który można zastosować do obliczania siły przyciągania pomiędzy dwoma ciałami w dowolnym miejscu przestrzeni. To właśnie jest sposób wyrażania fundamentalnych i niezmiennych zasad, które można stosować w dowolnych sytuacjach. Jeżeli ktoś chce dysponować prawdziwymi prawami etycznymi, muszą one mieć równie uniwersalny charakter. Muszą one działać zarówno na Cassylii, jak i na Pyrrusie czy na każdej innej planecie lub w każdym społeczeństwie. I tu wracamy do pana. To co nazywa pan tak dumnie — brakuje jedynie akompaniamentu fanfar — Prawami Etyki, to wcale nie są prawa, ale po prostu maleńkie strzępki plemiennych etosów, tubylczych obserwacji poczynionych przez bandę pasterzy owiec w celu zaprowadzenia porządku w swym własnym domu albo raczej w namiocie. Prawa te nie mają żadnego powszechnego zastosowania, nawet pan musi to zauważyć. Proszę tylko pomyśleć o rozmaitych planetach, na których pan był, o liczbie przedziwnych i cudownych sposobów, jakimi ludzie reagują na siebie wzajemnie. A potem proszę postarać się wyobrazić sobie dziesięć zasad, które miałyby zastosowanie we wszystkich tych społeczeństwach. Niemożliwa sprawa. Ale mimo to założyłbym się, że ma pan już takich dziesięć zasad, że chciałby pan, bym ich też przestrzegał i że jedna z nich zmarnowana jest na zakaz modlenia się do wyrzeźbionych bożków. Doskonale mogę sobie wyobrazić jak wspaniale uniwersalne jest dziewięć pozostałych! Nie byłby pan istotą etyczną, gdyby próbował pan zastosować je w każdym miejscu, do którego się udaje: po prostu jest to wyszukiwanie szczególnie dziwacznego sposobu popełnienia samobójstwa!
— Zaczynasz mnie obrażać!
— Mam nadzieję. Jeżeli nie można się dobrać do pana w żaden inny sposób, to może choć obraza zburzy ten stan pańskiego moralnego samozadowolenia. Jak pan śmie myśleć o postawieniu mnie przed sądem za skradzenie pieniędzy z kasyna na Cassylii, skoro to co zrobiłem, odpowiadało ich własnym zasadom etycznym! Prowadzą oszukańcze gry, a więc zgodnie z prawem ich miejscowego etosu oszukiwanie podczas gry jest normą. Gdyby jednocześnie wydali prawo, że oszukiwanie w grze jest nielegalne, to właśnie owo prawo byłoby nieetyczne, nie zaś oszukiwanie. Jeżeli chce mnie pan dostarczyć po to, by mnie osądzono opierając się na takim prawie, sam pan jest człowiekiem nieetycznym, ja zaś jestem bezbronną ofiarą złego człowieka.
— Nasienie Szatana! — wrzasnął Mikah, zrywając się na równe nogi. Zaczął chodzić tam i z powrotem przed Jasonem, z podnieceniem zaciskając i rozwierając dłonie. — Próbujesz zbić mnie z tropu swoją semantyką i tak zwaną etyką, która w rzeczy samej jest niczym innym, jak tylko oportunizmem i chciwością. Istnieje Wyższe Prawo, które nie podlega dyskusji…
— To sformułowanie jest nie do przyjęcia i mogę to udowodnić. — Jason wskazał książki stojące w bibliotece. — Mogę to udowodnić używając pańskich własnych książek, jednego z tych czytadełek na tej półce. Nie, nie Tomasz z Akwinu — zbyt gruby. O, ten tomik ze słowem “Luli” na grzbiecie. Czy to “Księga Zakonu Rycerskiego” Ramona Lulla?
Mikah wytrzeszczył oczy. — Znasz tę książkę? Znane ci są prace Lulla?
— Oczywiście — oznajmił Jason z bezceremonialną pewnością siebie, której zresztą wcale nie czuł. Była to jedyna książka w tym zbiorze, którą kiedyś czytał. Zapamiętał ją tylko dzięki temu dziwacznemu tytułowi. — Proszę mi ją dać, a wtedy pokażę, o co mi chodzi.
— Widząc jego niezmiennie naturalny sposób bycia, trudno było przypuszczać, że jest to właśnie chwila, do której przez cały czas ostrożnie dążył. Wypił łyk herbaty w najmniejszym stopniu nie zdradzając swojego napięcia.
Mikah Samon zdjął książkę i podał mu ją.
Jason przerzucał kartki, mówiąc bez przerwy.
— Tak…, tak… to doskonale pasuje. Niemal idealny przykład pańskiego sposobu myślenia. Czy lubi pan czytać Lulla?
