Mimo wszystko poza budynkiem nie wszczęto jeszcze alarmu. Jason zaryglował drzwi z zewnątrz. Zanim je wyłamią i opanują zamieszanie, cała trójka wydostanie się z rafinerii. Lampa nie była już potrzebna i mogła tylko go zdradzić, więc ją zdmuchnął. Z pustyni dobiegł przeciągły, przeszywający gwizd.
— Ó rany — jęknął Jason. — Nie dopilnował. To zawór bezpieczeństwa!
Wpadł w ciemności na oszołomionych Ijale i Mika-ha, kopnął Samona, wyrażając w ten sposób nienawiść do całego rodzaju ludzkiego i biegiem poprowadził oboje uciekinierów w stronę warsztatu.
Dzięki panującemu wokoło zamieszaniu udało im się umknąć bez szwanku. Wyglądało na to, że cTzertanoj nigdy dotąd nie zostali zaatakowani w nocy. Uznali jednak, że tak właśnie się stało i w związku z tym biegali bezładnie, robiąc niewiarygodny hałas. Płonący budynek i wyniesiony z ognia nieprzytomny Edipon wywołały jeszcze większe podniecenie i bałagan. Wszystkich d'zertanoj dodatkowo zdenerwował gwizd pary, która bezpowrotnie uciekała z zaworu bezpieczeństwa w mroźne powietrze nocy.
Nikt nie dostrzegł uciekających niewolników i Ja-son poprowadził ich prosto w stronę warsztatu, wymijając posterunek na murach. Zauważono ich dopiero, gdy wyszli na otwartą przestrzeń i po chwilowym wahaniu strażnicy ruszyli w pościg. Jason wiedział, że wskazuje nieprzyjaciołom drogę wprost do swego bezcennego pojazdu, ale nie miał wyboru. Tak czy owak, machina zdradziła już swą obecność i jeżeli natychmiast do niej nie dotrze, ciśnienie pary spadnie tak, że znajdą się w pułapce. Przeskoczył nad leżącym w wejściu strażnikiem i podbiegł do pojazdu. Snarbi siedział skulony za jednym z kół, ale nie było czasu, żeby się nim teraz zajmować.,W chwili gdy Jason wskoczył na platformę, zawór bezpieczeństwa się zamknął i zapadła przerażająca cisza.
Gorączkowo przekręcił zawory i spojrzał na wskaźniki — pary nie wystarczyłoby nawet na przejechanie dziesięciu metrów. Woda bulgotała, kocioł potrzaskiwał i syczał, ze strony zaś d'zertanoj, którzy wbiegli do nagrody i ujrzeli caro, zerwała się burza wściekłych wrzasków. Jason wetknął lont granatu do paleniska. Zajął się natychmiast. Odwrócił się i cisnął granat w prześladowców. Okrzyki wściekłości zmieniły się we wrzaski przerażenia, gdy języki płomieni zaczęły lizać napastników. Rzucili się do bezładnej ucieczki. Jason przyspieszył ją jeszcze, ciskając następny granat. Wyglądało na to, że d'zertanoj wycofali się aż pod mury rafinerii, ale trudno było przewidzieć, czy niektórzy z nich nie skradają się gdzieś z boku pod osłoną ciemności.
Biegiem wrócił do caro, stuknął w tkwiący nieruchomo wskaźnik ciśnienia pary i otworzył na cały regulator dopływ paliwa. Po chwili namysłu zablokował również zawór bezpieczeństwa, wzmocniony bowiem kocioł mógł wytrzymać o wiele większe ciśnienie. Gdy skończył to robić, mógł tylko usiąść i czekać, ponieważ dopóki ciśnienie znowu nie wzrośnie, był zupełnie bezradny. D 'zertanoj zbiorą się, ktoś obejmie dowództwo i zaatakują warsztat. Jeżeli, zanim do tego dojdzie, w kotle będzie już wystarczająco dużo pary, zdołają uciec. Jeżeli nie…
— Mikah… Snarbi, ty skulony mazgaju, ty też… stańcie za machiną i pchajcie — rozkazał Jason.
— Co się stało? — zapytał Mikah. — Rozpocząłeś rewolucję? Jeżeli tak, to nie będę pomagał…
— Uciekamy, jeżeli cię to uspokoi. Tylko ja, Ijale i przewodnik, który wskaże nam drogę. Nie musisz się do nas przyłączać.
— Przyłączę się. Ucieczka od tych barbarzyńców nie jest przestępstwem.
— To miłe, że tak uważasz. A teraz pchaj. Chcę żeby ten paromobil stanął pośrodku, daleko od ogrodzenia i skierowany był w stronę pustyni. W głąb doliny, jak sądzę. Mam rację, Snarbi?
