Skontaktował się kiedyś ze mną człowiek wynajęty przez Trozelligoj, klan uczciwych pracowników i mechaników, który, jak mnie zapewnił, pragnie odkupić cię od Perssonoj dając ci dobre uposażenie. Wtedy mu nie odpowiedziałem, każdy bowiem plan zmierzający do uwolnienia nas, byłby połączony z przemocą i ofiarami ludzkimi. Nie mogłem się na to zdecydować, choć odmowa wiązała się z mym dalszym przebywaniem w łańcuchach. Kiedy jednak poznałem twoje krwiożercze intencje, rozważyłem wszystko w mym sumieniu i zobaczyłem, co mam uczynić. Zabiorą nas wszystkich stąd do Trozelligoj, którzy obiecali, że nie stanie ci się żadna krzywda, choć będziesz musiał być traktowany jako więzień. Groźba wojny zostanie odwrócona.
— Ty naiwny durniu — oznajmił Jason tonem pozbawionym jakichkolwiek emocji. Mikah zaczerwienił się.
— Nie dbam o to, co o mnie myślisz. Gdyby była sposobność, postąpiłbym tak ponownie.
— Nawet wiedząc, że banda, której nas sprzedałeś wcale nie jest lepsza od tej tutaj? Czy w czasie walki nie musiałeś powstrzymać jednego z nich przed zabiciem Ijale? Sądzę, że powinienem ci za to podziękować — choć to ty wpakowałeś ją w tę kabałę.
— Nie chcę twoich podziękowań. To pod wpływem chwilowych namiętności wisiała nad nią groźba. Nie mogę mieć im tego za złe…
— To nie ma już żadnego znaczenia. Wojna się skończyła — przegrali i moje plany odnośnie rewolucji przemysłowej zostaną bez trudu zrealizowane nawet bez mojego osobistego udziału. Jedyną rzeczą, której zdołałeś dokonać jest to, że mnie zabiłeś — a ten drobiazg jest mi niezmiernie trudno ci wybaczyć.
— Cóż za szaleństwo…?
— Szaleństwo, ty ograniczony durniu! — Jason uniósł się na łokciu, ale natychmiast opadł na poduszki, czując, jak strzała bólu przebiła się przez znieczulające działanie lekarstwa. — Czy sądzisz, że leżę sobie, bo jestem zmęczony? Twoje porwanie i intrygi wciągnęły mnie w tę walkę głębiej, niż zamierzałem i zaprowadziły prosto na długi, ostry i bardzo septyczny miecz. Przebito mnie nim jak świnię.
— Nie rozumiem, o czym mówisz.
— No to jesteś cholernie głupi. Zostałem przebity na wylot. Moja wiedza anatomiczna nie jest tak głęboka, jak mogłaby być, ale jak sądzę, żaden niezbędny do egzystencji organ nie został naruszony. Gdyby została uszkodzona wątroba albo jakieś większe naczynie krwionośne, nie mówiłbym do ciebie w tej chwili. Ale nie widzę możliwości zrobienia dziury w brzuchu i nieprzecięcia przy okazji jednej czy dwu pętli jelit, przebicia otrzewnej i wpuszczenia do środka kupy sympatycznych, głodnych bakterii. Gdybyś przypadkiem nie czytał ostatnio książki na temat pierwszej pomocy, to mogę ci powiedzieć, że następnym etapem jest infekcja zwana zapaleniem otrzewnej, która biorąc pod uwagę poziom nauk medycznych na tej planecie, w stu procentach kończy się tu zgonem pacjenta.
Informacja ta sprawiła, że Mikah zamilkł wreszcie, niezbyt jednak podtrzymała Jasona na duchu, zamknął więc oczy, by nieco odpocząć. Gdy je otworzył ponownie, było już ciemno, drzemał więc, budząc się i znów zasypiając aż o świtu, kiedy to musiał obudzić Ijale i polecić jej, by przyniosła mu misę z korzeniami będę. Otarła mu czoło i zauważył wyraz jej twarzy.
— A więc to nie w pokoju jest tak gorąco — rzekł. — To ja.
— To z mojego powodu zostałeś ranny — jęknęła Ijale i zaczęła płakać.
— Bzdura! — odparł Jason. — Obojętne, w jaki sposób umrę, to na pewno będzie samobójstwo. Ustaliłem to już dawno temu. Na planecie, na której się urodziłem, były wyłącznie słoneczne dni, pokój bez końca i długie, długie życie. Postanowiłem wyjechać stamtąd, wybierając życie krótkie i pełne wrażeń, nie długie i nudne. A teraz pozuję sobie trochę ten korzeń, bo chciałbym zapomnieć o moich kłopotach.
