazłszy się na pokładzie, zagrozimy, że zniszczymy statek, jeśli śmieciarze nie zgodzą się na nasze żądania. Będą mieli do wyboru zbiorowe samobójstwo albo współpracę z nami. Mam nadzieję, że okażą się na tyle rozsądni, by wybrać współpracę.
Przez chwilę milczeli wstrząśnięci jego słowami, potem w tłumie zawrzało. Byli podnieceni, ale niejednomyślni w swej opinii i j Rhes musiał ich przywołać do porządku.
— Cisza! — krzyknął. — Czekajcie, aż Jason skończy, a dopiero wtedy zadecydujecie. Jeszcze nam nie powiedział, jak ta inwazja ma być przeprowadzona.
— Powodzenie mego planu zależy od mówców — kontynuował Jason. — Czy jest tutaj Naxa? — zaczekał, aż przyodziany w skóry człowiek wysunie się naprzód. — Chcę wiedzieć coś więcej o mówcach, Naxo. Wiem, że potraficie przemawiać do psów i dorymów, ale czy potraficie również podporządkować swej woli dzikie zwierzęta? Czy potraficie je zmusić, aby zrobiły, co zechcecie?
— Są zwierzętami, więc oczywiście potrafimy do nich zagadać. Więcej mówców, większa siła. Zmusimy, żeby robiły, co zechcemy.
— Więc atak się powiedzie — rzekł Jason podniecony. — Możesz zgromadzić mówców z jednej strony miasta… przeciwnej do tej, w której znajduje się kosmodrom… i rozjątrzyć zwierzęta? Spowodować, aby zaatakowały miasto?
— Pewnie, że tak! — zawołał Naxa porwany tą myślą. — Ściągniemy zwierzęta z całej planety i przypuścimy szturm, jakiego żaden ze śmieciarzy jeszcze nie widział!
— To bardzo dobrze! Twoi mówcy spowodują atak z przeciwnej strony obwodu. Jeśli będziecie siedzieli w ukryciu, śmieciarze pomyślą, że jest to zwykły zwierzęcy atak. Widziałem, jak postępują w takich wypadkach. W miarę nasilania się ataku ściągają posiłki z miasta, a potem ludzi strzegących inne części obwodu. I właśnie w takiej chwili poprowadzę grupę, która przedrze się i przez linię obwodu i opanuje statek. Taki jest mój plan i plan ten musi się udać.
Jason usiadł, wyczerpany. Odpoczywając słuchał debaty Pyrrusan, którą kierował Rhes. Wysuwano i eliminowano różne przeszkody. Nikt nie mógł zarzucić planowi żadnego poważniejszego błędu. Miał on mnóstwo drobnych usterek, mogły zaistnieć różne nieprzewidziane przeciwności, ale Jason o tym nie wspominał. Ci ludzie chcieli, żeby jego plan się powiódł, i z pewnością sprawią, że się powiedzie.
Wreszcie debata została zakończona i ludzie się rozeszli. Rhes podszedł do Jasona.
— Załatwiliśmy podstawowe sprawy — rzekł. — Wszyscy zebrani wyrazili zgodę. W tej chwili wysyłają posłańców po resztę mówców. Oni stanowią główną siłę naszego ataku, więc im więcej ich będzie, tym lepiej. Boimy się używać komunikatorów do ich zwołania, bo istnieje szansa, że śmieciarze przejmą wiadomość. Upłynie pięć dni, zanim będziemy gotowi.
— To bardzo dobrze. Teraz musimy odpocząć, jeżeli mamy się do czegoś przydać — odparł Jason.
26
To dziwne uczucie — powiedział Jason. — Jeszcze nigdy nie widziałem obwodu obronnego z tej strony. Jedno, co mogę powiedzieć, to to, że mi się nie podoba.
Leżał na brzuchu obok Rhesa i patrzył zza osłony z liści w dół zbocza, gdzie przebiegała linia obronna obwodu. Mimo południowego skwaru byli okutani w ciężkie futra, na nogach mieli grube sztylpy, na rękach zaś skórzane rękawice. Skwar i podwójna grawitacja przyprawiały Jasona o zawroty głowy, ale starał się na to nie zważać.
Po drugiej stronie pasa wypalonej roślinności widniał wysoki, nierówny, sklecony z najrozmaitszych materiałów mur. Nie sposób było stwierdzić, z czego pierwotnie go zbudowano. Całe pokolenia napastników kruszyły go, burzyły i podkopywały. Reperacje przeprowadzano w pośpiechu, zalatywano byle jak otwory. Prymitywna murarka wykruszała się i ustępowała miejsca konstrukcji z bali. Konstrukcja ta zachodziła na poznaczony wżerami metal — wielkie płyty łączone nitami. Nawet ten metal był miejscami przeżarty i w powstałych stąd otworach o nierównych, poszarpanych krawędziach widniały worki z piaskiem. Na powierzchni muru wisiały splątane druty detektorów i kable pod napięciem. Automatyczne miotacze płomieni wysuwały co jakiś czas nad parapet swoje dysze i ziały ogniem, niszcząc wszelkie żywe istoty, które śmiały przybliżyć się do podstawy muru.
— Możemy mieć kłopot z tymi miotaczami — rzekł Rhes. Ten tutaj obejmuje cały odcinek, przez który chcesz się przedostać. — To żaden problem — uspokoił go Jason. — Ich działanie wydaje się nieregularne, ale w rzeczywistości jest inaczej. Są zaprogramowane, aby zwieść zwierzę, ale nie mogą powstrzymać ludzi. Przyjrzyj się sam. Ten tutaj działa w regularnych dwu-cztero-trzy i jednominutowych odstępach.
Odczołgali się z powrotem w kotlinkę, w której czekał na nich Naxa wraz z innymi. Grupa składała się zaledwie z trzydziestu ludzi. Zadanie musiało być wykonane szybko i niewielką siłą. Ich główną bronią było zaskoczenie. Gdyby nie zaskoczenie, nie mieliby żadnych szans wobec broni miejskich Pyrrusan. Wszystkim było niewygodnie w futrach i skórzanych osłonach, więc niektórzy je porozpinali, aby się ochłodzić.
— Pozapinać się — rozkazał Jason. — Żaden z was nigdy nie był tak blisko obwodu, więc nie zdajecie sobie sprawy z niebezpieczeństwa. Naxa trzyma większe zwierzęta na odległość, a wy wszyscy radzicie sobie świetnie z mniejszymi. One nam nie grożą.
Ale tu każdy cierń jest zatruty i nawet źdźbła trawy mają śmiercionośne kolce. Uważajcie na wszelkie insekty, a jak wyruszymy, oddychajcie przez zwilżone tampony.
— Dobrze gada — burknął Naxa. — Nawet ja nie byłem nigdy tak blisko. Śmierć, śmierć czyha przy tym murze. Róbcie, jak on każe.