— Niezwykle inspirujący! — odparł Mikah z błyszczącymi oczyma. — W każdej linijce jest zawarte Piękno i Prawdy, o których zapomnieliśmy w gonitwie współczesnego życia. Jest to dowód istnienia wzajemnych związków pomiędzy Mistycznym a Konkretnym i pojednanie tych pojęć. Dzięki swej absolutnej logice, manewrując symbolami wyjaśnia wszystko.
— Nie udowadnia niczego — oznajmił Jason z naciskiem. — Bawi się tylko słowami. Bierze jakieś słowo, nadaje mu abstrakcyjną i nieprawdziwą wartość, a potem udowadnia tę wartość odnosząc ją do innych słów o równie mgławicowych antecedencjach. Jego fakty wcale nie są faktami, lecz jedynie dźwiękami bez znaczenia. To właśnie jest ów kluczowy punkt, w którym różnią się nasze wszechświaty — pański i mój. Żyje pan w tym świecie nic nie znaczących i nie istniejących faktów. Mój świat zawiera fakty, które można zważyć, wypróbować, udowodnić, odnieść w logiczny sposób do innych faktów. Moje fakty są nie do podważenia i bezdyskusyjne. One istnieją.
— Pokaż mi jeden z tych twoich niepodważalnych faktów — stwierdził Mikah głosem, który był o wiele spokojniejszy od głosu Jasona.
— O, tam — odparł Jason. — Duża, zielona książka nad konsolą komputera. Zawiera fakty, które nawet pan uzna za prawdziwe… Zjem każdą kartę, jeżeli będzie inaczej. Proszę mi ja podać. — Mówił rozgniewanym tonem, rzucając zbyt zuchwałe stwierdzenia i Mikah wpadł w zastawioną pułapkę. Podał Jasonowi książkę, trzymając ją oburącz. Była bardzo gruba, oprawna w metal i ciężka.
— Teraz proszę posłuchać uważnie i spróbować to zrozumieć, nawet jeżeli będzie to trudne — powiedział Jason otwierając księgę. Mikah uśmiechnął się kwaśno, słysząc jak zarzuca, mu ignorancję. — To tabele efemeryd gwiezdnych, wypełnione faktami jak jajko białkiem i żółtkiem. Na swój sposób jest to historia ludzkości. Proszę teraz spojrzeć na ekran kontroli lotu w podprzestrzeni, a zobaczy pan, o co mi chodzi. Widzi pan poziomą zieloną linię? To nasz kurs.
— Skoro jest to mój statek i ja go pilotuję, to jestem świadom tego faktu — odparł Mikah. — Słucham twoich dowodów.
— Proszę dobrze uważać — ciągnął Jason. — Próbuję to przedstawić w prostej formie. Z kolei czerwona kropka na zielonej linii oznacza pozycję naszego statku. Cyfra powyżej oznacza nasz następny punkt nawigacyjny, miejsce, w którym pole grawitacyjne gwiazdy jest wystarczająco silne, by wykryć je z podprzestrzeni. Jest to oznaczenie kodowe gwiazdy — BD89-046-229. Zaglądam do książki — szybko przerzucił kartki — i odnajduję jej opis. Nie nazwę. Po prostu szereg zakodowanych symboli, które jednak wiele mogą nam powiedzieć. Ten mały znaczek informuje, że jest tam planeta lub planety, a na nich są warunki, w których żyć może człowiek. Nie informuje jednak, czy żyją tam ludzi.
— Do czego zmierzasz? — zapytał Mikah.
— Cierpliwości, zaraz pan zobaczy. Spójrzmy teraz na ekran. Zielona kropka, która zbliża się po linii kursowej to PNZ — Punkt Największego Zbliżenia. Kiedy czerwona i zielona kropka nałożą się na siebie…
— Oddaj mi książkę — rozkazał Mikah robiąc krok do przodu. Nagle zorientował się, że coś jest nie tak. Spóźnił się jednak o włos.
— Oto twój dowód — zawołał Jason i cisnął ciężką księgę w delikatne obwody, ukryte za ekranem podprzestrzeni. Zanim doleciała do celu, cisnął następną. Rozległ się brzęczący huk, błysnęły płomienie i zatrzeszczały zwarcia w obwodach.
Pokład pochylił się gwałtownie, gdy złącza rozwarły się, przerzucając statek do przestrzeni liniowej.
Mikah mruknął z bólu, wtłoczony w podłogę gwałtownością tego przejścia. Uwięziony w swym fotelu Jason starał się opanować wyprawiający dzikie harce żołądek i ciemność przed oczyma. Gdy Mikah powoli dźwigał się z podłogi, Jason wycelował starannie i cisnął tacę wraz z talerzami w dymiące zwłoki komputera nawigacji w podprzestrzeni.