Narkotyk był silny, a infekcja rozległa. Jason trwał, to zanurzając się w czerwonawej mgle będę, to wypływając na powierzchnię i widząc, że nic się nie zmieniło. Wciąż była przy nim doglądająca go Ijale, a w kącie siedział zamyślony Mikah zakuty w łańcuchy. Zastanawiał się, co też stanie się z nimi po jego śmierci i myśl ta nie dawała mu spokoju.
Właśnie podczas jednego z takich czarnych, ponurych okresów świadomości usłyszał dźwięk — narastający łoskot, który rozdarł powietrze na zewnątrz, za ścianami budynku i powoli ucichł w oddali. Uniósł się na łokciach i nie zwracając uwagi na ból, zawołał.
— Ijale, gdzie jesteś? Chodź tu zaraz!
Przybiegła z sąsiedniego pokoju. Do jego świadomości docierały okrzyki rozlegające się na zewnątrz, głosy dobiegające z kanału, podwórca. Czy rzeczywiście to słyszał? A może była to halucynacja pod wpływem gorączki? Ijale próbowała położyć go z powrotem, ale odtrącił ją i zawołał do Mikaha.
— Czy słyszałeś coś przed chwilą? Czy słyszałeś?
— Spałem… Zdawało mi się, że słyszę…
— Co?
— Ryk. Obudził mnie. To brzmiało jak…, ale to niemożliwe…
— Niemożliwe? Dlaczego niemożliwe? To był silnik rakietowy, prawda? Tu, na tej prymitywnej planecie.
— Ale tu nie ma żadnych rakiet.
— Teraz są, idioto. Jak myślisz, po co wybudowałem mój modlitewny młynek radiowy? — Zmarszczył brwi, tknięty nagłą myślą. Próbował pobudzić swój zamroczony, ogarnięty gorączką mózg do działania.
— Ijale — zawołał, wyciągając spod poduszki ukrytą tam sakiewkę. — Weź te pieniądze, wszystkie, zanieś je do świątyni i daj kapłanom. Nie pozwól, by cię ktokolwiek zatrzymał, ponieważ jest to najważniejsza rzecz, jaką robisz w swoim życiu. Najprawdopodobniej przestali obracać młynek i wszyscy wyszli na zewnątrz zobaczyć, co się dzieje. Rakieta nigdy nie odnajdzie właściwego miejsca bez pomocy sygnału naprowadzającego, a jeżeli wyląduje gdziekolwiek indziej w Appsali, mogą być kłopoty. Powiedz im, żeby obracali młynek bez chwili przerwy, zmierza bowiem tu statek bogów i potrzeba jak najwięcej modlitw.
Wybiegła, a Jason opadł na poduszki, oddychając szybko. Czy był to statek kosmiczny, który odebrał jego SOS? Czy będą mieli lekarza albo aparaturę medyczną na pokładzie, czy zdołają wyleczyć go z tej zaawansowanej infekcji? Na pewno każdy statek posiada jakieś środki lecznicze. Po raz pierwszy od chwili, w której został zraniony, pozwolił sobie na uwierzenie, że jest jeszcze dla niego jakaś szansa przeżycia i poczuł jak spada zeń przygnębienie. Zdołał nawet uśmiechnąć się do Mikaha.
— Mam przeczucie, Mikah, że zjedliśmy nasze ostatnie kreno. Jak sądzisz, zdołasz pogodzić się z tą myślą?
— Będę zmuszony cię wydać — odparł Mikah poważnym tonem. — Twe zbrodnie są zbyt poważne, by można je było ukryć. Nie mogę postąpić inaczej. Będę musiał poprosić kapitana, by powiadomił policję…
— Jakim cudem człowiek o twoim sposobie myślenia zdołał przeżyć tak długo? — zapytał Jason lodowato. — Cóż może mnie powstrzymać przed wydaniem polecenia, by natychmiast cię zabito i pochowano, żebyś nie mógł wnieść oskarżenia?
— Nie sądzę, że mógłbyś to uczynić. Nie jesteś pozbawiony pewnego poczucia honoru.
— Pewnego poczucia honoru! Słowo uznania z twoich ust! Czyż to możliwe, że istnieje jakaś maleńka szczelinka w granitowej opoce twojego umysłu?
Zanim Mikah zdołał odpowiedzieć, ponownie rozległ się ryk silników rakietowych. Opadał niżej i nie oddalał się, jak poprzednim razem, ale stawał się coraz głośniejszy, ogłuszający, a przez tarczę słoneczną przesunął się cień.
— Rakiety chemiczne! — Jason starał się przekrzyczeć hałas. Szalupa albo ładownik z kosmolotu… musi kierować się na sygnał mojej iskrówki… to nie może być zbieg okoliczności. — W tej samej chwili do komnaty wbiegła Ijale i rzuciła się na podłogę koło łóżka Jasona.