Выбрать главу

— Nie wygląda na to, że bardzo mu zaszkodził… ale co on tutaj robi?

Jason stwierdził ze zdziwieniem, że ten drugi głos był dziewczęcy. Nie zainteresowało go to jednak aż tak, aby otworzyć bolące oczy.

— Jedzie na Pyrrusa. Próbowałem mu to odradzić, ale na próżno. Źle się stało, bo wolałbym lepiej mu się przysłużyć. To właśnie on zdobył dla nas te pieniądze.

— Och, to straszne — odparła dziewczyna. Jason zastanawiał się, co jest takie s t r a s z n e. Otępiały, nie mógł tego pojąć. Byłoby znacznie lepiej, gdyby został na Darkhanie — ciągnęła dziewczyna. — Jest bardzo przystojny. Okropna szkoda, że musi umrzeć.

Tego już było Jasonowi za wiele. Rozwarł najpierw jedno oko, potem drugie. Głos należał do dziewczyny mniej więcej dwudziestoletniej, która stała koła fotela patrząc na Jasona. Była piękna.

Jason otwarł szerzej oczy; gdy zdał sobie sprawę, jak bardzo piękna. Miała ten rodzaj urody, jakiego nigdy nie widział na żadnej z planet w centrum galaktyki. Wszystkie kobiety, które znał, były anemiczne, o płaskich piersiach, a ich ziemiste twarze pokryte były makijażem. Spowodowane to było różnymi, rozwijającymi się całe wieki słabościami, ponieważ postęp medycyny sprawiał, że przy życiu utrzymywało się coraz to więcej zwykle skazanych na zagładę osobników.

Ta dziewczyna była ich skrajnym przeciwieństwem. Stanowiła produkt warunków życiowych na Pyrrusie. Ogromna siła grawitacji, która stworzyła wypukłe mięśnie u mężczyzn, nadała wielką moc mięśniom, które spinają kobiece figury. Dziewczyna miała prężną postać bogini, skórę opaloną i idealnie klasyczne rysy. Jej włosy, ucięte krótko, okalały główkę jak złota korona. Jedyny niekobiecy akcent w jej postaci stanowiła przytroczona do przedramienia pochwa pistoletu.

Ujrzawszy otwarte oczy Jasona, dziewczyna uśmiechnęła się. Jej zęby, tak jak oczekiwał, były równe i błyszczały bielą.

— Jestem Meta, pilot tego statku. A ty musisz być… — Jason dinAlt. To był parszywy start, Meto.

— Strasznie przepraszam — roześmiała się. — Ale jeśli ktoś się urodził na dwugieowej planecie, jest trochę uodporniony na przyspieszenie. Poza tym to oszczędność paliwa, gdy krzywa współdziałania…

Kerk chrząknął znacząco.

— Chodź, Meto, obejrzymy ładunek. Są tam nowości, które na pewno zdołają uzupełnić braki na obwodzie.

— Świetnie — odparła, niemal klasnąwszy w dłonie z radości. — Czytałam specyfikacje, są wprost cudowne.

Jak mała dziewczynka ciesząca się nową sukienką. Albo pudełkiem czekoladek. Ale to nie czekoladki, tylko bomby i miotacze płomieni. Jason uśmiechnął się cierpko do swoich myśli, podnosząc się z jękiem z fotela. Pyrrusanie odeszli, więc powlókł się obolały za nimi.

Minęło dużo czasu, nim odkrył drogę do ładowni. Statek był wielki i najwyraźniej bez załogi. W końcu Jason znalazł jakiegoś mężczyznę śpiącego w jednej z jasno oświetlonych kabin. Rozpoznał w nim człowieka, który podstawił im samochód na Cassyli. Człowiek ten, jeszcze przed chwilą pogrążony w głębokim śnie, otworzył oczy, kiedy tylko Jason pojawił się w drzwiach. Był zupełnie przytomny.

— Jak się idzie do ładowni? — spytał Jason.

Mężczyzna wytłumaczył mu, zamknął oczy i nim Jason zdążył podziękować, zapadł z powrotem w sen.

W ładowni Kerk i Meta zdążyli już otworzyć kilka skrzyń i cieszyli się ich morderczą zawartością. Meta, obejmując ramionami zbiornik ciśnieniowy, zwróciła się do wchodzącego Jasona:

— Spójrz tylko na to. Ten proszek w środku… mógłbyś go jeść jak piasek, a nawet coś bardziej nieszkodliwego. A powoduje natychmiastową śmierć wszystkich form życia roślinnego… — Urwała nagle, jakby zdając sobie sprawę, że Jason nie podziela jej zachwytu. — Przepraszam. Na chwilę zapomniałam, że nie jesteś Pyrrusaninem. Nie możesz więc tego zrozumieć, prawda?

Nim zdążył odpowiedzieć, z głośnika padło jej imię.

