Odtąd mogli już tylko czekać, wecując na kamieniach już i tak ostre jak igła groty strzał do kusz i popatrując na wolno przesuwające się po niebie słońce. Tylko Naxa nie podzielał ich niepokoju. Siedział z zamglonymi oczyma i wsłuchiwał się całym sobą w ruch zwierząt w otaczającej ich dżungli.
— Już są w drodze — rzekł. — Takiego czegoś jeszcze nigdy nie słyszałem. Nie ma takiego zwierzaka stąd aż po góry, co by teraz nie gnał, ile tchu w piersi, ku miastu.
Jason też to częściowo odczuwał. Jakieś napięcie w powietrzu i zintensyfikowany gniew, i nienawiść. Wiedział, że może się udać, jeśli tylko zdołają ograniczyć atak do niewielkiego obszaru.
Mówcy twierdzili, że to łatwa sprawa. Wyruszyli z samego ranka — gromadka obdartych ludzi, którzy podążali gęsiego, wzniecając falę prądów mentalnych, zdolnych pobudzić cały świat zwierzęcy Pyrrusa do ataku na miasto.
— Uderzyły! — powiedział nagle Naxa.
Ludzie zerwali się na nogi patrząc w kierunku miasta. Jason poczuł ściśnięcie w dołku, gdy atak się rozpoczął, i poznał, że nareszcie zaczęło się. Z oddali przypłynęły odgłosy wystrzałów i potężny ryk. Nad drzewami zaczęły wykwitać strużki dymu.
— Idziemy na pozycje — zakomenderował Rhes.
Otaczająca ich dżungla aż huczała od nienawiści. Na wpół. odczuwające rośliny skręcały się i powietrze było gęste od drobnych stworzeń skrzydlatych. Naxa pocił się i mamrotał odpierając ataki nacierających zwierząt. Nim doszli do ostatniego pasa zarośli przed obszarem wypalonym, stracili czterech ludzi. Jeden został ukąszony przez jakiegoś owada i nawet po zastosowaniu medpakietu miejskich Pyrrusan czuł się tak źle, że musiał się wycofać. Trzej pozostali doznali różnych ukąszeń i zadrapań i kuracja nastąpiła zbyt późno, aby mogli być uratowani. Ich opuchłe, poskręcane ciała zostały w miejscu, gdzie padli.
— Od tych zwierzaków rozbolała mnie głowa — utyskiwał Naxa. — Kiedy atakujemy?
— Jeszcze nie teraz — odparł Rhes. — Czekamy na sygnał. Jeden z ludzi uniósł radio. Postawił je ostrożnie na ziemi, zarzucił na gałąź antenę. Odbiornik był ekranizowany, więc żadne promieniowanie nie mogło ich zdradzić. Po włączeniu aparatury z głośnika dał się słyszeć jedynie szum.
— Mogliśmy zsynchronizować… — rzekł Rhes.
— Nie mogliśmy — odparł Jason. — A w każdym razie nie ściśle. Chcemy się wedrzeć podczas największego nasilenia ataku, kiedy są największe szanse. Jeśli nawet oni tam, wewnątrz, usłyszą nasz sygnał, nie będą wiedzieli, o co chodzi. A kilka minut później będzie to już bez znaczenia.
Nagle z głośnika padło jedno krótkie zdanie: „Dajcie mi trzy baryłki mąki”, po czym radio umilkło.
— Naprzód — rozkazał Rhes i ruszył pierwszy.
— Czekaj — powstrzymał go Jason chwytając za rękę. Ustalam czas działania miotacza. Za chwilę powinien… j e s t! — Pióropusz ognia omiótł ziemię i zgasł. — Mamy cztery minuty czasu, trafiliśmy na najdłuższą przerwę!
Pobiegli grzęznąc w miękkim popiele, potykając się o zwęglone kości i przeżarty rdzą metal. Dwaj ludzie schwycili Jasona pod ręce i niemal przenieśli pod mur. Nie było to zaplanowane, ale zaoszczędziło bezcenne sekundy. Oparli go o mur, a wtedy on wydobył przygotowane bomby. Sporządził je z ładunków pistoletu Krannona i zaopatrzył w zapalnik przewodowy. Cała akcja była dobrze uprzednio przećwiczona i teraz wszystko szło gładko.
Jason wybrał metalową część muru jako najdogodniejsze miejsce do przebicia się. Żelazo stanowiło najlepszą zaporę dla świata zwierzęcego, istniała więc szansa, że nie jest wzmocnione workami z piaskiem albo gruzem, tak jak inne części muru. Gdyby okazało się inaczej, wszyscy by zginęli.
Przyklejono bryłki zakrzepłej lepkiej żywicy do metalowej płyty. Jason wcisnął w nie ładunki, które przywarły do płyty, tworząc prostokąt o wymiarach niewielkich drzwi. Kiedy to zrobił, rozwinięto przewody detonatora i wszyscy skryli się w załomach muru. Jason pobiegł do detonatora i padając nacisnął guzik.
