No to pofatyguj się znowu do niego i uzyskaj pozwolenie, by niewolnik Mikah przyłączył się do mojej pracy. Możesz wytłumaczyć mu, że pochodzi on Z— tego samego kraju co ja i że wasze tajemnice są dla niego dziecinną igraszką. A jeżeli twój tatuś będzie wymagał jeszcze jakichś powodów, to powiedz mu, że potrzebuję wykwalifikowanego pomocnika, kogoś, kto wie jak się obchodzić z narzędziami i komu będę mógł zaufać, że będzie dokładnie wykonywać polecenia. Ty i twoi bracia macie zdecydowanie za dużo własnych pomysłów, co i jak robić oraz zdradzacie skłonności do pozostawiania szczegółów interwencji bogów i używania młotka, jeżeli coś nie idzie tak, jak powinno.
Narsisi odszedł, mrucząc wściekle pod nosem, podczas gdy Jason skulił się przy piecyku obmyślając następny krok. Większą część dnia zajęło ułożenie okrągłych kłód drewna i przetoczenie silnika do piaszczystej doliny, daleko od osady ze źródłem ropy. Do przeprowadzenia eksperymentów, w czasie których mogło dojść przypadkowo do uwolnienia chmury gazu bojowego, otwarta przestrzeń była konieczna. Nawet Edipon ostatecznie zrozumiał sens tych środków o-strożności, choć przede wszystkim pragnął, by wszystkie doświadczenia były wykonane w wielkiej tajemnicy, za zamkniętymi drzwiami. Zgodził się dopiero wtedy, gdy wybudowano skórzany płot, który można było otoczyć strażą, a przypadkowo okazało się, że skórzane osłony stanowią również bardzo pożądaną ochronę przed wiatrem.
Po długiej dyskusji zdjęto Jasonowi zwisające z rąk łańcuchy i zastąpiono je lekkimi kajdanami na nogi. Musiał chodzić powłócząc stopami, ale ręce miał zupełnie swobodne, było to wielkie udogodnienie, mimo że jeden z braci pilnował go wciąż z napiętą kuszą. Teraz Jason musiał zdobyć trochę narzędzi i zorientować się, zanim będzie mógł przystąpić do pracy, jakim zasobem wiedzy technicznej dysponują ci ludzie. Niewątpliwie wywoła to kolejną bitwę o ich drogocenne tajemnice.
— Chodźmy — zawołał strażnika. — Musimy znaleźć Edipona i znowu podrażnić jego wrzód żołądka.
Po opadnięciu fali pierwszego entuzjazmu nowy plan dawał przywódcy d'zertanoj niewiele powodów do radości.
— Masz własne mieszkanie — mruczał — i niewolnicę, która będzie dla ciebie gotować i właśnie pozwoliłem, by mógł ci pomagać inny niewolnik. A teraz nowe żądania! Czy chcesz wytoczyć całą krew z moich żył?
— Nie demonizuj. Po prostu potrzebuję trochę narzędzi do pracy i chciałbym zobaczyć wasz warsztat, czy jak tam nazywacie miejsce, w którym wykonujecie prace mechaniczne. Zanim będę mógł się zabrać do pracy nad tym pudełkiem z niespodziankami, muszę choć trochę się zorientować, w jaki sposób rozwiązujecie problemy techniczne.
— Wstęp jest wzbroniony.
— W obecnych czasach przepisy łamią się jak źdźbła trawy, możemy więc posunąć się nieco dalej i wykończyć jeszcze parę. Wskażesz drogę?
Strażnicy ociągali się z otwarciem bramy rafinerii przed Jasonem, spoglądali spode łba i pobrzękiwali tylko kluczami. Paru śmierdzących oparami ropy naftowej d'zertanoj w podeszłym wieku wyłoniło się ze środka i przyłączyło do krzykliwej kłótni z Ediponem. Ostatecznie Edipon zwyciężył. Jason, ponownie zakuty w łańcuchy i pilnowany jak przestępca, został niechętnie wprowadzony do ciemnego wnętrza. To, co w nim zobaczył, sprawiało przygnębiające wrażenie.
— Strasznie prymitywne — skrzywił się i kopnął pudło wypełnione niezgrabnymi wykutymi ręcznie narzędziami. Topornie wykonane, stanowiły produkt jakiejś neolitycznej ery maszynowej. Retorta destylacyjna była pracowicie uformowana z miedzianych blach niezdarnie przynitowanych do siebie. Przeciekała straszliwie, podobnie jak zalutowane szwy ręcznie uformowanej rury. Większość narzędzi stanowiły rozmaite kowalskie szczypce i młoty. Serce Jasona uradowały jedynie potężna wiertarka pionowa i tokarka, poruszane pasami transmisyjnymi doprowadzonymi od obracanego przez niewolników kieratu. W uchwycie narzędziowym tokarki był zamocowany kawałek jakiegoś twardego minerału, który nieźle sobie radził z obróbką żelaza i stali nisko węglowej. Jeszcze bardziej pocieszający był widok gwintowanego przesuwu głowicy nacinającej, stosowanej do produkcji olbrzymich nakrętek i śrub mocujących do osi koła caro.