— Pora zmiany kursu — wyjaśniła. — Chodź ze mną na mostek, bo muszę przeprowadzić wyliczenia. Porozmawiamy sobie. Tak mało wiem o innych planetach poza Pyrrusem, że chcę ci zadać milion pytań.

Jason poszedł za nią na mostek, gdzie zwolniwszy oficera dyżurnego zaczęła obliczać współrzędne kursu międzyorbitalnego. Wyglądała obco wśród całej tej aparatury — mocna, lecz gibka figurka w jednoczęściowym kombinezonie okrętowym. Trudno było jednak nie przyznać, że wypełniała swoje obowiązki sprawnie.

— Meto, czy nie jesteś trochę za młoda, jak na pilota statku międzygwiezdnego?

— Za młoda? — chwilę pomyślała. — Nie mam pojęcia, w jakim wieku powinni być piloci. Pilotuję już coś ze trzy lata, a sama mam prawie dwadzieścia. Czyżbym zaczęła wcześniej niż inni?

Jason rozdziawił usta — potem się roześmiał.

— Przypuszczam, że to zależy, z jakiej kto pochodzi planety. Są miejsca, gdzie miałabyś kłopoty z uzyskaniem licencji. Ale z pewnością na Pyrrusie jest inaczej. Według ich standardów musisz już być starszą panią.

— Nie żartuj — rzekła Meta pogodnie, wpisując jakąś liczbę do kalkulatora. — Widywałam starsze panie na innych planetach. Są pomarszczone i mają siwe włosy. Nie wiem, po ile mają lat, pytałam jedną, ale nie chciała mi powiedzieć. Jestem pewna, że muszą być starsze niż ktokolwiek na Pyrrusie. Nikt u nas nie wygląda tak staro.

— Mówiąc „starsza”, miałem na myśli co innego. — Jason szukał właściwego słowa. — Nie stara, ale dorosła, dojrzała.

— Każdy jest dorosły — odparła. — Przynajmniej zaraz po wyjściu z ochronki. A wychodzi się po ukończeniu sześciu lat. Moje pierwsze dziecko jest już dorosłe, a drugie też by było tylko że nie żyje. Więc ja też muszę być dorosła.

To w jej odczuciu najwyraźniej rozstrzygało całą sprawę. Jason miał mętlik w głowie od tych obcych pojęć, którymi się posługiwała.

Meta wystukała ostatnią współrzędną i z otworu zaczęła się wysuwać perforowana taśma kursu. Znowu zwróciła się do Jasona:

— Cieszę się, że jesteś na pokładzie, choć szczerze żałuję, że jedziesz na Pyrrusa. Ale będziemy mieli mnóstwo czasu, żeby porozmawiać, a jest wiele rzeczy, których chciałabym się dowiedzieć. O innych planetach. I czemu niektórzy postępują tak, jak postępują. Inaczej niż ludzie z mojej rodzimej planety, gdzie się po prostu wie, dlaczego coś robią. — Chwilę patrzyła skrzywiona na taśmę kursową, po czym znów zainteresowała się Jasonem. — Jak wygląda twoja rodzima planeta?

Zaczęły mu się jedno po drugim cisnąć na usta kłamstwa, które zwykle opowiadał ludziom, ale je powstrzymał. Po co wysilać się na kłamstwa wobec dziewczyny, której naprawdę wszystko jedno, czy on jest chłopem czy panem. Dla niej w całej galaktyce były tylko dwa rodzaje ludzi. Pyrrusanie i cała reszta. Po raz pierwszy od ucieczki z Porgorstosaand zaczął mówić prawdę o swoim pochodzeniu.

— Moja rodzima planeta? To jedna z najbardziej zatęchłych, najnudniejszych ślepych uliczek wszechświata. Wprost trudno uwierzyć w ten destrukcyjny rozkład planety, która jest głównie rolnicza, kastowa i całkowicie zadowolona ze swojej własnej nudnej egzystencji. Tam nie tylko nic się nie zmienia… tam nikt n i e c h c e żadnych zmian. Mój ojciec był rolnikiem, więc i ja powinienem był zostać rolnikiem… gdybym posłuchał rad ludzi lepszych ode mnie. Było nie do pomyślenia, a także surowo wzbronione, bym został kimkolwiek innym. I wszystko, czego pragnąłem, było sprzeczne z prawem. Miałem piętnaście lat, nim nauczyłem się czytać — z książki skradzionej ze szkoły warstwy uprzywilejowanej. Potem już nie miałem odwrotu. Zanim umknąłem na gapę jednym frachtowcem z obcej planety, gdy ukończyłem dziewiętnaście lat, popełniłem chyba wszystkie możliwe wykroczenia. Na cale szczęście. Ucieczka z domu była dla mnie jakby ucieczką z więzienia.