Buchnął czerwony płomień i murem wstrząsnął potężny huk. Rhes pierwszy rzucił się w stronę miejsca wybuchu i rękami w rękawiczkach zaczął szarpać poskręcany i dymiący metal. Inni rzucili się z pomocą i odgięli rozpruty metal. Otwór był wypełniony dymem, spoza którego nic nie było widać. Jason skoczył do wnętrza, stoczył się z kupy gruzów i uderzył o coś głową. Otarłszy załzawione od dymu oczy rozejrzał się.
Był wewnątrz miasta.
Inni wpadli za nim chwytając go w biegu, aby nie został zadeptany. Ktoś dostrzegł statek kosmiczny, więc pobiegli w jego kierunku.
Zza rogu wypadł jakiś człowiek, biegnąc w ich stronę. Jego pyrryjski refleks pozwolił mu jednak skoczyć za osłonę drzwi, gdy tylko ujrzał najeźdźców. Lecz oni też byli Pyrrusanami. Nieszczęśnik wolno osunął się na bruk z trzema metalowymi grotami w ciele. Nie zatrzymując się popędzili dalej pomiędzy magazynami. Przed nimi stał statek.
Ktoś ich jednak uprzedził. Widzieli, jak zewnętrzny luk śluzy wolno się zamyka. Grad wypuszczonych strzał, które sypnęły się na luk, nie wywarł żadnego skutku.
— Biegnijcie dalej! — krzyknął Jason. — Musimy się schronić przy kadłubie, zanim zdąży zacząć strzelać.
Tym razem stracili trzech ludzi. Reszta znalazła bezpieczne schronienie pod kadłubem statku, gdy wszystkie działa wystrzeliły naraz: Pociski padały z dala od statku, lecz ich wycie i wyładowania elektryczne były ogłuszające. Ci trzej, którzy nie zdążyli się schronić, zostali stopieni w ogniu. Człowiek znajdujący się na statku wypalił ze wszystkich dział, chcąc zarazem odeprzeć napastników i wszcząć alarm. Zapewne już był na ekranie i wzywał pomocy. Czas zaćzynał się kurczyć.
Jason wyciągnął rękę i spróbował otworzyć luk, był on jednak zamknięty od wewnątrz. Jeden z Pyrrusan odepchnął go i szarpnął za uchwyt. Uchwyt oderwał się, ale luk pozostał zamknięty.
Działka przestały strzelać i mogli się teraz wzajem słyszeć.
— Czy ktoś zabrał pistolet zabitemu? — spytał Jason. — Moglibyśmy spróbować odstrzelić zamek.
— Nie — rzekł Rhes. — Nawet się nie zatrzymaliśmy.
Nim jego słowa przebrzmiały, dwóch ludzi rzuciło się biegnąc zakosami w stronę budynku, przy którym leżał zabity. Działka statku znów zahuczały i seria pocisków powaliła jednego z nich. Drugi zdołał skryć się wśród zabudowań, zanim dosięgły go kule.
Wkrótce ukazał się znowu i wyskakując na otwartą przestrzeń cisnął pistolet w stronę Jasona. Nie zdążył dobiec i padł trafiony pociskiem ze statku.
Jason chwycił pistolet, który przytoczył mu się prawie pod nogi. Usłyszeli ryk turbin wielkich ciężarówek, które mknęły ku nim ze zgrzytem gąsienic. Jason odstrzelił zamek i luk otworzył się. Zanim ukazała się pierwsza ciężarówka, byli już po drugiej stronie śluzy. Naxa został z pistoletem przy luku, aby go przytrzymać, póki nie znajdą się w kabinie sterowniczej.
Jason pokazał im drogę i wszyscy wspięli się tam wcześniej od niego, toteż gdy wreszcie dotarł na miejsce, walka się skończyła. Miejski Pyrrusanin był naszpikowany grotami jak poduszeczka do igieł. Jeden z techników znalazł aparaturę kierującą ogniem działek i grzał po ciężarówkach, które musiały się wycofać przed taką nawałą pocisków.
— Niech ktoś da mówcom sygnał przez radio, by odwołał atak — rozkazał Jason. Znalazł ekran komunikatora i włączył go. Z ekranu wyjrzała na niego twarz Kerka z rozszerzonymi ze zdziwienia oczyma.
— Ty! — padło z jego ust jedno jedyne słowo brzmiące jak przekleństwo. — Tak, ja — odparł Jason. Mówił nie podnosząc wzroku i cały czas trzymając ręce na dźwigniach deski sterowniczej. Kerk, słuchaj mnie… i wiedz, że wszystko, co powiem, to nie żart. Może nie potrafię uruchomić tego statku, ale na pewno zdołam wysadzić go w powietrze. Słyszysz ten dźwięk? — Pstryknął przełącznik i rozległ się odległy skowyt pompy. — To jest główna pompa paliwowa. Gdybym pozwolił jej odpowiednio długo popracować… czego akurat teraz nie zrobię… szybko napełniłaby komorę napędu. Następnie paliwo przelałoby się do dysz sterowych. Jak sądzisz, co by się stało z waszym jedynym statkiem planetarnym, gdybym wówczas włączył przycisk zapłonu? Nie pytam, co by się stało ze mną, wiem, że nie dbasz o to, ale ten statek to dla was sprawa życia i śmierci.