Выбрать главу

— Znajduje się tu magiczna woda płonąca, która spali cię na węgiel, gdy tylko cię dotknie…

— Dajże spokój! Nie ma w tej kuli nic szczególnego, tylko jakiś zwykły kwas, pewnie siarkowy, wszystkie inne kwasy bowiem produkuje się na jego bazie. No a poza tym, ten smród zgniłych jaj w kommacie.

Jego przypuszczenie najwyraźniej było wyjątkowo celne. Siedem postaci poruszyło się i zaczęło szeptać między sobą. W tym samym czasie Jason, korzystając, że ich uwaga była zaprzątnięta czym innym, wstał i zbliżył się powoli do podwyższenia. Miał już dość tych naukowych kwizów i ciągłego porywania go, wiązania, nagabywania i chodzenia po nim. Wszyscy w Appsali czuli lęk przed Mastreguloj i starali się ich unikać, ale nie byli oni wystarczająco wielkim klanem, by mogli mu dopomóc w realizacji jego zamierzeń. Miał wiele poważnych powodów, by popierać Persso-noj i nie chciał tego zmieniać.

Wśród błahostek, które zaśmiecały zakamarki jego umysłu, było również pewne stwierdzenie dotyczące słynnych ucieczek. Zapamiętał je, wiązało się bowiem ono z jego zawodowymi zainteresowaniami. W końcu, w wielu przypadkach jego cele i cele policji diametralnie się różniły. Wniosek, jaki wyciągnął z owych studiów na temat ucieczek był jeden — najlepszą sposobność do ucieczki ma się tuż po schwytaniu. Czyli teraz.

Mastreguloj popełnili błąd, spotykając się z nim sam na sam. Byli też starymi ludźmi. Ich głosy, sposób działania, pozwalały mu wyciągnąć wniosek, że na podwyższeniu nie ma ani jednego młodego człowieka i że mężczyzna siedzący po prawej stronie jest w bardzo podeszłym wieku. Zdradził to jego głos, a kiedy Jason zbliżył się, mógł dostrzec starczą drżączkę, która wprawiała w wibrację trzymany miecz.

— Kto zdradził tajemnicę i świętą nazwę sulfurika acido? — zagrzmiała środkowa postać. — Odpowiadaj, szpiegu, inaczej każemy wyrwać ci język i napełnimy ogniem wnętrzności…

— Nie czyńcie tego… — Jason padł na kolana, składając ręce jak do modlitwy. — Wszystko tylko nie to! Powiem! — Podczołgał się na kolanach do samego podwyższenia, świadomie zbaczając w prawo. — Wyznam prawdę, nie mogę jej dłużej ukrywać. Oto człowiek, który przekazał mi święte tajemnice. — Wskazał staruszka siedzącego po prawej stronie i dzięki temu jego ręka zbliżyła się do rękojeści miecza.

Jason poderwał się, wyrwał miecz ze słabej dłoni i popchnął starca na siedzącego obok sąsiada. Obaj mężczyźni upadli z imponującym łomotem.

— Śmierć niewiernym! — wrzasnął i zerwał czarną zasłonę pokrytą wzorem składającym się z czaszek i demonów. Zarzucił ją na dwu siedzących najbliżej Mastreguloj, którzy właśnie usiłowali zerwać się z krzeseł i w tej samej chwili, zobaczył niewielkie drzwi, ukryte dotąd za draperią. Otworzył je, wyskoczył na oświetlony lampami korytarz i omal się nie zderzył z dwoma stojącymi tam wartownikami. Zaskoczenie sprawiło, że przewaga była po jego stronie. Pierwszy strażnik upadł, gdy Jason stuknął go płazem miecza w głowe>, drugi zaś wypuścił broń, gdy sztychem przebił mu ramię. Taraz przydawał mu się Pyrrusański trening. Umiał poruszać się szybciej i szybciej zabijać niż każdy Appsalańczyk. Udowodnił to, biegnąc w stronę wyjścia. Gdy tylko skręcił za węgieł, nieomal zderzył się z Benn'tem.

Dzięki ci za to, że mnie tu sprowadziłeś… Zupełnie jakbym nie miał innych zmartwień — rzekł Jason parując cios Benn'ta. — I choć to, że jesteś płatnym zdrajcą, stanowi normę dla Appsali, zamordowanie własnego żołnierza było czynem karyp>dnym. — Jego miecz zatoczył łuk i podciął Benn'tow»§»rdło, nieomal odrąbując mu głowę. Miecz był ciężki i trudno było zrobić nim zamach, ale gdy się go raz puściło w ruch, przecinał wszystko. Jason z entuzjazmem rzucił się do ataku na straż w przednim holu.