Mogło być gorzej. Jason wybrał najmniejsze i najbardziej poręczne narzędzia i odłożył je na bok. Przydadzą się jutro rano. Słońce prawie już zaszło i dziś nie było sensu zaczynać pracy.
Zbrojna procesja wyszła i dwaj strażnicy doprowadzili Jasona do przypominającego psią budę pomieszczenia, które miało odtąd być jego prywatnym apartamentem. Z hukiem zasunięto rygiel w drzwiach i Jason zamrugał, ogarnięty gęstymi oparami nafty, przez które ledwo przebijało się światło lampy.
Ijale siedziała w kucki koło piecyka, gotując coś w glinianym garnku. Uniosła głowę, uśmiechnęła się niepewnie do Jasona i szybko odwróciła do piecyka. Jason podszedł bliżej, pociągnął nosem i wzdrygnął się.
— Cóż za uczta! Zupa z kreno, a potem jak sądzę kreno na surowo i sałatka z kreno. Muszę jutro postarać się o jakieś urozmaicenie naszego jadłospisu.
— Ch'aka wielki — szepnęła Ijale nie podnosząc oczu. — Ch'aka potężny…
— Mam na imię Jason. Straciłem posadę Ch'aki, kiedy zabrali mi mundurek.
— … Jason jest potężny, rzucił urok na d'zertanoj i zmusił ich, by robili co chce. Jego niewolnica dziękuje.
Uniósł jej podbródek i przebiegł go dreszcz na widok pokornego posłuszeństwa malującego się w jej spojrzeniu. — Czy nie moglibyśmy zapomnieć o niewolnictwie? Razem siedzimy w tym po uszy i razem się stąd wydostaniemy.
— Uciekniemy, Ijale wie. Zabijesz wszystkich d'zer-tanoj, uwolnisz swoich niewolników i zaprowadzisz nas znowu do domu, gdzie będziemy mogli iść i zbierać krenoj, daleko od tego strasznego miejsca.
— Niektóre dziewczyny jest cholernie łatwo zadowolić. Ogólnie rzecz biorąc, to właśnie miałem na myśli, z tym tylko wyjątkiem, że pójdziemy w zupełnie drugą stronę, tak daleko od twoich krenojadów, jak mi się uda.
Ijale słuchała uważnie, mieszając zupę jedną ręką, a drugą drapiąc się pod skórzaną odzieżą. Jason uzmysłowił sobie, że również się drapie i sądząc po obolałych miejscach na skórze, robił to cholernie często od chwili, kiedy wyciągnięto go z oceanu tej niegościnnej planety.
— Dosyć tego! — wybuchnął. Podszedł do drzwi i zaczął w nie łomotać. — Wiem, że to miejsce ma niewiele wspólnego z cywilizacją, ale nie widzę powodu, dla którego nie moglibyśmy się tu urządzić tak wygodnie, jak to możliwe. — Rozległo się brzęczenie łańcuchów i rygli, po czym w drzwiach pojawiła się ponura facjata Narsisiego.
— Dlaczego hałasujesz? Co się stało?
— Potrzebuję wody, dużo wody.
— Przecież masz wodę — stwierdził zdziwiony Na-rsisi i wskazał kamienny dzban, stojący w kącie. — Tyle wody powinno starczyć na wiele dni.
— Według twoich wymagań Nars, staruszku, ale nie moich. Chcę przynajmniej dziesięć razy więcej i chcę mieć ją zaraz. I trochę mydła, jeżeli znajdziecie je w tym barbarzyńskim miejscu.
Po długiej sprzeczce Jason ostatecznie postawił aa swoim, tłumacząc, że woda jest mu potrzebna do rytualnych ceremonii, które mają zapewnić pomyśli ność jutrzejszej pracy. Przyniesiono ją w zadziwiającej kolekcji rozmaitych pojemników, razem z płytką misą pełną miękkiego mydła.
— No, to do roboty — zarechotał Jason. — Zdejmuj ubranie, mam dla ciebie niespodziankę. * — Tak, Jason — odparła Ijale, uśmiechając się radośr nie i kładąc na wznak. — Nie! Będziesz się kąpać. Nie wiesz, co to takiego kąpiel?