Najedli się do syta, a gdy pozostali wraz z zapadnięciem zmroku zasnęli szybko, Jason ociężały po posiłku i zmęczony całodziennym trudem wędrówki, bronił się przed zapadnięciem w sen. Niebezpieczeństwo, którego się spodziewał, mogło zaistnieć w samym obozie, jak też nadciągnąć z zewnątrz. Gdy sen począł morzyć go coraz silniej, wstał i zaczął chodzić naokoło obozu, aż do chwili, kiedy chłód zapędził go znowu w pobliże ciągle jeszcze gorącego kotła. Nad jego głową gwiazdy przesuwały się z wolna i gdy jedna, najjaśniejsza dotarła do zenitu, uznał, że jest już północ albo tuż po pomocy. Obudził Mikaha.
— Teraz ty. Wytężaj wzrok i słuch, uważaj, czy coś się nie rusza i pamiętaj, żeby pilnie zważać na tego tam.
— Wskazał kciukiem nieruchomą postać Snarbiego.
— Obudź mnie, gdyby zdarzyło się coś podejrzanego.
Sen nadszedł natychmiast i Jason prawie nie drgnął aż do chwili, kiedy na niebie pojawił się pierwszy brzask. Widać było tylko najjaśniej świecące gwiazdy i mgłę unoszącą się z otaczających ich traw. Niedaleko dostrzegł skulone kształty dwojga śpiących ludzi. Leżący dalej poruszał się przez sen i Jason stwierdził, że jest to Mikah.
Ściągnął z niego przykrywające skóry i potrząsnął za ramiona. — Dlaczego śpisz? — krzyknął rozwścieczony. — Miałeś stać na warcie!
Mikah otworzył oczy i zamrugał z majestatyczną pewnością siebie. — Stałem na straży, ale gdy zbliżał się ranek, Snarbi obudził się i zaproponował, że teraz on popilnuje. Nie mogłem mu odmówić.
— Nie mogłeś? Po tym co ci powiedziałem…
— Właśnie dlatego. Nie mogę uznać nie udowodnionej winy tego człowieka i współuczestniczyć w twych niesłusznych poczynaniach. Dlatego też pozwoliłem mu stanąć na warcie.
— Pozwoliłeś stanąć mu na warcie! — Jason nieomal dusił się słowami. — No to gdzie on jest? Czy widzisz, by ktokolwiek stał na straży?
Mikah uważnie rozejrzał się wokoło i spostrzegł, że pozostali tylko oni dwaj i budząca się ze snu Ijale.
— Wygląda na to, że sobie poszedł. Okazał się więc człowiekiem niegodnym zaufania i w przyszłości nie pozwolimy mu stać na straży.
Jason zamachnął się nogą, chcąc go kopnąć, ale uzmysłowił sobie, że nie czas teraz na przyjemności i skoczył do parowozu. Krzesiwo, ku jego zdumieniu, natychmiast dało iskrę i udało mu się rozpalić pod kotłem. Płomień zahuczał radośnie, ale gdy postukał we wskaźnik, zobaczył, że paliwa już nie ma. Zawartość osatniego dzbana powinna pozwolić im dojechać w bezpieczne miejsce, zanim dadzą o sobie znać kłopoty, które Snarbi chciał im ściągnąć na głowę. Ale dzbana również nie było.
— No to jesteśmy załatwieni — oznajmił Jason z goryczą po gorączkowych poszukiwaniach na platformie caro i w najbliższej okolicy. Woda mocy zniknęła wraz ze Snarbim, który, choć pełen obaw przed machiną parową, był wystarczająco bystry, by obserwując jak Jason uzupełnia paliwo, uzmysłowić sobie, że caro nie pojedzie bez tego tajemniczego płynu.
Uczucie całkowitej rezygnacji wyparło poprzednią wściekłość. Przecież wiedział, że nie powinien ufać Mikahowi w niczym, szczególnie jeżeli wiązało się to z jego koncepcjami etycznymi. Patrzył, jak Samon konsumuje kawałek zimnego mięsa i podziwiał jego niezmącony spokój.
— Czy nie przejmujesz się tym drobiazgiem — zapytał — że w gruncie rzeczy ponownie skazałeś nas na niewolnictwo?
— Uczyniłem to, co uważałem za słuszne. Nie miałem wyboru. Musimy albo żyć jako istoty moralne, albo zniżyć się do poziomu zwierząt.
— Kiedy jednak żyjesz wśród ludzi, którzy zachowują się jak zwierzęta, to w jaki sposób zamierzasz przeżyć?