Jego jedyną przewagą był element zaskoczenia i dlatego poruszał się najszybciej jak potrafił. Gdy się zjednoczą, zdołają go pojmać i zabić, ale była już późna noc i zmęczeni wartownicy nie spodziewali się tak wściekłego ataku od tyłu. Jeden padł, drugi uciekł zataczając się, z krwią tryskającą z głębokiej rany w ramieniu. Jason zaczął mocować się z belką ryglującą wejście. Kątem oka dostrzegł, że z sali obrad wyłonił się jeden z zamaskowanych Mastreguloj.

— Giń! — wrzasnął mężczyzna i cisnął szklaną kulą prosto w głowę Jasona.

— Dzięki — odparł Jason, chwytając kulę w powietrzu. Wsunął ją za pazuchę i otworzył drzwi.

Pościg zdołano zorganizować dopiero, gdy zbiegł po śliskich stopniach i wskakiwał do najbliższej łodzi. Była zbyt duża, by mógł nią swobodnie kierować, ale odciął cumę i odepchnął się wiosłem w kształcie liścia. Leniwy prąd w kanale zaczai go nieść, a on tymczasem wkładał wiosła w dulki. Wreszcie naparł na nie z całych sił. Na schodach pojawiły się postacie, rozległy się krzyki i rozbłysły pochodnie, ale w tej chwili szkwał niosący deszcz ze śniegiem zasłonił prześladowców. Jason wiosłował w ciemności, uśmiechając się do siebie.

Rozdział 13

Wiosłował do chwili, kiedy udało mu się rozgrzać, a potem dał się nieść prądowi. Łódź uderzała o niewidzialne w ciemności przeszkody i zaczęła wirować, gdy zbliżyła się do następnego kanału. Jason energicznymi ruchami wioseł skierował ją nową drogą i płynął przez ledwo widoczny labirynt szlaków wodnych między niskimi wyspami i podobnymi do stromych urwisk murami fortecznymi. Wreszcie uznał, że w wystarczającym już stopniu zmylił tropy i skierował łódź w stronę najbliższego brzegu, na którym mógłby wylądować. Łódź zatrzymała się. Jason wyskoczył z niej grzęznąc po kostki w wilgotnym piachu i wyciągnął ją dalej na brzeg.

Gdy nie mógł przysunąć jej ani o cal, znowu wlazł do środka i by nie rozgnieść przez przypadek szklanej kapsuły, schował ją w zęzie. Usiadł i czekał na świt. Był tak przemarznięty, że aż dygotał i zanim przez deszcz ze śniegiem przebiło się szare światło poranka, humor zdążył mu się popsuć całkowicie.

Z ciemności zaczęły wyłaniać się niewyraźne kształty — nie opodal kilka małych łodzi wyciągniętych na brzeg i przymocowanych łańcuchami do pali, a nieco dalej małe, płaskie budynki. Jakiś człowiek wyczołgał się z takiej właśnie budy, ale gdy tylko ujrzał Jasona i jego łódź, wrzasnął i zniknął z powrotem w środku. Dobiegały stamtąd jakieś odgłosy ruchu, szmery i szepty, Jason wiec wyszedł znowu na brzeg i kilkakrotnie machnął mieczem, by rozgrzać mięśnie.

Na brzeg zeszło, wahając się, około tuzina mężczyzn ściskających kurczowo pałki oraz wiosła i niemal dygocących z przerażenia.

— Odejdź, zostaw nas w pokoju — rzekł przywódca, wysuwając przed siebie wskazujący i mały palec, by zapobiec rzuceniu uroku. — Weź swą przebrzydłą łódź i opuść nasz brzeg Mastregulo. Jesteśmy tylko nędznymi rybakami.

— Żywię do was jedynie uczucia przyjaźni — odparł Jason opierając się na mieczu. — I podobnie jak wy, wcale nie kocham Mastreguloj.

— Lecz twoja łódź… tam jest znak… — Przywódca wskazał obrzydliwą rzeźbę umieszczoną na dziobie.

— Ukradłem ją im.

Rybacy jęknęli unisono i najwyraźniej wpadli w panikę. Niektórzy rzucili się do ucieczki, kilku padło na kolana i zaczęło się modlić. Ktoś cisnął pałką, którą Jason odbił bez najmniejszego wysiłku.

— Jesteśmy zgubieni — jęknął przywódca. — Mastreguloj podążają jej tropem, odnajdą ten przynoszący nieszczęście statek i zabiją nas. Odpłyń, odpłyń stąd natychmiast!

— Coś w tym jest — przyznał mu rację Jason. Łódź istotnie była jak kula u nogi. Z trudem dawał sobie z nią radę, a poza tym jest tak charakterystyczna, że nie sposób płynąć nią niezauważenie. Obserwując bacznie rybaków wydobył z zęzy swą szklaną kulę, po czym oparł się ramieniem o dziób i zepchnął ją na wodę. Prąd natychmiast porwał ją i wkrótce była już niewidoczna.