— Tak, w głąb doliny, tam jest droga. — Jason z przyjemnością zauważył, że Snarbi wciąż jest zachrypnięty.
— Ustawcie go tutaj i wszyscy na pokład. Złapcie się za te pręty, które przymocowałem z boków, żeby was nie wyrzuciło… jeżeli w ogóle ruszymy…
Jason szybko rozejrzał się po warsztacie, by upewnić się, że zabrał wszystko, czego będą mogli potrzebować, po czym ociągając się wspiął się na platformę i zdmuchnął latarnię. Siedzieli w ciemności, z twarzami oświetlonymi jedynie migoczącym odblaskiem płomieni z paleniska i czuli wzrastające napięcie. Nie mieli możliwości mierzenia upływającego czasu i każda sekunda wydawała się trwać całą wieczność. Skórzane ściany nie pozwalały zobaczyć, co dzieje się na zewnątrz i wyobraźnia zaludniała mroki nocy skradającymi się hordami, gromadzącymi się za cienką przegrodą, gotowymi runąć i zmiażdżyć ich swym naporem.
— Uciekamy — wybełkotał Snarbi, próbując zeskoczyć z platformy. — Jesteśmy w pułapce, nigdy się stąd nie wydostaniemy.
Jason podciął go, przewrócił i kilkakrotnie wyrżnął głową Snarbiego w deski.
— Solidaryzuję się z tym nieszczęśnikiem — stwierdził poważnie Mikah. — Jesteś brutalem, Jasonie, traktując go w ten sposób. Przerwij te sadystyczne ekscesy i przyłącz się do mych modłów.
— Gdyby ten nieszczęśnik, którego tak żałujesz, zrobił to, co do niego należało i dopilnował kotła, bylibyśmy już daleko stąd. A jeżeli masz wystarczająco dużo tchu w piersiach, by się modlić, lepiej zrobisz dmuchając w palenisko. To nie pobożne życzenia, modlitwy czy też opatrzność nas stąd wyciągną, ale ciśnienie pary…
Rozległ się okrzyk bojowy, podjęty przez liczne głosy i grupa d'zertanoj wdarła się przez wejście do warsztatu. W tej samej chwili runęła tylna ściana i w wyłomie zaroiło się od zbrojnych. Nieruchome caro znalazło się między dwoma atakującymi oddziałami. Napastnicy biegali rechocząc z radości. Jason zaklął, zapalił jednocześnie lonty czterech granatów i cisnął po dwa w każdą stronę. Zanim uderzyły w cel, podskoczył do zaworu i puścił parę do kotła. Z syczącym szczękiem caro drgnęło i ruszyło naprzód. Na chwilę d'zertanoj powstrzymały ściany ognia, a gdy machina zaczęła wypełzać spomiędzy obu grup, wybuchnęli wściekłym wrzaskiem. W powietrzu zaświstały bełty z kusz, ale większość była źle wycelowana i tylko kilka wbiło się w bagaże.
Prędkość narastała z każdym obrotem kół i gdy uderzyli w ogrodzenie, skóry pękły z trzaskiem, smagnąwszy ich strzępami. Okrzyki za nimi stawały się coraz cichsze, ognie coraz mniejsze, podczas gdy machina z samobójczą prędkością mknęła w głąb doliny sycząc i pobrzękując na wybojach. Jason z całych sił trzymał rumpel i darł się na Mikaha, by przyszedł i go zmienił przy sterze. Gdyby puścił rumpel, pojazd natychmiast by się przewrócił, a dopóki go trzymał, nie mógł zmniejszyć dopływu pary.
Wreszcie któryś z okrzyków dotarł do Mikaha, który rozpaczliwie chwytając każdy dostępny chwyt, doczoł-gał się na przód pomostu i kucnął obok Jasona.
— Złap za rumpel, trzymaj go prosto i staraj się wyminąć wszystko, co zdołasz zobaczyć.
Jason, wreszcie przekazawszy ster, przedostał się do silnika i zakręcił zawór. Machina zwalniała stopniowo i wreszcie stanęła. Ijale jęknęła, a Jason czuł się tak, jakby każdy cal jego ciała był dokładnie zbity młotkiem. Pościgu nie było — upłynie przynajmniej godzina, zanim zdołają podnieść ciśnienie pary w swoich caroj, a nikt nie zdoła na piechotę dorównać ich zawrotnej prędkości. Latarnia, której poprzednio używali, zniknęła podczas tej szaleńczej jazdy i Jason wyciągnął drugą, swej własnej konstrukcji.