— Żyją tak, jak ty żyjesz, Jasonie — oznajmił Mikah z ciężką ironią — wijąc się i skręcając ze strachu, ale mimo swych wysiłków, niezdolni do uniknięcia swego losu. Można też żyć tak, jak ja to czynię, żyć jak człowiek, który ma przekonania, wie co jest słuszne i nie pozwoli zawrócić sobie głowy drobnymi potrzebami dnia codziennego. Jeżeli żyje się według tych zasad, można umrzeć szczęśliwie.
— Więc umrzyj szczęśliwy! — syknął Jason i schwycił rękojeść miecza. Puścił ją jednak z ponurą miną, nie dobywając ostrza z pochwy. — Pomyśleć, iż kiedykolwiek miałem złudzenie, że zdołam cię czegoś nauczyć o realiach tutejszego życia, skoro nigdy przedtem nie miałeś do czynienia z rzeczywistością. I pewnie do śmierci nie będziesz miał. Stosujesz się do własnego kodeksu zachowań, które są twą realnością, otaczają cię zawsze i wszędzie i są bardziej materialne dla ciebie niż ziemia, na której siedzisz.
— Po raz pierwszy się zgadzamy, Jasonie. Próbowałem otworzyć twe oczy na światło prawdy, ale ty się odwracasz i nie chcesz go dostrzec. Nie zwracasz uwagi na Wieczne Prawo, zaślepiony wymogami chwili i dlatego też zostaniesz potępiony.
Wskaźnik ciśnienia zasyczał i odskoczył, ale poziom paliwa spadł do zera.
— Weź trochę jedzenia na śniadanie Ijale — powiedział Jason — i odsuń się od machiny. Paliwo się skończyło, a car o również zaraz szlag trafi.
— Mogę zrobić węzełek i uciekniemy pieszo.
— Nie, to odpada. Snarbi zna okolicę i wie również, że o świcie zorientujemy się, że zniknął. Nie wiem, jakie świństwo nam przygotował, ale na pewno jest już gdzieś blisko i pieszo nie zdołamy przed nim uciec. Lepiej więc będzie oszczędzać nasze siły. Ale na pewno nie dostaną mojego wychuchanego, podrasowanego paromobilu! — dodał gwałtownie, chwytając kuszę. — Cofnijcie się oboje, cofnijcie się. Znowu zrobią ze mnie niewolnika, ale nie dostaną próbki mojego talentu. Jeżeli będą chcieli mieć takie supercaro, będą musieli za nie zapłacić!.
Położył się w odległości maksymalnego zasięgu kuszy i trzecim pociskiem trafił. Kocioł eksplodował z przepięknym hukiem i małe odłamki metalu oraz drewna posypały się wokoło. Z oddali dobiegły okrzyki i szczekanie psów.
Wstał i dostrzegł, że przez wysoką trawę nadchodzi grupka mężczyzn. Gdy podeszli bliżej, zobaczył również wielkie psy, biegnące na smyczy. Choć przez tych kilka godzin musieli przebyć spory dystans, zbliżali się równym truchtem — doświadczeni biegacze w odzieży z cienko wyprawionej skóry, uzbrojeni w krótkie łuki i kołczany pełne strzał. Rozsypali się w półkole zatrzymując się w chwili, gdy Jason i jego towarzysze znaleźli się w zasięgu strzału. Założyli strzały na cięciwy i stali tak nieruchomo, czujnie, w sporej odległości od dymiących szczątków caro, do chwili gdy wreszcie przywlókł się Snarbi, podtrzymywany przez dwóch biegaczy.
— Należycie… teraz do… Hertuga Perssona… i jesteście jego… niewolnikami… — wykrztusił. Był chyba zbyt zmęczony, by zwracać uwagę na otoczenie. — Co się stało z caro? — wrzasnął wreszcie, gdy zobaczył dymiący wrak. Zapewne przewróciłby się z wrażenia, gdyby nie podtrzymujące go ramiona. Najwidoczniej wraz z utratą machiny wartość niewolników spadła.
Snarbi pokuśtykał do smętnych resztek wehikułu i ponieważ żaden z żołnierzy nie zechciał przyjść mu z pomocą, sam pozbierał odnalezione narzędzia i wykonane przez Jasona przedmioty. Gdy wreszcie zapakował je, piesi kawalerzyści widząc, że nie odniósł żadnego szwanku, niechętnie zgodzili się je nieść. Jeden z żołnierzy, ubrany tak jak pozostali, sprawiał wrażenie dowódcy i gdy dał znak do powrotu, jego podwładni zbliżyli się do jeńców i szturchając ich łokciami, zmusili do powstania.